Tolkiena Ingardenem

„TP” 1/13

07.01.2013

Czyta się kilka minut

Gdyby recenzujący „Hobbita” Petera Jacksona Andrzej Franaszek („Łzy potwora”) naprawdę interesował się światem Tolkiena, zwróciłby uwagę na błyskotliwe wkomponowanie w główną treść filmu wątków z dwóch „Dodatków” (A i B), które Tolkien dopisał do książki na życzenie swoich fanów (np. motyw goblina Azoga). Albo na naprawdę ciekawą grę z tekstem książki, polegającą na wkładaniu w usta bohaterów słów narratora pojawiających się w określonych momentach historii. Albo na próby uzupełnienia niektórych braków z ekranizacji „Władcy pierścieni”, jak to jest np. w przypadku rozmowy Gandalfa, Galadrieli, Elronda i Sarumana, co jest również świadectwem swoistego „przepisywania” Tolkiena przez Jacksona – fascynującego z punktu widzenia badań nad kulturą.

Dziwię się także, jak można nie dostrzec wewnętrznego dialogu obu filmów w ostatniej scenie prezentującej oko Smauga – ewidentne przecież odniesienie do oka Saurona z późniejszej powieści, co z kolei jest wyrazem fascynacji Jacksona motywem wzroku, będącej bardzo trafnym odczytaniem Tolkienowskiego przedstawienia problemu spojrzenia Diabła na świat.

Autor nie zauważył, że głównym celem filmu jest zaprezentowanie nie tyle historii Bilba, ile Tolkienowskiego uniwersum jako całości, co wychodzi naprawdę świetnie i jest przyczyną piętnowanych przez autora „dłużyzn”, co tym bardziej dziwi, że film jest równocześnie oskarżany o bezrefleksyjność i sztampę. A to jest ukłon w kierunku fanów tego świata, pozwalający im bawić się w odkrywanie coraz większej liczby odniesień do różnych tekstów Tolkiena, także tych, które są swoistą „dekonstrukcją” jego świata.

Zapewne kilka rzeczy (np. postać Radagasta) można by zrobić lepiej. Nie trzeba zgadzać się z reżyserską wizją krasnoludów czy Bilba, czy w ogóle z tym, że dla potrzeb wizualnych trzeba ten świat nieco zdekonstruować i uwspółcześnić. I, rzecz jasna, należy bezwzględnie przeczytać książkę, żeby dobrze zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Każdy film jest tylko pewnym ujęciem tego, co dzieje się w pierwowzorze literackim (konkretyzacją, jak określał to Roman Ingarden). Tylko że sam p. Franaszek zapomniał o tym szczególe, a film może bardzo zachęcić wielu młodych ludzi do czytania, może ich zafascynować, otworzyć ich wyobraźnię na inny, lepszy, głęboko chrześcijański świat. Tolkien postrzegany jest dziś przez wielu jako nudny i archaiczny, a takie przedstawienie, bardziej efektowne, widowiskowe, może odkryć przed wieloma piękno, które tkwi w samych książkach, piękno tej wielkiej przygody, jaką jest rozkodowywanie Tolkienowskiego mitu.

Z wyrazami szacunku,

Maciej Wąs


Od autora:

Niewątpliwie – jak pisze p. Maciej Wąs – „każdy film jest tylko pewnym ujęciem tego, co dzieje się w pierwowzorze literackim”, problem w tym, że ujęcia te mogą być lepsze lub gorsze. Istnieją ekranizacje wybitne, właściwie przewyższające książkowy oryginał (jak np., moim zdaniem, „Panny z Wilka” Wajdy/Iwaszkiewicza), a także banalne, spłycające pierwowzór – co jest przypadkiem Tolkienowskich filmów Petera Jacksona.

Po części odpowiedzialna za to jest tu sama materia powieściowa, odwołująca się do baśniowości, niesamowitości, mitu, a więc oparta w dużej mierze na naszej wyobraźni. Pojedynek Gandalfa z Balrogiem czy ogniste oko Saurona trafiają do naszych uczuć, lęków i fascynacji; tak naprawdę (wbrew popularnej na polonistykach teorii Ingardena) nie konkretyzujemy tych wyobrażeń, czy właściwie: przeczuć. Film adresowany do bardzo szerokiego widza musi pokazać dosłowny obraz – np. kuriozalny lot w przepaść za spadającym mieczem czy zabawną gałkę oczną w wieńcu płomieni, miast zniewalającej duchowej siły Przeciwnika – palący realnym ogniem palantir itd. Niemniej jednak myślę, że Jackson dokłada tu sporą ilość – zdecydowanie obcego Tolkienowi – przaśnego humoru i „łopatologii”, wątpię, by jego – zarabiające miliardy dolarów – produkcje miały komuś otworzyć oczy na „inny, lepszy, głęboko chrześcijański świat”. Dostarczają po prostu trochę niezobowiązującej rozrywki.

Owszem, reżyser (o czym zresztą piszę w recenzji) stara się połączyć wydarzenia „Hobbita” z późniejszą akcją „Władcy pierścieni”, a więc nadać im znacznie szerszy kontekst, doprawdy jednak trzeba bezmiaru dobrej woli, by uznać to za „fascynujące z punktu widzenia badań nad kulturą”. Właściwie sprawę streszcza „oko Smauga”. To nie jest dogłębna analiza sposobu, w jaki popatruje na nas Zło. To jedynie kawałek komputerowo wygenerowanego smoka. Widzimy tylko oko, byśmy chcieli pójść do kina na kolejne części z nadzieją zobaczenia całości. I naturalnie kupili bilety.


Andrzej Franaszek

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2013