Tolerancja, jako lekko zakamuflowany totalitaryzm

Autentycznie rozumiana tolerancja ma korzenie religijne. I niewątpliwie nie jest ona obojętnością. Od jakiegoś czasu zaobserwować można proces zastępowania autentycznej tolerancji "produktem tolerancjopodobnym", skrywającym w sobie ideologię, której celem jest zbudowanie "lekko zakamuflowanego totalitaryzmu".

06.09.2010

Czyta się kilka minut

Debaty Tezeusza /
Debaty Tezeusza /

Zastanawiając się nad polską tolerancją, jej stanem, źródłami i przyszłością - trudno nie zacząć od kilku refleksji historycznych. To w przeszłości leżą bowiem źródła tego, co obserwujemy, i bez niej nie da się ich zrozumieć. (Trzeba mieć oczywiście - o czym niezwykle mocno pisał prof. Ryszard Legutko w "Eseju o duszy polskiej" mieć pełną świadomość historycznego i mentalnego zerwania, z jakim przyszło się zmierzyć Polsce, która utraciła nie tylko mityczną przestrzeń Ojczyzny Kresów, ale również elity i przestrzeń myślową, w której było miejsce na różne wyznania i tradycje. Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie z naszej przeszłości (nawet jeśli częściowo rekonstruowanej przez neosarmackich republikanów czy wielbicieli tradycji Polski jagiellońskiej czerpać musimy) czerpać musimy inspiracje i fundamenty budowania przyszłości. Przeszczepy, choć tak lubiane przez Polaków, nie szczególnie mocno się bowiem przyjmują, a do tego żywy organizm mocno się przed nimi broni, i w końcu - co wiemy z medycyny, a nie nauk społecznych - je odrzuca.

I nie inaczej jest z Polakami. Chętnie i z dużą dozą mentalności kolonialnej przyjmują oni rozmaite rozwiązania zachodnie za jedynie słuszne. Prędzej czy później jednak okazuje się, że zupełnie one nam nie pasują, że trzeba je zdjąć (tak jak zdejmowano francuskie fraki, by założyć szerokie kontusze), by zachować nie tylko własną tożsamość, ale przede wszystkim możliwość działania i oddychania swobodnie. Takie sytuacje zdarzały się już w historii wielokrotnie. Głęboka, i geostrategicznie słuszna polityka margrabiego Wielopolskiego, została odrzucona, bo nie pasowała do polskiej duszy. Nie powiodły się także próby przeszczepiania na grunt polski francuskiego libertynizmu czy przyniesienie na bagnetach komunizmu (a warto pamiętać, że u naszych sąsiadów z południa czy zachodu proces przejmowania marksizmu był dużo bardziej udany). Nawet opozycyjny KOR, który budowany był w znaczącym stopniu na zachodnich wzorcach rewizjonistycznych, zaczął oddziaływać rzeczywiście szeroko dopiero, gdy włączył się w ruch Solidarności, oparty na polskich tradycjach i polskiej religijności (budzącej niekiedy zdumienie zachodnich obserwatorów).

Polskie źródła tolerancji

Nie inaczej jest też z tolerancją. Jeśli ma być ona rzeczywiście w Polsce istotną wartością, jeśli na niej ma być fundowany dialog społeczny, to musi ona wyrastać z polskich korzeni, a nie być zwyczajną kopię modeli tolerancji szkockiej, francuskiej czy amerykańskiej. W tamtych krajach mogą się one sprawdzać (choć akurat model francuski w odniesieniu do ludzi religijnych sprawdza się średnio, ograniczając wolność sumienia nie tylko muzułmanów, ale także katolików), wyrastają bowiem z głębi historii i doświadczenia tamtych wspólnot narodowych. Ich użyteczność w Polsce jest jednak wątpliwa, bowiem Polacy mają inne doświadczenia (trzeba jasno powiedzieć, że lepsze) i inną specyfikę narodową. I dlatego potrzebują własnego modelu tolerancji.

A ten jest obecny w naszym myśleniu o wiele wcześniej, niż w pozostałych krajach europejskich. Gdy na Zachodzie Europy (skąd obecnie chce się czerpać wzorce) panowała zasada "cuius regio, eius religio", w Polsce monarchowie z dynastii jagiellońskiej (korzeni takiej postawy trzeba jednak szukać wcześniej) deklarowali, że nie chcą być władcami naszych sumień, a panowie szlachta mieli pełną świadomość, że niezależnie od różnic wyznania, łączy ich wspólnota obywateli, których jednoczy Rzeczypospolita. Ubolewania, utyskiwania, a nawet gromy rzucane na panów braci przez jezuitów czy nuncjuszy apostolskich nie nic się tu nie zdawały, bowiem istotniejsza od wiary (o którą też się troszczono) w państwie była Republika (którą łączyły silne więzy kulturowe, językowe, ale i religijne, choć rozumiane szerzej niż tylko wyznaniowo).

Polski model tolerancji zaczął się wyczerpywać dopiero, gdy władzę przejęli ludzie Zachodu", czyli Wazowie, którym bliższe były - by posłużyć się terminem całkowicie współczesnym - ówczesne poglądy mainstraemowe. To przez ich nieudolną i błędną politykę wyznaniową, nie udało się poszerzenie wspólnoty politycznej Rzeczypospolitej o Ruś Moskiewską. Do błędów Wazów (ale także Sasów) trzeba dołożyć jeszcze błędy hierarchii łacińskiej, która uniemożliwiła pełną integrację hierarchii unickiej w systemie państwowym, co skutkowało odsunięciem się wschodnich chrześcijan i ich ukierunkowaniem na Moskwę, co stało się jednym ze źródeł upadku I Rzeczpospolitej.

Walki kulturowe

Epoka saska (ale także wcześniejszy późny sarmatyzm mocno zrośnięty z kontrreformacyjnych, barokowym katolicyzmem) to już czas ograniczonej tolerancji i upodabnianie się - jak zwykle z niejakim opóźnieniem - do modelu zachodniego, czyli narzucania religii przemocą (w Polsce głównie mentalną i kulturową, bez własnych Nocy świętego Bartłomieja), i utożsamiania narodowości z religijnością. Ten proces nabrał siły w czasie zaborów, kiedy dwóch z trzech (do tego dwóch najsurowszych) okupantów było innego niż dominujące w Polsce wyznania i chętnie to manifestowało. Z tego powodu walka o polskość stopniowo utożsamiała się z walką o katolicyzm (na Śląsku Cieszyńskim było inaczej). I wtedy jednak katolicyzm nie był rozumiany jako forma silnej, zdecydowanej religijności, a raczej jako tożsamość kulturowa.

Aby to zobaczyć wystarczy sięgnąć do życiorysów polskich świętych i błogosławionych tego okresu. Ich dzieciństwo zazwyczaj upływa w letniej atmosferze religijnej. Rodzice owszem praktykują, ale głównie dla podtrzymania tożsamości kulturowej, a nie z przyczyn głęboko duchowych. Nie inaczej sprawa wygląda z wielkimi pisarzami. Z czterech ojców romantyzmu, tylko dwóch (Norwid i Krasiński) było szczerymi i ortodoksyjnymi katolikami. A później było jeszcze gorzej. Ojcowie polskiej niepodległości - Piłsudski i Dmowski - byli niewierzący. Twórca politycznej formuły "Polak-katolik" przyjął sakramenty na rok przed śmiercią, a czczony przez tak wielu współczesnych katolików Piłsudski zmieniał wyznania w zależności od potrzeb małżeńskich… Obu ich jednak łączyła świadomość (u jednego bardziej emocjonalna, u drugiego racjonalna) świadomość kulturotwórczej, fundującej tożsamość roli katolicyzmu.

Nie oznaczała ona jednak (szczególnie u Piłsudskiego) braku tolerancji religijnej. Polityka sanacji nie była w najmniejszym stopniu katolicka, a niekiedy wręcz uchodziła za mocno antykatolicką. Generałami, ministrami, premierami sanacyjnymi byli także ewangelicy, a konflikty z prawosławnymi (niestety obecne, i kończące się nawet burzeniem cerkwi przez wojsko) spowodowane były kwestiami narodowościowymi, a nie religijnymi. Polski model tolerancji przeżywał zatem wówczas kryzys nie tyle religijny, ile modernizacyjny. Powstanie współczesnych narodów, a także ich mocne utożsamianie się w naszym regionie Europy, z religijnością, wystawiło na szwank ponad-wyznaniową i w jakimś stopniu ponad-narodową, republikańską tolerancję.

Przesunięcie tożsamościowe

Zerwanie ciągłości państwowej, przesunięcie granic, masowe migracje i związane z tym wykorzenienie, a wreszcie opresyjny marksistowski totalitaryzm ostatecznie uśpiły jagielloński model tolerancji. Decyzje Stalina sprawiły, że Polska stała się w istocie monokulturowa, a katolicyzm był - przez całe dziesięciolecia - głównym nośnikiem już nie tylko polskości, ale wręcz wolności. Rzeczypospolita, republikańska wspólnota, która była fundamentem polskiego modelu tolerancji, została zachowana tylko w murach kościołów. I zaczęła być z nimi utożsamiana. I to nie tylko przez katolików, ale także przez świadomych polskiej tradycji lewicowych rewizjonistów (a najlepszym tego dowodem jest książka Adama Michnika "Kościół, lewica, dialog).

Utożsamienie to, które zawdzięczamy zresztą kard. Stefanowi Wyszyńskiemu, a nie endecji, budziło jednak, i o tym też trzeba pamiętać, obawy środowisk wykluczonych (przynajmniej we własnym mniemaniu) z owej wspólnoty religijno-narodowej. Ich głos zaczął być doskonale słyszalny po roku 1989, i wywołał spory szok kulturowy, także w polskim Kościele… Od tego momentu obie strony w istocie przestały się rozumieć. Dla pierwszej - republikańskiej, ale także głęboko, kulturowa zakorzenionej w katolicyzmie - tolerancja albo nie znaczyła nic, albo jak w przypadku Jana Pawła II odsyłała do wielkiej tradycji Polski Jagiellońskiej. Dla drugich natomiast modelem tolerancji stały się rozwiązania francuskie, a w najlepszym razie szkockie. Polska Jagiellońska zaś, a szczególnie to, co z niej zostało stały się głównymi przeszkodami na drodze do zbudowania (przekserowania) wymarzonego modelu w Polsce.

I choć wywołana wówczas wojna kulturowa została z czasem zawieszona (w czym pomogło choćby sprowadzenie przez media nauczania Jana Pawła II do ogólnie słusznych banałów, i wykluczenie z nich tego wszystkiego, co mogło wywoływać kontrowersje), to ten główny konflikt między republikańskim modelem tolerancji, w którym kluczowe dla tolerowania czy szanowania poglądów innych jest wspólne dobro państwa (wymagające jednak nie tylko zdefiniowania, ale i przyjęcia istnienia prawdy) , a modelem indywidualistycznym, liberalnym, w którym najistotniejsze jest wyzwolenie jednostki (w imię tolerancji) z wszelkich okopów i wspólnot - pozostał żywy. I nadal definiuje on główny spór o tolerancję.

Zawłaszczona tolerancja

Niestety w ostatnich latach udało się - pod wpływem prądów zachodnich - niemal całkowicie zawłaszczyć termin tolerancja i tak go przemodelować, by oznaczał on już nie tyle - umotywowane wspólnym dobrem - pomijanie w dyskursie państwowym czy społecznym pewnych elementów, co do których wspólnota nie może osiągnąć porozumienia, ile… całkowite odrzucenie samego pojęcia prawdy i uznanie, że już samo uznanie, że istnieje prawda obiektywna jest wykroczeniem przeciwko świętej zasadzie tolerancji.

Najlepiej widać to w kwestiach etycznych. Nietolerancyjnymi określa się tych wszystkich, którzy - zgodnie zresztą z myśleniem wszystkich wielkich cywilizacji - definiują małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, uznają zabicie niewinnego osoby ludzkiej za morderstwo, a nie zabieg czy jasno i wyraźnie wskazują, że prawo do życia jest fundamentem każdego systemu prawnego. Ich myślenie jest odrzucane, jako niezgodne ze świętymi kanonami agnostycyzmu i relatywizmu, które uchodzą obecnie za fundament demokracji i tolerancji.

O tym problemie pisał już zresztą w latach 90. Jan Paweł II "Dziś zwykło się twierdzić, że filozofią i postawą odpowiadającą demokratycznym formom polityki są agnostycyzm i sceptyczny relatywizm, ci zaś, którzy żywią przekonanie, że znają prawdę, i zdecydowanie za nią idą, nie są, z demokratycznego punktu widzenia, godni zaufania, nie godzą się bowiem z tym, że o prawdzie decyduje większość, czy też, że prawda się zmienia w zależności od zmiennej równowagi politycznej. W związku z tym należy zauważyć, że w sytuacji, w której nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm" - podkreślał papież w encyklice "Centessimus annu".

Kilka lat wcześniej na ten sam problem zwracał uwagę - w słynnym wywiadzie rzece "Sól ziemi" - również kardynał Joseph Ratzinger, obecny papież Benedykt XVI. "Narasta groźba dyktatury opinii - kto nie trzyma z innymi, zostaje odizolowany, dlatego nawet zacni ludzie nie śmią już się przyznać do takich nonkonformistów. Ewentualna dyktatura antychrześcijańska byłaby prawdopodobnie znacznie subtelniejsza niż wszystko, co dotychczas znaliśmy. Byłaby na pozór przyjazna religii, pod warunkiem jednak, że religia nie tykałaby jej wzorców zachowania i myślenia" - mówił kard. Ratzinger.

Lekko zakamuflowany totalitaryzm

I niestety, jeśli szukać głównego zagrożenia dla tolerancji (autentycznie rozumianej, a nie zawłaszczonej) to właśnie taki lekko (coraz lżej) zakamuflowany totalitaryzm jest niewątpliwie głównym z nich. W kolejnych krajach nie tylko wprowadzane są rozstrzygnięcia prawne, które uniemożliwiają pracę chrześcijanom w kolejnych zawodach (choćby w Kanadzie, gdzie by otrzymać dyplom lekarski trzeba zabić nienarodzonego dziecko), ale też eliminują chrześcijan z przestrzeni społecznej. Tak jest w Wielkiej Brytanii, gdzie chrześcijańskie (a przynajmniej poważnie traktujące nauczanie Biblii) ośrodki adopcyjne zostały pozbawione możliwości pracy, bowiem próbowano je zmusić do przyznawania dzieci parom osób tej samej płci. Tak jest w Holandii, gdzie dziennikarz katolicki został skazany za przytoczenie na antenie radiowej fragmentu Katechizmu Kościoła Katolickiego poświęconego aktom homoseksualnym. Tak jest w Hiszpanii, gdzie sędziego pozbawiono możliwości wykonywania zawodu, bowiem zlecił ekspertyzy prawne dotyczącego tego, czy dziecko nie traci będąc wychowywanym w związku jednopłciowym.

Środowisko tolerancjonistów, wspierane przez europejskie instytucje (choćby Europejski Trybunał Praw Człowieka) zrobi zaś wszystko, by prędzej czy później ten model totalitaryzmu pod płaszczykiem tolerancji dotarł również do Polski. Już teraz środowiska genderowe, gejowskie feministyczne próbują doprowadzić do sytuacji, w której wyrażenie niechętnych ich ideologiom poglądów lub głoszenie - jasne i zdecydowane - opinii Kościoła było karalne. Dlatego wytacza się procesy księdzu Markowi Gancarczykowi czy Joannie Najfeld (a i ja sam mam kilka podobnych spraw), tak by za wszelką cenę doprowadzić do skazania ludzi, których jedyną winą jest to, że mają w kluczowych sprawach poglądy odmienne od tych, które próbuje się narzucić.

I właśnie takie działania są obecnie głównym zagrożeniem dla tolerancji. Ale trzeba coraz więcej odwagi i myślowej ekstrawagancji, by otwarcie to powiedzieć. Co zresztą jest najlepszym dowodem na to, w jakim stanie znajduje się tolerancja, już nie tylko w Polsce, ale także w Europie.

Tomasz P. Terlikowski, mąż i ojciec czwórki dzieci. A poza tym doktor filozofii, redaktor naczelny Portalu Poświęconego Fronda.pl, adiunkt na Wydziale Nauk Społecznych, Wyższej Szkoły Informatyki, Zarządzania i Administracji. Autor licznych książek, m.in. "Nowa kultura życia. Apologia bioetyki katolickiej", "Bitwa o Madryt", "Agata. Anatomia manipulacji", "Homoseksualista w Kościele", a także powieści "Operacja «Chusta».

Podyskutuj na polskatolerancja.tezeusz.pl >

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]