To nie są czary

Osoby wprowadzone w stan hipnozy stają się bardziej podatne na sugestię. Mimo niezbyt naukowej historii zjawisko to ma dziś zastosowanie w psychologii.

25.10.2021

Czyta się kilka minut

Albert von Keller, Hipnoza u dr. Schrencka-Notzinga, 1885 r. / DOMENA PUBLICZNA / WIKIPEDIA
Albert von Keller, Hipnoza u dr. Schrencka-Notzinga, 1885 r. / DOMENA PUBLICZNA / WIKIPEDIA

Wpadasz w trans, twoje powieki robią się ciężkie, nie możesz poruszyć żadnym mięśniem” – zwraca się do Kąska tytułowy bohater filmu „Kochany Urwis 2”, jednocześnie rytmicznie wymachując przed jego nosem medalionem. Pies podąża wzrokiem za dyndającym przedmiotem, a chłopak kontynuuje tonem nieznoszącym sprzeciwu, że po odliczeniu do trzech i klaśnięciu Kąsek się obudzi i będzie postępować zgodnie z jego rozkazami. Ten nie zachowuje się już jednak jak pies, i na pewno nie wygląda, jakby gdziekolwiek się wybierał. Zamienił się w styropianową rzeźbę, którą urwis w przestrachu wrzuca w krzaki.

Za tą karykaturalną sceną z początku lat 90., która zadziwiająco silnie zapadła mi w pamięć (być może z obawy o nieszczęsnego psa!), kryje się zestaw popularnych wyobrażeń dotyczących hipnozy – w dużej mierze zaczerpniętych zresztą z jej barwnej historii.

Niewidzialne fluidy

Już praktyki, z których wywodzi się hipnoza, przywodzą na myśl zwierzęta. Odwoływały się one do tajemniczego wpływu dotyku na zachowanie i stan zdrowia innych ludzi – i swego czasu pretendowały do tego, by uznawać je za naukowo uzasadnione. Zyskały miano „magnetyzmu zwierzęcego”. Nazwa podkreślała, że zjawisko dotyczy nie tylko ludzi.

Twórca tej koncepcji, francuski lekarz Franz Anton Mesmer (1734-1815), uważał, że w ciele znajdują się kluczowe dla życia płyny, które podlegają „zwierzęcej grawitacji”, podobnie jak wody na powierzchni Ziemi oddziałują grawitacyjnie z ciałami niebieskimi. Niektóre choroby, zarówno ciała, jak i umysłu, miały być skutkiem zaburzeń przepływów tej substancji. Ponieważ Mesmer i tak nie był zwolennikiem stosowania procedur medycznych, które mogły powodować skutki uboczne, w końcu doszedł do wniosku, że niektórych pacjentów najlepiej leczyć dotykiem.

Uzdrowiciel, którym po przeszkoleniu mógł zostać każdy, miał przywracać prawidłowy przepływ płynów magnetycznych w ciele, zwłaszcza w obrębie ognisk choroby. Tyle że Mesmer substancję uznawał za niewidzialną, a ona na zawsze taka pozostała. Nie zlokalizowała jej nawet komisja składająca się z członków Francuskiej Akademii Nauk i wydziałów lekarskich (w jej skład weszli m.in. twórca nowożytnej chemii Antoine Lavoisier i ówczesny ambasador USA we Francji Benjamin Franklin), która w 1784 r. z przekonaniem orzekła, że teoria Mesmera nie ma żadnego poparcia w faktach. Nie była też jednak nawet wystarczająco precyzyjna, aby można było ją obalić. Mesmer leczył dalej.

Silił się na wyjaśnienie, które byłoby ugruntowane w materialnej rzeczywistości, ale zaprowadziło go to do twierdzeń mających niewiele wspólnego z kryteriami naukowości. Nie powinno to dziwić – z jednej strony u źródła takich praktyk leżało nastawienie na konkretne rezultaty, w szczególności medyczne, a więc ich zwolennicy szukali poparcia w twardych danych empirycznych, coraz istotniejszych w czasach oświecenia. Z drugiej – ważnym elementem tych praktyk było jednostkowe doświadczenie związane z funkcjonowaniem mózgu, którego nadal w pełni nie rozumiemy, co sprzyjało interpretacjom w kategoriach duchowych.

Czas na sen

Mesmer potrafił wywoływać u pacjentów konwulsje, senność czy mutyzm. Kolejni naśladowcy uczyli się od niego technik „zarządzania zwierzęcym magnetyzmem”, zwanych już wtedy mesmeryzmem. Leczyli, odganiali demony, wprowadzali własne innowacje. Do wywoływania pożądanych efektów używali dłoni, siły umysłu oraz namagnesowanych przedmiotów.

Nietypowe efekty, które miały zaważyć na losach całej dziedziny, osiągnął podczas jednej z sesji Amand-Marie-Jacques de Chastenet, markiz de Puységur (1751- -1825). Kiedy spotkał się z Victorem, pacjentem cierpiącym z powodu przekrwienia płuc i gorączki, miał już na koncie niewielkie sukcesy w sztuce – ulżył kilku osobom w bólu zębów. Poważniejsze schorzenie stanowiło kolejne wyzwanie.

De Puységur próbował przywrócić właściwy przepływ rzekomych płynów w organizmie pacjenta, a czekając na nadejście kryzysu zdrowotnego, Victor miał wstąpić w stan świadomości na granicy jawy i snu. De Puységur nazwał go „magnetycznym somnambulizmem”, w nawiązaniu do zaburzenia snu zwanego też sennowłóctwem, które, choć rzadko, występuje u niektórych bez ingerencji osób trzecich. Ludzie w tym stanie wstają i wykonują różne czynności, jednak nie są do końca sobą – omijają przedmioty na swojej drodze, ale mogą nie czuć bólu czy nie poznawać bliskich, a przede wszystkim nie słyszą, co się do nich mówi. Po właściwym i pełnym wybudzeniu nie pamiętają całego epizodu. De Puységur podkreślał jednak, że „magnetyczny somnambulik” reagował na wydawane przez niego komunikaty. Przyczyny tego stanu rzeczy dopatrywał się w szczególnej więzi, jaka miała łączyć magnetyzera i jego pacjenta. Więzi, która sprawiała także, że osoby „namagnetyzowane” stawały się podatne na jego sugestie.

Próby wyjaśnienia przez Mesmera efektów „terapii” w kategoriach fizycznych zaprowadziły go w ślepy zaułek i ostatecznie pogrążyły w ocenie sceptyków. De Puységur natomiast przyjmował, że wszelkie efekty stosowanych przez niego zabiegów wynikały z nawiązania psychologicznej więzi pomiędzy uzdrowicielem a pacjentem. Przyjmował, że gwarancją sukcesu jest obopólna gotowość do współpracy i wiara w możliwość osiągnięcia niezwykłego stanu świadomości.

Ta idea była już nie do zatrzymania.

Odpływ magnetyzmu

José-Custódio de Faria (1756-1819) na początku XIX w. na swoich demonstracjach zwierzęcego magnetyzmu zaczął gromadzić tłumy. Zasłynął ze zdolności wprowadzania w „stan somnambuliczny” za pomocą krótkiej komendy „spać!” wszystkich osób zgromadzonych na jego prezentacji w sali. Wiedział, że dopóki obserwatorzy nie uwierzą w jego wyjątkową moc, to nie będą reagować na jego komunikaty w oczekiwany sposób. Podkreślał istotny aspekt: otwartość podmiotu na sugestie. Dzisiaj wiadomo, że lepszą współpracę z hipnotyzerem wróży ogólnie wyższa podatność na sugestie na co dzień. Warto jednak zaznaczyć, że tak rozumiana cecha nie ma nic wspólnego z łatwowiernością czy konformizmem.

Określenie „hipnotyzm” zaproponował Étienne d’Hénin de Cuvillers (1755- -1841), który próbował zbudować wizerunek ­mesmeryzmu jako ­wiarygodnych praktyk o wymiernych efektach. Jednak pojęcie, które ostatecznie przerodziło się w „hipnozę”, spopularyzował dopiero ­James Braid (1795-1860), chirurg, który zainteresował się technikami mesmeryzmu w latach 40. XIX w. Utrzymując, że hipnotyczna indukcja „nerwowego snu” opiera się tylko na ugruntowanych zjawiskach psychologicznych i fizjologicznych, stanowczo odrzucał ideę magnetycznego wpływu. Tym samym zakwestionował też zasadność pozorowania jakichkolwiek fizycznych ingerencji w ciało pacjenta – w szczególną koncentrację wprowadzał poprzez techniki fiksacji wzroku.

Pojęcia „hipnotyzm” i „hipnotyzowanie” (od greckiego hypnos, czyli „sen”) miały grubą kreską oddzielić praktyki związane ze „snem nerwowym” od „mylnych teorii o magnetycznych płynach”.

Jednym z przykładów prezentacji, które po dziś dzień wzbudzają niedowierzanie, jest tzw. most kataleptyczny. Poprzez wprowadzenie osoby w stan hipnozy można ułatwić napięcie dużych grup mięśni, dzięki czemu człowiek jest w stanie wytrzymać długi czas w pozornie bardzo nienaturalnej pozie, leżąc kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, z podparciami tylko pod stopami i karkiem. Choć taki widok może przywoływać skojarzenia z lewitacją, to jedyną odpowiedzialną za niego siłą jest siła mięśni. Do podobnej sztywności dochodzi np. podczas stuporu katatonicznego, występującego u osób z zaburzeniami psychicznymi lub schorzeniami neurologicznymi – przybierają one pozy, które pozornie wydają się wymagać nadludzkiej siły.

Widzenie z zamkniętymi oczami

Stan, w jakim znalazł się Kąsek, mógł być nawiązaniem do zjawiska katalepsji, ale niewykluczone też, że został zapośredniczony przez inne mity. W internecie można znaleźć filmiki z trwającymi w bezruchu zwierzętami, o tytułach takich, jak „zahipnotyzowana kura”.

Oczywiście, zwierzęta nie mogły ulec sile jakiejkolwiek sugestii – można wprowadzić je w ten stan poprzez utrzymywanie ich w konkretnej pozycji. To zasługa systemu reakcji pozwalających im się uchronić przed drapieżnikami. Tzw. bezruch toniczny, który być może ma odległy związek z zastyganiem ludzi w różnych pozach, ma jednak niewiele wspólnego ze stanem hipnozy, w jaki wprowadza się ludzi.

Takie zjawiska, które wydawały się wymagać nieziemskich mocy, a mimo to były wytłumaczalne na gruncie nauki, wzbudzały zaufanie do innych, już czysto okultystycznych koncepcji. I tak rytuały mesmerystów już nie tylko leczyły, wprowadzały w nietypowe stany świadomości, wywoływały chwilowe zmiany osobowości czy doprowadzały do drgawek, ale też pozwalały obudzić zdolności do telepatii, a nawet do przewidywania przyszłości.

Opisy niektórych z nich pojawiały się początkowo w tygodniku medycznym „The Lancet”, aż pod koniec lat 30. XIX w. Thomas Wakley, założyciel czasopisma, postanowił poddać je weryfikacji. Przeprowadził eksperyment, w którym nabrał podatną na mesmeryzm kobietę, że oddziałuje na nią magnetycznie – a gdy ta wpadła w trans, Wakley uznał, że cały mesmeryzm to jedno wielkie oszustwo.

Wyraźnie nie docenił jednak mocy autosugestii. Badania przeprowadzone przez Balaganesha Gandhiego i Davida Oakleya, opisane w 2005 r. w „­Consciousness and Cognition”, wskazują, że samo słowo „hipnoza” może potęgować jej efekt. Uczestników eksperymentu próbowano wprowadzić w stan hipnozy za pomocą standardowej procedury, w której słowo „zahipnotyzowany” zmieniono na „zaabsorbowany”. Okazało się, że miało to wpływ na ich zaangażowanie – rzadziej ulegali sugestiom hipnotyzera, chociaż pozostałe elementy procedury w obu przypadkach były identyczne.

Jeżeli hipnoza miała być traktowana poważnie w kręgach naukowych, a nie rozrywkowych, to potrzebowała odróżnienia jej od sztuczek stosowanych przez grających niekoniecznie czysto mesmerystów. To zadanie okazało się jednak trudne nawet dla komisji powołanej przez paryską Akademię Medyczną, która od 1826 r. skrupulatnie przyglądała się mesmeryzmowi. Członkowie komisji obserwowali dziesiątki prezentacji mesmerystów i starali się podważać ich wiarygodność. Ustalono wtedy, że magnetyzer jest w stanie wprowadzać niektórych w stan somnambulizmu, podczas którego nie docierają do nich żadne bodźce i pozostają nieczuli nawet na zabiegi wywołujące ogromny ból. Co ciekawe, raport nie odrzucał jednak mniej wiarygodnych z dzisiejszej perspektywy doniesień – takich jak pojawianie się zdolności do widzenia z zamkniętymi oczami. Widocznie komisja dała się przekonać.

Jesteś pochłonięty lekturą

Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że dzisiaj wszystko, co się tyczy stanu hipnozy, jest jasne. Nie należy już ona jednak do sfery magii ani trochę bardziej niż jaka­kolwiek zdolność ludzkiego umysłu – czy to ubieranie w słowa abstrakcyjnych idei, ponadprzeciętna sprawność liczenia czy zmiana postrzegania konkretnego obrazka w zależności od tego, czego oczekujemy. To ostatnie, choć często wbrew naszej woli, jest nieodłącznym elementem percepcji.

Argumenty przemawiają za tym, że coś podobnego dzieje się w przypadku hipnozy – w wyniku połączenia naszych biologicznych predyspozycji i uwarunkowań społecznych stosunkowo łatwo wprowadzić nas w stan, w którym sugestie hipnotyzera kształtują sposób, w jaki postrzegamy rzeczywistość.

Wprowadzenie w hipnozę rozpoczyna się od indukcji, czyli przedstawienia instrukcji, które pozwalają hipnotyzowanemu się uspokoić, skoncentrować i ułatwiają mu przyjęcie pożądanego nastawienia. To zalecenia w rodzaju „skup się na dźwięku własnego oddechu”. Ta procedura ma wprowadzić w stan nazywany przez niektórych hipnotycznym transem. Niektórym osobom może ułatwiać koncentrację zastosowanie wahadła, choć ten gadżet nie jest ani niezbędny, ani zbyt często używany.

Kolejnym etapem jest przedstawianie sugestii, czyli komunikatów w formie stwierdzeń, odnoszących się do stanu i działań hipnotyzowanego, np. „Twoja ręka robi się tak sztywna, że nie jesteś w stanie jej zgiąć”. I już na tym etapie większość osób pozytywnie nastawionych do współpracy z hipnotyzerem będzie przekonana, że kontrola kończyny nie jest w ich mocy. Tylko 10-15 proc. osób wykazuje niską podatność na sugestię i pozostanie niewzruszone. Pozostali będą realizować słyszane komunikaty – często nawet wtedy, gdy faza indukcji nie będzie miała miejsca.

Wciąż nie jest jasne, które elementy indukcji są kluczowe i jakie aspekty sugestii wywierają największy wpływ na uzyskiwany efekt. Badania dostarczyły już jednak przekonujących argumentów za tym, że w stanie hipnozy naprawdę percypujemy rzeczywistość w specyficzny sposób.

Przede wszystkim eksperymenty potwierdzają, że w wyniku sugestii hipnotycznych poddane jej osoby są w stanie efektywniej redukować doznawany ból. Vilfredo De Pascalis z Uniwersytetu Rzymskiego wraz ze współpracownikami przebadał osoby o różnej podatności na sugestie. Podczas hipnozy aplikowano im w palce bolesną stymulację elektryczną. Badacze zauważyli, że u osób najbardziej podatnych na sugestie sugerowane strategie radzenia sobie z bólem były najskuteczniejsze.

Kiedy badani wyobrażali sobie, że ich dłoń chroni rękawiczka, cierpieli mniej. Efekt był widoczny także podczas analizy wyników EEG, które potwierdziły, że reakcje mózgowe w okolicach sensorycznych były stłumione, pomimo aplikowania tych samych bodźców bólowych.

Nie umiesz czytać

Przekonujących dowodów istnienia odmiennych stanów percepcyjnych w trakcie hipnozy mogłyby dostarczyć też obserwacje związane z reakcjami automatycznymi. Jedną z takich reakcji jest czytanie wyrazów, na które pada wzrok. Ten efekt wykorzystuje się w teście Stroopa – prezentuje się badanym słowa oznaczające kolory, ale w kolorach niezgodnych ze znaczeniem, np. „żółty” napisane na niebiesko. Badani mają nazywać kolory liter, ignorując słowo. To wymaga jednak wysiłku, więc nazwanie koloru zajmuje więcej czasu, niż gdyby znaczenie słowa i kolor były zgodne. Dzięki odpowiedniej sugestii hipnotycznej, np. „nie umiesz czytać”, czas odpowiedzi badanych się skraca. Tak jakby w wyniku hipnozy ich mózg rzeczywiście oduczył się czytać, od czego nie są w stanie go powstrzymać poza stanem podwyższonej podatności na sugestie.

Innym razem zaobserwowano, że hipnotyzer może manipulować świadomymi odczuciami badanego. Zadaniem uczestników eksperymentu Patricka Haggarda z University College London było wskazanie, w jakim miejscu na tarczy zegara znajdowała się wskazówka, kiedy ich palec się poruszył. Badani zostali wprowadzeni w stan hipnozy i wykonywali zadanie w trzech warunkach.

W pierwszym decydowali samodzielnie o momencie, w którym ruszą palcem. W drugim ich palec został poruszony przez guzik, na którym mieli go trzymać. W trzecim hipnotyzer zasugerował, że palec „sam wykona wyraźny ruch w dół” i chociaż „nie będą wiedzieć, kiedy to się wydarzy, to będą tego wyraźnie świadomi”. Badani wcielili sugestię w życie i faktycznie oceniali ruch palcem (który w końcu wykonywali sami) w trzecim warunku jako nie do końca dobrowolny. W dodatku w tym warunku rejestrowali czas poruszenia palcem z opóźnieniem typowym dla ruchów mimowolnych, a nie samodzielnych.

Stan hipnozy sprawił, że swój własny ruch naprawdę postrzegali jako spowodowany jakąś zewnętrzną siłą.

Dla zdrowia

Więc jak to jest z tą magią – jakie zachowania da się wywołać podczas „hipnotycznego transu”, a które rewelacje powinny wzbudzić podejrzenia o oszustwo? To zależy. Przede wszystkim od nastawienia samego hipnotyzowanego, od relacji, jaką nawiąże z hipnotyzerem, a może nawet od oczekiwań społecznych, jakie wyczuwa. Osoba, która wyznaje zasadę, że nie przyjmuje śmiesznych póz przed dużą publicznością, najprawdopodobniej także pod wpływem hipnozy nie da się skłonić do żadnych wybryków na scenie. Jeżeli natomiast ktoś zgłosi się jako ochotnik, to jego brak zahamowań nie powinien dziwić. U wybranych osób hipnotyzerowi może udać się nawet wywołać halucynacje (np. latającego wokół nich motyla) albo zmienić ich percepcję bodźców (np. tak, by jedząc cebulę, byli pewni, że to jabłko). Szansę powodzenia ma także próba wpłynięcia na zachowanie już po wyjściu z właściwej hipnozy. Gdyby filmowy Kąsek cokolwiek rozumiał, być może w hipnotycznym transie dałby się przekonać do przyszłej współpracy przeciwko wspólnemu wrogowi.

Niektórzy psychologowie wskazują, że tzw. sugestie posthipnotyczne mogą być cenne podczas interwencji terapeutycznych. Poprzez przedstawianie fikcyjnych scenariuszy w czasie hipnozy można przygotować kogoś na doświadczenie analogicznych sytuacji w przyszłości albo wyrobić u niego odpowiednie nastawienie. Udokumentowano korzyści płynące z uzupełnienia standardowych metod leczenia poprzez zastosowanie hipnoterapii m.in. w przypadku takich problemów zdrowotnych jak ból pooperacyjny czy zespół jelita drażliwego.

Dla lękających się o dobrostan Kąska dodam, że ze stuporu uratowali go obwoźni sprzedawcy karmy dla psów, którzy zaprezentowali strawę tak pachnącą, że nie mógł się oprzeć. I za tym też kryje się jakaś prawda, a jednocześnie otucha – niezależnie od tego, jak głęboka będzie wydawać się hipnoza, nie utkniemy w niej na zawsze.

Podczas jej przeżywania pozostajemy sobą i jeśli usłyszymy sugestię godzącą w nasze przekonania, wyczujemy jakiekolwiek zagrożenie albo stanie się na tyle frustrująca, że będziemy chcieli ją zakończyć – wrócimy do codziennej rzeczywistości równie łatwo, jak łatwo było nas przekonać, że głos, za którym podążamy, zaprowadzi nas w bezpieczne miejsce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2021