Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie lubię mówić o tacierzyństwie, bo i tak za dużo jest już w przestrzeni medialnej młodych rodziców występujących w roli ekspertów. Ale jestem pewien, że tatą zostaje się tego samego dnia, co ojcem. Jestem nim od czterech i pół roku. Podwójnym. Nigdy też nie wziąłem ani jednego dnia urlopu rodzicielskiego. Głównie dlatego, że elastyczna forma zatrudnienia, jaką miałem w stałym miejscu pracy, nie uwzględniała takich socjalnych wynalazków. Dlatego obserwując zmagania mojej żony z materią mleczno-pieluchową przed narodzinami drugiego syna, powiedziałem coś, co wydawało się wtedy oczywiste: teraz moja kolej.
Ta moja kolej trwa już prawie trzy lata. Nigdy nie rozpatrywałem tej sprawy w kategorii zysków i strat. Podobnie moi koledzy-ojcowie raczej nie myślą, że zostając w domu z potomstwem coś „zyskują”. To kwestia oczywistej odpowiedzialności. Łączenie rodzicielskich relacji z jakąkolwiek ekonomią to dziwny tok myślenia.
Tacierzyństwo nie jest też moim zdaniem (wbrew temu, co mówi jedna z ekspertek w tekście w „Tygodniku”) trudniejsze od macierzyństwa. Nie znam ojca, który bałby się, że nie sprosta opiece nad swoim dzieckiem. Pielucha widziana oczami mężczyzny jest tą samą pieluchą, którą widzi kobieta. Ma taką samą zawartość i ten sam – płatający figle – system rzepów. Płeć nie gra też roli przy podgrzewaniu mleka czy dezynfekowaniu stłuczonych kolan.
Jakiś czas temu trzyletni Kazik podczas przedszkolnego dnia rodziny miał odpowiedzieć, za co kocha swoich rodziców. „Mamę za to, że bawi się ze mną klockami, tatę za to, że gotuje obiady” – napisane było na kartce, którą dostaliśmy potem od przedszkolanki. I nikt się tym specjalnie nie zdziwił. Eksperci, z którymi na potrzeby tekstu rozmawiał Krzysztof Story, zdają się nie nadążać za światem, który badają. Zaś płynące z rządowych kręgów głosy, jakoby regulacje skłaniające ojców do brania urlopów tacierzyńskich uderzały w tradycyjny model rodziny, budzą tylko politowanie. Są jak nauka geografii z książek Sienkiewicza. Bo ojcowie nie potrzebują zachęt do nawiązania bliższej relacji z dziećmi. Potrzebują wyłącznie mechanizmów prawnych, które to ułatwią.
Autorzy wydrukowanych na łamach „Tygodnika” listów otrzymają kubki z rysunkiem Macieja Sieńczyka.