Tajfunowa mentalność

Jednym z pierwszych państw, które wysłały ekipy specjalistów w rejon Oceanu Indyjskiego, była Japonia. Do tej pory jej władze zadeklarowały gigantyczną kwotę 500 milionów dolarów pomocy. Skąd ta hojność? Być może Japończykom, stale żyjącym w poczuciu zagrożenia ze strony przyrody, łatwiej niż komukolwiek innemu utożsamić się z ofiarami.

16.01.2005

Czyta się kilka minut

Amerykański orientalista Edwin Reischauer stwierdził u Japończyków tajfunową mentalność. Jej główne cechy, łączące elementy japońskich religii - szintoizmu i buddyzmu, to, jego zdaniem, fatalizm, poczucie daremności ludzkiego wysiłku, bezsilność i nietrwałość życia. Ale także stoicyzm, wzajemna pomoc i współpraca nie tylko w obliczu klęsk, umiejętność cieszenia się i organizowania sobie życia właśnie teraz, gdy po jednym tajfunie zrobiło się cicho, a drugi jeszcze nie nadszedł.

Definiowanie mentalności narodu (im egzotyczniej, tym lepiej) ma swój powab, romantyczna teoria Reischauera, choć zapewne częściowo słuszna, jest jednak co najmniej niekompletna. Japonia jest przecież krajem na wskroś nowoczesnym. Postęp gospodarczy, który uczynił z niej światową potęgę, niósł w sobie duże pokłady optymizmu i naiwnej wiary w niekończący się wzrost dobrobytu. Wszystko skończyło się krachem na giełdzie w 1990 r. i wieloletnim kryzysem.

Natura dopisała jeszcze symboliczne postscriptum do okresu prosperity. Równo 10 lat temu w trzęsieniu ziemi w Kobe zginęło ponad 6 tysięcy ludzi, a straty wyniosły 150 mld dolarów. Żywioł okazał się silniejszy od nowoczesnej technologii, dzięki której budynki i infrastruktura miały wytrzymać większe nawet wstrząsy. Japończycy jakby zapomnieli o swoich narodowych cechach i uwierzyli, że biurokraci, którzy obdarowali ich gospodarczym cudem, będą w stanie zarządzać także Matką Naturą.

"Pierścień ognia"

Archipelag japoński leży na tak zwanym “pierścieniu ognia" - styku czterech płyt tektonicznych (euroazjatyckiej, północnoamerykańskiej, filipińskiej i pacyficznej), co czyni go jednym z najbardziej sejsmicznych obszarów na świecie. Co roku notuje się tu około 1500 wstrząsów, zagrożenia tsunami nikogo zatem nie dziwią, a dodać trzeba jeszcze 40 aktywnych wulkanów, tajfuny i powodzie.

“Prawdopodobieństwo wystąpienia dużego trzęsienia ziemi w rejonie Tokio wynosi w najbliższych 15 latach ponad 50 procent" - twierdzi japoński sejsmolog Koji Hideki, a naukowcy z Uniwersytetu Stanforda szacują, że gdyby dorównało ono siłą temu z 1923 roku, w którym zginęło ponad 100 tysięcy Tokijczyków, to Japonia w jednej chwili utraci 70 procent dochodu narodowego.

A jednak żyjąc w takich warunkach, Japończycy są dziś - dzięki dostępowi do najnowszej technologii - najlepiej na świecie przygotowani, by stawić czoło większości żywiołów. Jak to wygląda w praktyce?

Turysta po przyjeździe do Japonii od razu zauważy ogromne ilości betonu, którym wyłożone są koryta rzek, zbocza górskie i wybrzeża oceanu, co ma chronić przed obsuwaniem ziemi i tsunami. Miłośnicy tradycyjnej Japonii lamentują nad okaleczeniem krajobrazu, biurokraci mówią, że tego wymaga zabezpieczenie przed żywiołem, cynicy dodają zaś, że betonowanie Japonii stanowi często pretekst do wydawania pieniędzy podatnika na kontrakty rządowe, które pomagają utrzymać się przy władzy partii liberalnej.

Na samo przewidywanie i informacje o trzęsieniach ziemi idzie 1,6 mld jenów rocznie. Tym zajmuje się między innymi najszybszy na świecie komputer firmy NEC w Jokohamie.

Pod koniec ubiegłego roku rząd w oficjalnym dokumencie zapowiedział zmianę strategii w podejściu do trzęsień ziemi. Nacisk kłaść się będzie nie, jak dotąd, na ratowanie i odbudowę po trzęsieniu, a na “prewencyjną minimalizację szkód". Dotyczy to przede wszystkim 14 milionów domów z atestami bezpieczeństwa sprzed 1981 r. (łagodniejszymi niż obecne). Każdy właściciel może do swojego domu zamówić inspekcję (koszt 400 dolarów jest często subsydiowany przez państwo), która zbada odporność budynku na wstrząsy i wyda zaświadczenie stwierdzające, jakie są procentowe szanse, że przetrzyma on trzęsienie porównywalne do tego z Kobe 10 lat temu. Szacuje się, że samo wzmocnienie starych domów ograniczy liczbę ofiar o 70 procent.

Tsunami - zgaduj, zgadula

Japonia ma najlepiej rozwinięty system ostrzegania przed tsunami na świecie, z sześcioma lokalnymi centrami monitorującymi przybrzeżną aktywność sejsmologiczną przez 24 godziny na dobę. W przypadku trzęsienia komputer w oparciu o jego siłę i epicentrum przepowiada wysokość oraz szybkość fali i przesyła dalej alarm ostrzegawczy, słyszalny na wybrzeżu po kilku minutach. Blisko 70 proc. nadmorskich miast i osad zaopatrzonych jest w bezprzewodowe gorące linie wydające z głośników alarm słyszany w każdym domu osady. Wtedy powinna zacząć się ewakuacja.

Jednak nawet specjaliści twierdzą, że przepowiadanie tsunami to rodzaj wyrafinowanej “zgaduj zgaduli" - głównie dlatego, że brak dokładnych informacji o dnie oceanu. Okazuje się, że wiele jest fałszywych alarmów i nietrafionych prognoz, choć, jak dodaje Mikio Fuji z agencji meteorologicznej, jej pracownicy zwykle “próbują się mylić po stronie przeszacowania wielkości fali". Wtedy jednak spada zaufanie do całego systemu ostrzegania i mieszkańcy osad, z władzami włącznie, przestają reagować na alarmy, choćby dlatego, by zaoszczędzić na ewakuacji.

Czasami alarm dociera zbyt późno, jak w 1993 r. w Okushiri - pięć minut po trzęsieniu, gdy trzydziestometrowa fala uderzyła już w brzeg i zabiła 200 osób (największa dotąd katastrofa tsunami w Japonii wydarzyła się w 1896 r., pochłonęła 21 tys. ofiar).

Najważniejsza jednak jest sprawna ewakuacja, bo może się zdarzyć i tak, jak dwa lata temu w Hokkaido: komputer trafnie przewidział wysokość i miejsce uderzenia fali, ale zdezorientowani ludzie nie wiedzieli, dokąd uciekać i część z nich utknęła w korkach samochodowych. W 2005 r. każda nadmorska osada ma być wyposażona w mapę tsunami, na której oszacuje się zasięg wylewu fali z odpowiednio zaznaczonymi punktami ewakuacyjnymi.

Prośba o litość

Nawet dla Japończyków miniony rok był wyjątkowy w zmaganiu się z naturą. W sumie w klęskach żywiołowych zginęło 230 ludzi. Przez kraj przeszła rekordowa liczba tajfunów, z których ten o numerze 23 [Japończycy nadają kolejnym tajfunom nie nazwy własne, ale właśnie kolejne numery - red.] pochłonął 92 ofiary i dokonał największych zniszczeń od 25 lat.

Przez cały rok wstrząsy ziemi odczuwane były częściej i silniej niż zwykle, a kulminacja przyszła 23 października w prefekturze Niigata na północy kraju, gdy wstrząs o sile 6,8 stopni w skali Richtera zabił 40 ludzi i 100 tys. zmusił do ewakuacji. Pierwszy raz w 40-letniej historii wykoleił się (przy prędkości 200 km/h) japoński superekspres - shinkansen. Żaden ze 140 pasażerów nie ucierpiał.

Na 11 dni przed trzęsieniem w Niigacie rządowy Komitet do Badania Trzęsień Ziemi poinformował, że prawdopodobieństwo dużego trzęsienia w tym regionie przez najbliższe 30 lat wynosi 2 proc. I taka może być puenta do rozważań o możliwościach przewidywania dziś trzęsień ziemi.

Co pozostaje zatem człowiekowi w zmaganiu z trzęsieniami i innymi żywiołami natury? Rząd i naukowcy twierdzą, że mimo wszystko prognozy i łagodzenie skutków katastrofy (dotyczy to na przykład budowanych tutaj elastycznych drapaczy chmur, mających absorbować wstrząsy o dużej sile).

Toru Hayano z dziennika “Asahi" proponuje inne podejście. Tuż po trzęsieniu w Niigacie, w komentarzu “Prośba do natury o litość" pisała na koniec (jak najbardziej serio): “Modlę się, by Ziemia się uspokoiła i uśmiechnęła przyjaźniej nad naszym ludzkim losem".

A jeśli ktoś lubi bardziej wyrafinowane, “japońskie" zakończenia, to dobry może być też fragment książki Pearl S. Buck “Wielka fala" z 1947 r. Autorka, która sama przeżyła tsunami na wyspie Kyushu, umieszcza taki dialog ojca z synem: “Ojcze, czyż nie jesteśmy bardzo nieszczęśliwymi ludźmi, że urodziliśmy się w Japonii?". “Dlaczego tak mówisz?" - pyta ojciec. “Ponieważ wulkan jest tuż za naszym domem, a z przodu mamy ocean. I jeśli one razem się zmówią i na polecenie diabła wywołają trzęsienie ziemi i wielką falę, to będziemy bezradni i zawsze wielu z nas zginie". Na co ojciec: “Żyć między niebezpieczeństwami - to wystarczy, by docenić, jak dobre jest życie".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2005