Stan zagrożenia

Premier mówi, że to największy kryzys państwa od 1945 roku. Naukowcy, że nigdy czegoś takiego nie widzieli, że kolejne wielkie trzęsienie może nadejść za kilka dni, a może miesięcy. I że jeżeli jego podmorskie epicentrum będzie tym razem bliżej Tokio, wówczas...

15.03.2011

Czyta się kilka minut

Jest poniedziałek. Mijają trzy doby, od kiedy zaczął się - jak mówi premier Naoto Kan - "największy kryzys w Japonii od drugiej wojny światowej".

Godzina po godzinie, odkrywane są nowe obszary zniszczeń, zwłaszcza w dwóch najbardziej dotkniętych prowincjach: w Fukushimie i Iwate. Rośnie liczba ofiar. Na chwilę obecną wynosi 1856 zabitych. Ale to dane oficjalne, potwierdzone. Wiadomo już, że faktyczna liczba ofiar śmiertelnych znacznie przekroczy dziesięć tysięcy.

Po trzech dniach napięcie w kraju nie maleje. Przeciwnie.

Kiedy znowu?

Przede wszystkim dlatego, że trzęsienie ziemi wcale się nie skończyło. Ziemia wciąż się trzęsie. Wprawdzie rzadziej niż w piątek i sobotę, ale wciąż są to jeden lub dwa odczuwalne wstrząsy na godzinę. Przy moim komputerze stoi duża ramienna lampa, która służy mi za sejsmograf. Ona zawsze zaczyna kiwać się pierwsza, dopiero potem poruszają się ściany budynku. Łapię się na tym, że odruchowo spoglądam na nią nie rzadziej niż raz na pięć minut.

Dziś, w poniedziałek, sto kilometrów na północ od Tokio, ziemia zadrżała z siłą sześciu stopni w skali Richtera. Tuż przed południem w Iwate ponownie ogłoszono alarm przed tsunami i ewakuację. Tym razem fala nie nadeszła. Wszystko to relacjonuje na żywo japońska telewizja. W pewnym momencie dziennikarz po prostu przerywa rozmowę w studio i zwraca się wprost do widzów z zagrożonego obszaru: "Hinan shite kudasai!" (Proszę uciekać!). Po czym powtarza to bez przerwy przez wiele minut, aż do odwołania alarmu.

Poczucie zagrożenia w kraju, i tak powszechne, wzmagają szacunki sejs­mologów.

Wczoraj oficjalne ogłoszono, że w ciągu najbliższych trzech dni istnieje 70 procent szans, iż wystąpi kolejne duże trzęsienie, o sile co najmniej 7 stopni. A jeśli nie, to że w kolejnych trzech dniach prawdopodobieństwo silnego wstrząsu wciąż wynosi 50 procent. Naukowcy rozkładają ręce: obecny kataklizm jest bez precedensu, po prostu nie wiadomo, kiedy ustaną mniejsze wstrząsy. Może to potrwać kilka dni. Albo kilka tygodni. Albo miesięcy.

Tak czy inaczej, mówią naukowcy, jeśli dojdzie znowu do silnego wstrząsu, to jego epicentrum znajdzie się najpewniej znów na styku dwóch płyt tektonicznych, biegnących wzdłuż wschodniego wybrzeża. A jeśli epicentrum przesunie się tym razem choćby o sto kilometrów bliżej Tokio, to...

"Tu było miasto"

Jakby tego wszystkiego było mało, wciąż utrzymuje się ryzyko katastrofy nuklearnej. Tsunami uszkodziło dwie elektrownie jądrowe, Fukushimę Daiichi i Fukushimę Daini.

W tej pierwszej jeszcze z piątku na sobotę doszło do eksplozji jednego z reaktorów. Godzinę temu poinformowano o wybuchu w następnym reaktorze. Próbuje się gasić pożar, zalewając reaktory wodą morską, co oznacza ich definitywne wyłączenie. Przebiega to jednak powoli. W otoczeniu obu elektrowni stwierdzono przekroczenie norm napromieniowania.

Choć rząd uspokaja, że na razie nie doszło do emisji substancji radioaktywnych na dużą skalę. U około 160 osób stwierdzono podwyższoną dawkę napromieniowania, tysiące ewakuowano już w głąb lądu.

W tak ekstremalnych warunkach rząd prowadzi akcję ratowniczą. Nie słychać, jak dotąd, poważniejszych głosów krytyki. Codziennie w telewizji pojawia się premier z szefem swojego gabinetu Edano. Obaj w niebieskich uniformach, obaj coraz bardziej zmęczeni. Ten pierwszy odczytuje na ogół oświadczenie, ten drugi odpowiada na pytania dziennikarzy.

Dotąd zmobilizowano sto tysięcy żołnierzy z Sił Samoobrony (taką oficjalną nazwę nosi odpowiednik japońskiej armii), najwięcej po 1945 r. Inaczej niż kilkanaście lat temu po trzęsieniu w Kobe, tym razem rząd godzi się na pomoc zagranicznych ekip ratowniczych. Przylecieli już Chińczycy, w drodze są inni; stacjonujący w Japonii Amerykanie udostępnili swój sprzęt i bazy.

Normalnej telewizji nie ma. Wszystkie - wszystkie - japońskie kanały telewizyjne zamieniły się w 24-godzinne programy informacyjne. Jeden przeznaczono wyłącznie do ogłaszania list zabitych, rannych i poszukiwanych. Gdy nie ma nowych informacji, stacje powtarzają wciąż te same obrazy, z kolejnych dni katastrofy: te same wywrócone łodzie, samolot wbity w budynek mieszkalny, personel na dachu szpitala wymachujący różowymi parasolkami, wołający o pomoc. Kamery, dzień po dniu, docierają do kolejnych zniszczonych wsi i miast. Dziennikarz zaczyna relację, obraca się za siebie i mówi: "Proszę państwa, tu jeszcze w piątek było miasto".

Ludzie

Głos zabierają ludzie, którzy stracili najbliższych.

Starszy mężczyzna siedzi na gruzowisku. Opowiada, jak wyślizgnęła mu się ręka żony, gdy próbował ją wyciągnąć z fali tsunami. Młody mężczyzna mówi, że ostatni raz widział ojca w piątek, gdy ten pojechał wozem strażackim gasić pożar; obok stoi starsza kobieta, matka i żona; płacze, odwrócona tyłem do kamery. Nastolatek pokazuje ręką na gruzy: tam był mój dom. Wyciąga z torby to, po co tu przyszedł: album rodzinny (każdy, kto choć trochę zna Japończyków, wie, jak ważne są dla nich zdjęcia najbliższych). 80-letnia babcia pokazuje na betonowy wał przeciwpowodziowy i powtarza w kółko, że to miała być nihon ichi (najlepsza japońska technologia). W piątek straciła syna i synową.

Ludzie zachowują się godnie. W zagranicznych mediach odżyły słowa-klucze do określania japońskiej tożsamości: gamman (wytrzymałość), shikata nai (spolegliwość wobec siły wyższej), ganbare (nie poddawaj się, idź dalej). A nade wszystko: umiejętność pracowania i poświęcenia się dla grupy. Cechy te potrafią na co dzień irytować u Japończyków: brakiem luzu, konformizmem, bezwarunkowym posłuszeństwem. Jednak teraz, w nadzwyczajnych warunkach, wszyscy chyba mogliby się od nich uczyć.

Może nie najtrafniejszy, ale dość wiarygodny opis postawy Japończyków znalazłem wczoraj w gazecie "Asahi", która przedrukowała kompilację doniesień chińskich mediów. A trzeba wiedzieć, że relacje między tymi dwoma narodami nie są braterskie. W przeszłości publiczne chińskie media sięgały nieraz po antyjapońską nagonkę, by wyładować społeczną frustrację. Tymczasem w niedzielę pisały tak: "Spokój Japończyków robi poruszające wrażenie". Albo: "Dlaczego oni są tak opanowani?". I, co najciekawsze, zestawiały tę postawę z frustracją i gniewem Chińczyków po trzęsieniu ziemi w Syczuanie trzy lata temu. Była też relacja z hali w Tokio, gdzie z piątku na sobotę koczowało kilkaset osob: "Mężczyźni pomagali kobietom, na podłodze nie było ani jednego papierka". Słysząc o tym, mieszkanka Pekinu miała powiedzieć do kamer: "To niezwykłe, Japończycy mają moralność we krwi".

Jednak także Japończycy są tylko ludźmi. Oprócz tragedii ludzkich i kosztów materialnych, życie przez dłuższy czas w psychicznym napięciu może - poza wyczerpaniem - pozostawić trwały ślad w psychice. Mam znajomych, którzy nawet dziś, w Tokio, kładą się do łóżka w ubraniu, aby w razie czego móc się szybko ewakuować. Od piątku, chodząc ulicami, sam co chwilę spoglądam na linie elektryczne, czy aby nie zaczynają złowrogo łopotać.

Przyszłość

Przeszłość uczy, że nawet po największych tragediach Japończycy potrafią się odbudować i wyjść wzmocnieni. Tak było po Hiroszimie i Nagasaki, tak było po licznych kolejnych katastrofach naturalnych. Czasami mieli też szczęście: np. wojna koreańska w 1950 r. wywołała taki popyt na japońskie towary, że rozruszał on japońską gospodarkę, wprowadzając ją - zaledwie w kilka lat po II wojnie światowej - na ścieżkę szybkiego wzrostu. Ale szczęście sprzyja mądrzejszym.

Jak będzie tym razem? Dziś wiemy, że trzon japońskiego przemysłu ocalał - on znajduje się w środkowej części wyspy Honsiu. Wciąż kołysze się, ale jednak stoi centrum polityczne i finansowe kraju: Tokio. Prawdopodobnie żadne inne miasto świata nie wyszłoby ze wstrząsu o podobnej sile tak obronną ręką. W technologii antysejsmicznej nikt się nie może z Japończykami równać. Nawet na północy kraju, która cierpi teraz najbardziej, w wielu przypadkach system ostrzegania przed tsunami się sprawdził. W każdym innym miejscu na ziemi ofiar byłoby dużo, dużo więcej. I cały kraj już ruszył do odbudowy. Od dziś aż do końca kwietnia w centrum wyspy Honsiu wyłączany będzie codziennie prąd, codziennie na trzy godziny - po to, aby zaoszczędzić go dla najbardziej cierpiących prowincji.

A jednak katastrofa wydarza się w wyjątkowo trudnym dla Japonii okresie. Kraj jest właśnie u końca drugiej tak zwanej "straconej dekady": gospodarka się nie rozwija, ludzie boją się o przyszłość, rodzi się coraz mniej dzieci, coraz więcej jest samobójstw...

Jeszcze niedawno, w obliczu takiej katastrofy, władze z łatwością rozkręciłyby wielki program robót publicznych. Pomogłoby to całej gospodarce. Dziś jednak dług publiczny wynosi już 200 procent, a rząd próbował ostatnio ciąć wydatki na infrastrukturę. Teraz zadłużenie wzrośnie jeszcze bardziej.

Co najciekawsze jednak: nawet dziś komuś, kto przybywa do Japonii, trudno jest zauważyć któryś z gnębiących ją problemów. Nie chodzi tylko o materialną zamożność, ale przede wszystkim o tkankę społeczną, wciąż silną: żadnych śladów rozprzężenia czy schyłku.

Bo największym kapitałem Japonii są ludzie - i oni będą sobie musieli jakoś z obecną tragedią poradzić. Jak zawsze dotąd.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2011