Sprawa Josefa F.

Austriackie społeczeństwo nie wyciąga wniosków z dramatu, który rozegrał się w Amstetten.

24.03.2009

Czyta się kilka minut

Najpierw był szok: zgroza i poczucie bezradności, zdumienie zmieszane z niedowierzaniem. Wiadomość o zbrodni w niepozornym miasteczku, która 19 kwietnia ub.r. obiegła światowe media, pogrążyła opinię publiczną Austrii w hipnotycznym paraliżu.

Przez wiele dni mieszkańców alpejskiej republiki zaprzątały uporczywie powtarzane pytania: czy to możliwe i jak to możliwe? Czy to możliwe, że powszechnie szanowany mieszkaniec Amstetten Josef F. przez niemal ćwierć wieku więził w piwnicy własną córkę, traktując ją jako seksualną niewolnicę? Że, stale zadając jej gwałt, spłodził siedmioro dzieci-wnuków? Że przez 24 lata udało mu się ukrywać egzystencję uwięzionej w podziemiach rodziny przed liczną rodziną "oficjalną", przed sąsiadami, urzędami i całą lokalną społecznością? Że dzięki pisanym pod jego dyktando listom córki i zmyślonej historyjce o tajemniczej sekcie, która rzekomo ją przetrzymywała i pozbyła się trójki jej dzieci, podrzucając je sukcesywnie na próg domu państwa F., udało mu się skutecznie maskować tropy?

Nie my jesteśmy potworem!

Mieszkańcy Amstetten przez wiele dni przeżywali prawdziwe oblężenie. Wozy satelitarne, kamery, mikrofony: wielkie reporterskie łowy i natrętne pytania, brzmiące niemal jak oskarżenie.

Czy nikt nic nie zauważył, nie pytał, nie podejrzewał?

Austriacy dowiadywali się potem o komentarzach światowych mediów, odwołujących się do nazistowskiej przeszłości kraju i nierozliczonej współodpowiedzialności za Holokaust, a także analizujących autorytarne, konserwatywne struktury społeczne, penetrujących mroczne zakątki austriackiej duszy. Sfotografowane tuż po aresztowaniu oblicze "potwora z Amstetten" zdawało się zagrażać sympatycznemu wizerunkowi Austrii oraz mozaice stereotypów odwołujących się do cesarzowej Sisi czy tortu Sachera.

Zatroskani o wizerunek kraju politycy, z kanclerzem Alfredem Gusenbauerem na czele, uderzyli na alarm, a w społeczeństwie zrodził się kolektywny odruch obronny. Zadziałał mechanizm: przemilczeć, zapomnieć, przejść do porządku dziennego w przekonaniu, że z monstrum nie ma się przecież nic wspólnego. Że potwór to tylko i wyłącznie ten mężczyzna na fotografii.

Tak więc, gdy w niespełna rok po ujawnieniu sprawy Josefa F. w stolicy Dolnej Austrii, St. Pölten, zaczynał się proces sądowy za zamkniętymi drzwiami, a ponad 200 dziennikarzy z 30 państw świata próbowało zdobyć w pobliskim Amstetten jakikolwiek nadający się do publikacji materiał, nikt z mieszkańców miasteczka nie chciał już rozmawiać o rodzinie F.

Przeczytaj tekst Krystiana Lupy o sprawie Fritzla. Więcej>>>

Zapomnieć, dla dobra ofiar...

Pytania o rolę, jaką w sprawie Josefa F. odegrała - czy raczej: jakiej nie odegrała - lokalna społeczność, pozostały więc bez odpowiedzi. Gdzieniegdzie odezwały się głosy krytykujące kondycję austriackiej rodziny i całości społeczeństwa: skalę codziennej fizycznej i psychicznej przemocy wobec kobiet, dzieci i starców, przerażający wymiar zjawiska kazirodztwa (według ekspertów aż 75 proc. przypadków kazirodztwa nigdy nie zostaje ujawnione) i obojętność otoczenia na podobne problemy, utożsamianą ze społecznym przyzwoleniem.

Jednak dyskusja na temat więzi łączących wspólnotę, a także na temat odwagi cywilnej, braku wyczulenia oraz obojętności na ludzkie sprawy, społecznej pozycji kobiet i dzieci czy zawodności państwowych struktur - została zduszona w zarodku. Na zainicjowanie publicznej debaty ani wyraźne stanowisko nie zdobył się także austriacki Kościół katolicki.

Trudno dociec, co jest tego przyczyną. Czy autentyczny brak zainteresowania, obawa przed narażeniem się na zarzut kalania własnego gniazda, czy może jeszcze coś innego? W każdym razie argumentem uzasadniającym zablokowanie powszechnej dyskusji stała się, co ciekawe, ochrona ofiar. Deklarowana konieczność ochrony poszkodowanych - oznaczająca w praktyce ścisłą reglamentację informacji - stała się dla społeczeństwa wymówką, pozwalającą zapomnieć o wyrzutach sumienia.

Szybki proces

Sprawa Josefa F. gościła na wokandzie sądu w St. Pölten tylko przez cztery dni. Oskarżony o spowodowanie śmierci, gwałt, kazirodztwo, wymuszanie, pozbawienie wolności i korzystanie z niewolnictwa - początkowo przyznawał się do winy tylko w części zarzutów: tych obłożonych najmniejszą karą. Ale gdy wraz ze składem sędziowskim i przysięgłymi obejrzał nagranie z wielogodzinnym zeznaniem swej ofiary - i zobaczył córkę, Elisabeth, która wbrew wcześniejszym zapowiedziom pojawiła się jednak na rozprawie - 73-latek, określony przez biegłą lekarkę jako człowiek o ciężko zaburzonej osobowości, zrezygnował z walki.

Fakt, że w następstwie przyznał się do winy we wszystkich punktach aktu oskarżenia - w tym do spowodowania śmierci przez nieudzielenie pomocy, co było równoznaczne z karą dożywotniego więzienia - skrócił proces przynajmniej o jeden dzień. A także oszczędził przysięgłym wsłuchiwania się w ekspertyzę na temat technicznych szczegółów "więzienia" w przeciwatomowym bunkrze pod niepozornym domem w Amstetten.

Przeczytaj tekst Krystiana Lupy o sprawie Fritzla. Więcej>>>

Rekordowe tempo procesu było możliwe dzięki trwającemu prawie rok przygotowaniu merytorycznemu i organizacyjnemu. Można się jednak domyślać, że szybkie zakończenie sprawy leżało także w interesie politycznych decydentów.

Długotrwałemu przewodowi towarzyszyłaby bowiem groźba utrwalenia negatywnego wizerunku kraju - zabójcza np. dla turystyki, zwłaszcza w dobie kryzysu gospodarczego. Argumenty zagranicznych mediów - wedle których proces zaplanowany na dłużej mógłby ujawnić ważne okoliczności sprawy, włącznie z ewentualnym udziałem osób trzecich - pozostały bez echa.

Kara dożywotniego więzienia - na to właśnie liczyła córka-niewolnica, która tymczasem pod zmienionym nazwiskiem zaczęła gdzieś w Austrii nowy rozdział życia. Takiego wyroku życzyła sobie również większość jej rodaków - bez względu na literę prawa, niezależnie od paragrafu.

W powszechnej opinii dożywotni pobyt "potwora z Amstetten" w więzieniu będzie luksusem w porównaniu z cierpieniami, jakich za jego przyczyną doznała Elisabeth i jej dzieci. Sprawiedliwości stało się jednak zadość.

Więc jednak happy end? Do następnego razu.

Przeczytaj tekst Krystiana Lupy o sprawie Fritzla. Więcej>>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2009