Spotkania z „Kulturą”

Pamiętam „Kulturę” jako miejsce intensywnej pracy. Zwykle furtkę otwierał mi sam Jerzy Giedroyc.

28.12.2012

Czyta się kilka minut

Pan Henryk w ogóle nie interesował się gościem. Pani Zofia – zatopiona w papierach. Czas mieli Józio Czapski i jego siostra, pani Marynia. I był Zygmunt Hertz. Myślę, że to on najbardziej mnie przyciągał do Maisons-Lafitte. Nigdy się nie spieszył, cieszył się ze spotkania, miał czas, gadaliśmy o wszystkim. W latach 1972–1974 mieszkałem w Paryżu. Najpierw w wynajętym pokoiku na poddaszu przy rue de Vaugirard, gdzie posiłki sobie pichciłem na polowej kuchence. Kolejny rok przeżyłem w parafii Notre-Dame de la Gare (plac Jeanne-d’Arc w 13. Arrondissement). Przez cały ten czas zachłannie usiłowałem poznać nieznane światy zachodniej kultury w ogóle i Kościoła w szczególności, wiedząc, że podobna okazja może mi się nigdy więcej nie przydarzyć. Miejsc, w których z samozaparciem i czasem nieco na ślepo starałem się zdobywać wiedzę, było wiele, a ówczesne, nieco naiwne odkrycia opisywałem w korespondencjach dla „Tygodnika”. W tych tekstach nieco nadrabiałem miną, bo prawdę powiedziawszy często się poruszałem jak pijane dziecko we mgle. Co chcecie: mało ciekawy ksiądz z mało dla większości Francuzów interesującego kraju... Miałem na szczęście kilka miejsc, które były moimi oazami, spotkałem też ludzi, przy których czułem się bezpiecznie. Dla nich nigdy nie byłem ani kłopotem, ani natrętem. Może czasem i byłem, ale nigdy nie dali mi tego odczuć. Tak było u księdza Sadzika na rue Surcouf, tak było w Maisons-Laffitte.

Od czasu do czasu, bez wyraźnego celu, jeździłem do tego miasteczka, czego oczywiście dla „Tygodnika” nie opisywałem. Zwykle furtkę otwierał mi sam Jerzy Giedroyc. Nawiasem – nie pamiętam, by ktoś wtedy mówił o nim „Książę”. Zapisał mi się w pamięci jako człowiek zapracowany. Zapraszał mnie do swego gabinetu, by po chwili wrócić do piętrzących się na biurku papierów. W ogóle pamiętam „Kulturę” z tamtych czasów jako miejsce ludzi intensywnej pracy. Byli, jak na taki miesięcznik, i takie wydawnictwo, niewiarygodnie nieliczni. Pan Henryk, pracujący w pierwszym pokoju na lewo od wejścia, w ogóle nie interesował się gościem – w tamtym okresie nie zamieniłem z nim ani jednego słowa. Pani Zofia – zatopiona w papierach, maszynopisach, korektach, nie przeszkadzać! Czas mieli Józio i jego siostra, pani Marynia Czapscy. Piszę „Józio”, bo chyba przy pierwszym spotkaniu Czapski poprosił, byśmy mówili sobie po imieniu. Pokazywał mi swoje obrazy, gadaliśmy o sztuce, polityce, religii, o Rosji i Panu Bogu. Zaprosił mnie kiedyś na wspólne zwiedzanie wystawy obrazów Georges’a Braque’a – był mi mistrzem wtajemniczenia. Panią Marynię pamiętam jako osobę mądrą i ogromnie smutną, w przeciwieństwie do Józia, optymisty, wierzącego w rzeczy niemożliwe, m.in. w rychły upadek komunizmu (wtedy, we wczesnych latach 70.!). I był Zygmunt Hertz. Myślę, że to on najbardziej mnie przyciągał do Maisons-Laffitte. Również miał mnóstwo obowiązków, ale nigdy się nie spieszył, cieszył się ze spotkania, miał czas, gadaliśmy o wszystkim. Zygmunt był na bieżąco we wszystkich polskich sprawach, znał wszystkich w Polsce i na emigracji. Dyskretną opieką otaczał wielu ludzi. Mnie obdarowywał książkami „Kultury”, które pochłaniałem na swoim poddaszu. Gdy wracałem do Polski, na granicy celnicy wygarnęli mnie z pociągu, skrupulatnie przetrząsnęli bagaż i wszystkie te książki zabrali. Kiedy zachorował na raka płuc, polecił pani Zofii, by jego zapas tytoniu fajkowego (znakomitego, angielskiego „three nunc”) przekazała mnie. Zrobiła to, gdyśmy się spotkali już po jego śmierci. Wielu się obawiało, że dom „Kultury” jest obserwowany przez polskie służby, i wolało trzymać się z daleka. Redaktor więc umawiał się z nimi w Paryżu. Chyba z jego inicjatywy zorganizowałem takie spotkanie z ówczesnym biskupem białostockim Henrykiem Gulbinowiczem – myślę, że Redaktor wiedział o zainteresowaniu biskupa katolikami w Związku Radzieckim. Poszedłem po niego i towarzyszyłem jako przewodnik do kafejki pod katedrą Notre-Dame („Ładnie tu – powiedział, prawdopodobnie chcąc mnie zaszokować, biskup – ale ja wolę mój Białystok”). Giedroyc zjawił się punktualnie, ja poszedłem.

W latach 80., kiedy pracowałem w Watykanie, będąc w Paryżu, zawsze odwiedzałem Maisons-Laffitte. Podejrzewałem, że Redaktor się przygotowywał na te spotkania, bo za każdym razem wygłaszał rzeczowe, ujęte w punkty przemówienie na temat Kościoła w ogóle i w Polsce. Pamiętam, że w 1980 r., na pierwszym w tamtym okresie spotkaniu, rozpoczął od kategorycznego stwierdzenia: „Ten papież nam się nie podoba”. Zbaraniałem... Kiedy Redaktor eksplikował swoje pretensje, zrozumiałem, że wiedzę o pontyfikacie i osobie Jana Pawła II czerpie z laickiej prasy francuskiej. Luki jego wiedzy w tej materii były ogromne, co z łatwością wykazałem. Nie mógł zaprzeczyć, lecz zachwycony nie był. Zgodził się na to, żebym przysyłał mu przynajmniej polskie „L’Osservatore Romano”. Nie wiem, czy je czytał, ale z czasem ten krytycyzm się zmniejszył, choć nie zmienił się w entuzjazm. Kiedyś, przed podróżą Jana Pawła II na Ukrainę, Giedroyc „polecił mi” wpłynąć na papieża, by na Ukrainie beatyfikował metropolitę Andrzeja Szeptyckiego. Choć wiedziałem, że w żaden sposób nie mogę wpłynąć na decyzję w tej sprawie, wykorzystując znajomości, wywiedziałem się w Kongregacji ds. Kanonizacji, jak sprawy stoją. Kiedy po jakimś czasie spotkałem Giedroycia i zreferowałem stan rzeczy, zasępiony burknął tylko: „bardzo źle się stało”.

Giedroyc manifestował swój dystans do Kościoła, choć nie do religii i nie do Kościoła jako uczestnika w grze politycznej przeciw komunistom. Często cytuje się opisaną przez Stanisława Rodzińskiego rozmowę: „Spytałem Redaktora, gdzie jest kościół; (...) Usłyszałem krótkie: »Nie wiem«. Osłupiałem. Po chwili Giedroyc, być może też zaskoczony sytuacją, dodał: »Chyba gdzieś w mieście«. Co zresztą było prawdą”. On – podejrzewam – doskonale wiedział, że kościół jest w sąsiednim miasteczku, Le Mesnil-le-Roi. W tym „nie wiem” była odruchowa manifestacja dystansu. Redaktor śledził poczynania papieża i biskupów, i irytował się, kiedy jego zdaniem szli na zbyt daleko idący kompromis, marnowali jakąś szansę, popełniali błędy. Interesował się detalami. Po mojej wizycie w Moskwie dopytywał się o los „czerwonego” Kościoła i tamtejszego duszpasterstwa. Ostatnie moje spotkanie, jeśli tak można powiedzieć, z Redaktorem – to jego pogrzeb we wrześniu 2000 r. Uczestniczyłem w wielu „historycznych” pogrzebach, nigdy jednak nie było tak, że z twórcą dzieła żegnało się także dzieło. Pulsująca życiem, oddziaływająca na myślenie, działanie, nawet na życie tak wielu ludzi „Kultura” tego dnia odeszła do historii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Kultura Paryska