Solidarność i samotność

Grzegorz Iniewicz, psycholog i psychoterapeuta: W powołanie księdza wpisane są oczekiwania niemożliwe do zrealizowania. Jedną z umiejętności przeżycia kryzysu kapłaństwa jest zgoda na rozczarowanie.

21.05.2012

Czyta się kilka minut

Grzegorz Iniewicz i ks. Jacek Prusak / fot. archiwum prywatne | fot. Grażyna Makara
Grzegorz Iniewicz i ks. Jacek Prusak / fot. archiwum prywatne | fot. Grażyna Makara

ARTUR SPORNIAK: Mówi się, że ksiądz to najpiękniejszy zawód świata. Ostatnie przypadki samobójstw wskazywałyby raczej, że to zawód najtrudniejszy... GRZEGORZ INIEWICZ: Trudne nie wyklucza, że jest zarazem piękne. Słowo „zawód” nie bardzo mi jednak pasuje. To nie tylko wykonywanie czynności „zawodowych”, ale też pewien styl życia czy powołanie. Jako psycholog mogę wyjść z pracy – z uniwersytetu czy kliniki – i zająć się czymś innym. Ksiądz nie przestaje być księdzem. Z pewnością trudno mu postawić granicę między pracą i resztą życia. A to pozwala odzyskać siły, nabrać dystans. Odnosi się to zwłaszcza do zawodów, które bardzo angażują emocjonalnie: tam, gdzie mamy kontakt z ludźmi, zwłaszcza w jakichś trudnych sytuacjach, jak w przypadku księdza, psychoterapeuty, lekarza, prawnika... Jako psycholog mogę nie wykonywać swojego zawodu np. w weekend. Bogactwem naszego życia jest m.in. to, że możemy wchodzić w różne role. Ich zmiana sprawia, że do tych bardziej angażujących możemy się zdystansować. Czy ksiądz może sobie pozwolić na to, by na chwilę przestać być księdzem? JACEK PRUSAK SJ: W sensie wykonywania jakiejś pracy nie tylko może, ale powinien przestać ją wykonywać. W przeciwnym wypadku doprowadzi się na skraj wyczerpania. Nikt nie jest w stanie dyżurować 24 godziny przez 7 dni w tygodniu. Nie można natomiast wziąć urlopu od powołania kapłańskiego. Tak jak od ojcostwa... JP: Brak granic bardzo szybko doprowadziłby do wypalenia czy kryzysu. Nie tyle zmiana ról jest trudna – jako ksiądz robię różne rzeczy nietypowe, np. jestem terapeutą. Specyfiką roli księdza jest podwójne zobowiązanie: wobec Pana Boga i wobec ludzi, czyli Kościoła. Ludzie mają konkretne oczekiwania wobec księdza: chcą, aby był ludzki, a zarazem „nie z tego świata”. Posłaniec ze sfery sacrum... JP: Dziś ludzie oczekują od księdza stałej dostępności. To rodzi dylematy, gdyż bycie dla wszystkich na każde zawołanie dezorganizuje życie i rodzi frustracje. Jako terapeuta wiem, że złość, spowodowaną przerwaniem ważnego zajęcia, przenosiłbym na ludzi, którzy do mnie przyszli. Z drugiej strony, ksiądz nie jest urzędnikiem przyjmującym tylko w określonych godzinach. Ponieważ robię różne rzeczy, sam rozwiązałem ten dylemat w ten sposób, że jeżeli jestem zajęty pisaniem, a ktoś dzwoni, prosząc o spotkanie, umawiam się z nim na inny termin. Ale widzę, jak często ludzie są rozczarowani, gdyż w powszechnym wyobrażeniu ksiądz to ktoś, kto jest do dyspozycji zawsze. GI: Przy tej inności księdza i jednocześnie przy dużych wobec niego wymaganiach pojawia się pytanie: na ile i gdzie może on oczekiwać wsparcia? Na ile ma szansę z kimś usiąść, porozmawiać, wyrzucić z siebie emocje? Czy nie możemy mówić o specyficznej samotności księdza? Samotność ludzie różnie znoszą. Kiedyś mówiło się o nerwicy niedzielnej (jeżeli nie doświadczam bodźców z codziennych kontaktów z ludźmi czy z pracy, którą wykonuję, nie jestem w stanie rozładować wewnętrznych napięć). JP: À propos samotności księży, z badań robionych w ostatnim dziesięcioleciu w USA (omawiam je w tekście na str. 3) wynika, że w kwestii poziomu bliskich relacji księża wypadli lepiej niż mężczyźni z grupy kontrolnej. Gdy przyjrzano się wynikom, okazało się, że amerykańscy księża dzień wolny poświęcają na towarzyskie spotkania z przyjaciółmi czy z rodziną. Jeśli o to dbają, nie czują się samotni. Odnosi się to do więzi przyjaźni, których wszyscy potrzebujemy dla normalnego funkcjonowania. Natomiast jest coś specyficznego w samotności księdza, czego się nie uniknie. Przypominam sobie przypadek znanego w Holandii i cenionego proboszcza, który mimo sukcesów duszpasterskich trafił na terapię antydepresyjną. Terapeuta dziwił się, że ów lubiany proboszcz skarży się na samotność. Dopytywał się, czy problemem nie jest przypadkiem celibat, bo przecież tylu ludzi wokół siebie gromadzi i tylu ludzi tak wiele mu zawdzięcza. Skąd więc samotność? Problemem okazał się nie celibat, tylko fakt, że choć wielu ludzi go ceni, nikt tak naprawdę się o niego nie troszczy. Jego świadectwo było mniej więcej takie: „To prawda, że po niedzielnej Mszy mogę iść na obiad do każdego parafianina. Ale na drugi dzień nikt do mnie nie zadzwoni i nie spyta, jak się czuję”. Uświadomił sobie, że ludzie go kochają za to, ja dobrze spełnia funkcję proboszcza, a nie za to, że po prostu jest. GI: Im w danej społeczności pełni się ważniejszą funkcję, tym większe jest poczucie, że nie można sobie pozwolić na słabość. Brak takiej grupy wsparcia w naszym życiu, przed którą moglibyśmy pozwolić sobie na dzielenie się dylematami i trudnościami, gdzie moglibyśmy powiedzieć, że ma się wszystkiego dość, jest czynnikiem ryzyka bardzo poważnych problemów emocjonalnych, łącznie z samobójstwami. Często taka sytuacja występuje wśród wzorowych uczniów. Nauczyciele i rodzice zaskakiwani są np. próbą samobójczą nastolatka, który był najlepszy w klasie. Mechanizm był podobny: on nie mógł sobie pozwolić na słabość czy porażkę i żył w coraz większym stresie. Sądzę, że problemy niektórych księży biorą się z narzucania sobie standardów, które przekraczają ich możliwości, z pragnienia bycia idealnym, które jest nieosiągalne, czyli ze swego rodzaju nieakceptacji siebie i swoich słabości. Czynnikiem ryzyka dla księdza, podobnie jak dla terapeuty, jest fakt, że ludzie dzielą się z nim swoimi problemami i oczekują wsparcia. Niesie zatem wiele nie swoich brzemion. W przeciwieństwie jednak do psychoterapeuty ksiądz nie ma superwizora. Powinien mieć? GI: Superwizor jest osobą, której mogę opowiedzieć o swoich trudnościach i która, patrząc z boku, może mi je pomóc zobiektywizować, zdystansować się do nich. Ludzie, przychodzący do psychoterapeuty z różnymi problemami, przenoszą na niego swoje emocje. Rozmowa z superwizorem pomaga mi zrozumieć, że tych cudzych emocji nie powinienem brać do siebie, że one wynikają właśnie z ich własnych problemów. Pomaga mi stanąć z boku – to niezwykle ważne! JP: Teoretycznie rolę „superwizorów” dla księży powinni pełnić diecezjalni ojcowie duchowni. Wybiera się na nich kapłanów dojrzałych, roztropnych, ludzi wiary. Szczególnie są oni potrzebni młodym księżom, którzy uczą się kapłaństwa często konfrontowani z sytuacjami, do których nie są przygotowani. Seminarium, nawet najlepsze, nie jest w stanie przygotować na każdą życiową sytuację. Problem w tym, że ta potrzebna funkcja jest raczej postulatem – niestety rzadko realizowanym. Do kogo więc chodzą księża ze swoimi problemami? JP: W jednym z największych seminariów w Polsce zrobiono przed święceniami badania ankietowe i na pytanie: „Kto jest dla ciebie osobą zaufaną, której zwierzyłbyś się z problemów?”, większość kleryków odpowiadała: „członek rodziny” (najczęściej matka) lub „przyjaciel”, a nie „ksiądz”... GI: Jako psycholog wyobrażam sobie, jak trudny musi być dla młodego księdza po święceniach przeskok z okresu formacyjnego do pracy w parafii. Nikt z nas po studiach psychologicznych nie dostaje od razu pacjentów. Przygotowanie do takiej pracy obejmuje wiele lat, czasami więcej niż okres studiów. JP: Jeden z biskupów, który przed nominacją był rektorem seminarium, opowiadał, że gdy przygotował do święceń kapłańskich pierwszy w pełni uformowany za jego kadencji rocznik, osobiście wybrał im pierwsze parafie, by szok był jak najmniejszy. Mimo to zaskoczyło go, gdy po dwóch miesiącach spotkali się i zdecydowana większość skarżyła się, że nie tego się spodziewali. Ta anegdota pokazuje, że znaczna część księży młodego pokolenia jest słaba psychicznie i nieprzyzwyczajona do stresu, jaki spotykają w pracy na parafii. Czy szoku nie można by zneutralizować przez zafundowanie go wcześniej, ale w bardziej kontrolowany sposób – już podczas formacji? Dlaczego nie wysłać kleryków na roczny staż do parafii, tak jak to robią jezuici podczas swojej formacji? JP: Niektóre diecezje tak robią. U jezuitów formacja trwa zasadniczo 11 lat. Nie sadzę, by jakiś kleryk chciał tak długo formować się w jednym seminarium. Nie byłby to zresztą psychologicznie dobry pomysł. Moja formacja była urozmaicona – odbywała się w aż czterech miejscach, łącznie z pobytem za granicą. Gdybym miał spędzić tyle lat w jednym miejscu, musiałbym odkryć w sobie powołanie na mnicha. Na czym polega stres, który spada na świeżo wyświęconego kapłana? JP: Np. trafia jako katecheta do szkoły i wszyscy dają mu do zrozumienia, że przeszkadza, a katecheza to niby-przedmiot. Z kolei uczniowie traktują katechezę jako jedyne lekcje, na których mogą wyładować frustrację. Nie mogą rozrabiać na matematyce, fizyce czy angielskim, bo nie przejdą do następnej klasy. Czy widział jednak ktoś powtarzającego klasę z powodów religii? Problem w tym, że idąc na katechezę do szkoły wielu księży zdaje sobie sprawę, że nie idzie tylko uczyć, ale idzie z misją reprezentowania Kościoła. Zderzają się z twardą rzeczywistością i uważają, że ich misja poniosła klęskę. To rodzi frustrację. Gdy się przyjrzeć społecznym oczekiwaniom wobec proboszczów, to rzeczywiście trudno je wszystkie spełnić: na proboszczu spoczywa odpowiedzialność za sprawowanie liturgii i sakramentów; coraz ważniejsze stają się talenty menedżerskie, gdyż na funkcjonowanie parafii potrzebne są pieniądze; powinien być społecznikiem, gdyż parafia pełni ważną rolę integrującą środowisko; o powołaniu nauczycielskim związanym z katechezą mówiliśmy; wreszcie – czy tego chce, czy nie chce – będzie ważnym graczem lokalnej polityki. Kto jest w stanie to unieść? JP: Z jednej strony, ta niemożliwość przytłacza, z drugiej – pociąga. Kapłaństwo jako powołanie i zawód może obejmować te wszystkie role i umiejętności, daje możliwość realizacji siebie, którego inny zawód nie jest w stanie zagwarantować. Zwłaszcza w społecznościach zainteresowanych, by mieć dobrego księdza. Nigdzie nie ma tak bogatego w treści kontaktu z ludźmi. Ale i tak ostatecznie wszystko sprowadza się do tego, jakim ksiądz będzie człowiekiem. Jeśli będzie ludzki i pobożny, ludzie wybaczą brak talentów organizacyjnych czy menedżerskich. GI: Czym innym jednak jest różnorodność, którą sam wybieram i która stanowi bogactwo mojego życia, a czym innym są wymagania, które stawiają mi inni. W tym drugim przypadku mogę czuć się przytłoczony. JP: W powołanie księdza wpisane są oczekiwania niemożliwe do zrealizowania. Jedną z umiejętności przeżycia kryzysu w kapłaństwie jest zgoda na to, że nie zrealizuję wszystkich własnych oczekiwań wobec siebie samego, wszystkich oczekiwań ludzi wobec mnie jako księdza i wszystkich oczekiwań moich przełożonych. Tymczasem zawodowy prestiż księdza spada. W 2008 r. w badaniach CBOS ksiądz jako zawód uplasował się poniżej średniej. Pod względem poważania wyprzedzają go m.in. strażak, kierowca autobusu, sklepowa i pielęgniarka. GI: Wymienione zawody są o wiele precyzyjniej zdefiniowane, dlatego łatwiej je ocenić i wskazywać na niedociągnięcia i formułować oczekiwania. Zauważmy, że jeżeli jakiś kierowca autobusu spowoduje wypadek pod wpływem alkoholu, oczywiście spotka się ze społecznym potępieniem, ale nie uogólniamy tego na wszystkich innych zawodowych kierowców, nie mówimy, że „wszyscy kierowcy autobusów to pijacy”. Dużo łatwiej uogólnia się potknięcia księży. Coraz bardziej zaczyna funkcjonować podtrzymywana przez media kalka: „księża to pedofile”. I jeżeli te sprawy nie są jasno komentowane przez Kościół, że rzeczywiście ten czy tamten ksiądz dopuścił się przestępstwa i musi ponieść karę, to tym samym prowokuje się uogólniające opinie. JP: W latach 70. zrobiono w USA badania. Pokazały one, że księża są tak przeciętni jak inni mężczyźni. Niektórzy komentatorzy odebrali to z ulgą, wskazując, że bycie księdzem nie skazuje na niedojrzałość (stereotyp był bowiem taki, że celibat izoluje i z definicji czyni nieszczęśliwym). Inna grupa komentatorów wyrażała rozczarowanie tym, że ksiądz nie wyrasta ponad przeciętną – przecież jest pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem. W Polsce cezurą w zmianie postrzegania księdza była transformacja ustrojowa: w czasach PRL ksiądz cieszył się bardzo wysokim prestiżem. Teraz to słabnie. Czy wzrost agresywnego antyklerykalizmu też tym można wytłumaczyć? GI: W jakiejś mierze księża go sami prowokują, oczekując uprzywilejowanego traktowania i nie podporządkowując się regułom społecznym. W pewnym sensie wykorzystują swoją niejasną sytuację w społeczeństwie: kiedy jest to sprzyjające, chcą być „w” społeczeństwie, a kiedy to wygodne, „na zewnątrz”. JP: Wina leży nie tylko po naszej stronie. Wielokrotnie jako ksiądz doświadczam ambiwalentnego do siebie stosunku: z jednej strony – nie obnoś się, że jesteś księdzem, bo nie jesteś lepszy od nas, z drugiej – nie wchodź między nas, bo jesteś inny. Tu chyba ujawnia się szczególność funkcji sakralnej kapłaństwa – ona nie może być ani za daleko, ani za blisko. Problem leży w uzgodnieniu tych dwóch perspektyw. GI: Ale czy nam, świeckim, w ogóle wolno się złościć na sacrum? Jak to robić? JP: Najłatwiej właśnie złościć się na księdza. Zauważmy, że Kościół jest jedyną we współczesnej kulturze instytucją reprezentującą tak jednoznacznie funkcję ojca (używając żargonu psychoanalitycznego). I nie rezygnuje z tej funkcji, mimo różnych kulturowych nacisków. GI: Moim zdaniem, właśnie Kościół powinien pielęgnować tę funkcję – taka jest jego rola. Problem jest inny: w jaki sposób ma to robić? Może autorytarnie narzucać swoje rozwiązania i może jak mądry ojciec proponować. Sądzę, że Kościół wciąż zmaga się z przestarzałą formułą przedstawiania swojej mądrości. W świecie, w którym jest wiele wzorców życia, postępowania i wartości, nie da się już niczego narzucać mocą samego autorytetu. Ludzie wolą mieć świadomość, że sami o czymś decydują, niż poczuć się do czegoś zmuszanym. Wielu księży nie jest w stanie tego dostrzec – mówią: albo przyjmujesz mój punkt widzenia i wtedy jesteśmy po tej samej stronie, albo nie chcę cię znać. Słowem: system zero–jedynkowy wykluczający dialog. Moim zdaniem, dziś rolą księdza jest wchodzić w różnokolorowy tłum. JP: Dla księży bolesne jest to, że muszą sobie na autorytet dopiero zapracować. Już nie jest on automatycznie związany z funkcją. Dawniej wystarczyło być księdzem... GI: Nie wiem, czy trudność nie jest związana także z tym, że ludzie oczekują dziś od księdza nie tylko cech tradycyjnie przypisywanych ojcu (tworzenia porządku, ustanawiania zasad i egzekwowania ich), ale także cech przypisywanych matce (emocjonalnego wsparcia, towarzyszenia w rozwoju). JP: To oczekiwanie w pewnym stopniu jest realizowane przez „odseksualizowanie” życia księdza poprzez celibat. Dzięki temu może stanowić oparcie, ale z drugiej strony powoduje to oskarżenie o brak męskości. Czy biskup może być wsparciem dla kapłana? JP: Nie tylko może, ale powinien. Według dokumentów Kościoła ma być ojcem, bratem i przyjacielem kapłanów. GI: Znowu nierealistyczne wymaganie. JP: Dużo zależy od biskupa. Ale musimy pamiętać, że relacja biskup–ksiądz nie ma odpowiednika wśród zawodów świeckich. Odpowiedzialność biskupa za księdza jest inna niż dyrektora za pracownika. Ten ostatni jest odpowiedzialny tylko za to, co dzieje się w miejscu pracy. Biskup odpowiedzialny jest także za to, co dzieje się w życiu księdza. Jeśli pracownikowi nie podoba się szef, może się zwolnić z pracy i znaleźć sobie inną albo lobbować za jego zmianą. Ksiądz nie ma takiej możliwości. Co robić, by bycie księdzem było mniej stresujące? GI: W badaniach nad zawodami polegającymi na pracy z ludźmi w potrzebie (np. pracownicy interwencji kryzysowej czy psychoterapeuci) zauważono, że ci pracownicy szybko się wypalają. Okazało się, że najbardziej potrzebują oni miejsca, gdzie mogliby opowiedzieć o swoich problemach. Zawody te potrzebują grup wsparcia. Korzystając z tego doświadczenia, radziłbym księżom tworzyć takie samopomocowe grupy, nawet między sobą. Nie czekać na rozwiązania instytucjonalne. A druga rzecz: od czasu do czasu pozwolić sobie na niedoskonałość. JP: Kiedyś sam zadałem sobie pytanie: po co jestem księdzem? Co mam do zaoferowania ludziom jako ksiądz? Nie po to jestem księdzem, żeby im przekazywać swoje wątpliwości. Wówczas uświadomiłem sobie, że nie mam mówić o sobie. Mam mówić o Bogu, ale paradoks polega na tym, żeby ten Bóg był obecny w moim życiu, jakiekolwiek ono jest. Jeżeli ksiądz sobie to uświadomi, odpadnie mu wiele z frustracji związanych z oczekiwaniami innych. Nie masz budować życia innych na swoim, gdyż to jest zobowiązanie, któremu nikt nie jest w stanie sprostać. Masz im pokazać, że warto zaufać Bogu. I tyle. Moje życie kapłańskie ma sens tylko przy założeniu, że pytanie o Boga nie jest błahe. Bez względu na to, jakie upadki zdarzą się na mojej drodze, jeśli będzie drogą w tym kierunku, moje życie pozostanie świadectwem. Kapłaństwo nie sprowadza się zatem do tego, jakim człowiekiem jest ksiądz, tylko do tego, kim jest Bóg w jego życiu. To chroni przed wypaleniem i narcyzmem. 
GRZEGORZ INIEWICZ jest doktorem psychologii, psychologiem klinicznym i psychoterapeutą, pracuje w Instytucie Psychologii UJ oraz w Klinice Psychiatrii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.

JACEK PRUSAK SJ jest doktorem psychologii, psychoterapeutą, duszpasterzem w parafii NŚPJ w Nowym Sączu i redaktorem „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2012