Śmierć w ogrodzie zła

Najnowsze, nagrodzone Oscarem dzieło braci Coen to film pełnokrwisty, zbudowany z ważnych myśli, mocnych bohaterów i wielkich emocji.

28.02.2008

Czyta się kilka minut

To nie jest kraj dla starych ludzi" Coenów zaskakuje, ponieważ od dawna nie stworzyli filmu, który miałby inną funkcję aniżeli dowiedzenie raz jeszcze tego, że hollywoodzcy bracia mają talent, że sposób, w jaki konstruują swe opowieści, nie pozostawia do życzenia nic albo prawie nic. Autorzy "Śmiertelnie prostego" wciąż zabawiali się z widzami, pokazywali, że potrafią stworzyć pastisz, którego pozazdrościłby im sam Tarantino, że ze starej brytyjskiej komedyjki mogą wycisnąć sporo energii i zabawy, wreszcie że niestraszne im komedie romantyczne... Tym bardziej cieszy ich najnowsze dzieło, film pełnokrwisty, zbudowany z ważnych myśli, mocnych bohaterów i wielkich emocji, mówiący wiele o współczesnym świecie i człowieku nowej epoki.

Jest nim Llewelyn Moss (niedoceniany Josh Brolin), teksański twardziel, który jako snajper przeżył wojnę w Wietnamie, a dziś zamiast zarabiać na życie jako spawacz, tuła się po pustyni, polując na antylopy. Przypadkiem trafia na pobojowisko, gdzie meksykańscy mafiosi urządzili krwawą jatkę, porzucając furgonetkę kokainy i walizkę z dwoma milionami dolarów. Zabierając tę ostatnią z sobą, Llewelyn ściągnie na siebie egzekutora Chigurha (najlepsza w karierze kreacja Javiera Bardema). Stanie się celem faceta beznamiętnie kochającego śmierć i traktującego ludzi jak kawałki mięsa. Pościg nie jest jednak jednostronnym widowiskiem: Moss to traper, człowiek przeszkolony, by walczyć.

Podążając wiernie za literą powieści McCarthy'ego, Coenowie osadzają akcję filmu w słonecznym zachodnim Teksasie, tuż przy granicy z Meksykiem, na pustynnych i surowych przestrzeniach z rzadka tylko poprzecinanych wstążkami autostrad. To świat, w którym nie ma jasno określonego dobra i zła, dobro nie jest opłacalne, zło - zaskakująco spójne. Rozkład wartości można zbanalizować, jak czynią to setki thrillerów, lecz u braci Coen to właśnie one są głównymi bohaterami filmu, w którym western spotyka się z biblijnym moralitetem, kryminałem i metafizycznym thrillerem. Razem składają się na dzieło wybitne.

Na moralnej pustyni ocalał jeden sprawiedliwy - stary szeryf Bell, znakomicie grany przez Tommy'ego Lee Jonesa. U Coenów, gdzie słowo często ustępuje miejsca obrazowi, jego sentencjonalne tyrady mogą się wydać napuszone i sztuczne, lecz właśnie ich nieprzystawalność do opisywanego świata jest charakterystyką tego ostatniego. Ruszając śladem Mossa i Chigurha, szeryf chce zapobiec tragedii, ale wie, że ci, za którymi podąża, "nie będą żyli długo i szczęśliwie". Mimo to próbuje - nie tyle w obronie życia, ile wartości. Monologi szeryfa wprowadzają do filmu nutę moralizatorską; niemal biblijny ton niektórych jego wypowiedzi kontrastuje z cynicznym sposobem zachowania innych postaci. Tyle że w świecie moralnie skarlałym nieskazitelny obrońca prawa niewiele może zrobić. Pozostają słowa. I wspomnienia o dawnych, lepszych czasach.

Bell jest przekonany, że "świat stacza się do piekła". A może już się nim stał? Pozytywna odpowiedź wydaje się najbliższa Coenom. Ukazywany przez nich świat jest niejednoznaczny, aksjologicznie magmowaty. Oprócz wartości brakuje mu także czegoś jeszcze - scalającej legendy. Pisząc o filmie Coenów, krytyka podkreśla, że jest on opowieścią o skompromitowaniu się amerykańskich mitów. Szczęśliwie znalezione pieniądze nie uczynią bogaczem, lecz uciekinierem, zamiast domku z ogródkiem mamy przyczepę, w której żyje młode małżeństwo, weteran z Wietnamu okazuje się złodziejem, szeryf z brązu ma w swoim życiu wstydliwy epizod...

Najciekawsze jest jednak coś innego: w tej moralnej próżni nawet oprawca odczuwa potrzebę transcendencji. Nie dajmy się zwieść Coenom, każącym patrzeć na Chigurha jedynie jako na parodię Fortuny i Fatum. Jak wtedy gdy morderca rzuca monetą, a stawką w grze staje się czyjeś życie. "Mam tyle do powiedzenia co ta moneta" - wyznaje. Orzełek lub reszka. I tyle. W rzeczywistości braci Coen i McCarthy'ego zbrodniarz okazuje się zarazem bogiem - okrutnym, jednak na chory sposób sprawiedliwym. Może tylko na takiego zasługuje kraj, w którym nie ma miejsca dla starych ludzi, a dobro pozostaje bezbronne wobec zła?

hhh

"To nie jest kraj..." jest bezsprzecznie najlepszym obrazem Coenów od czasów "Farga". A może najlepszym w ogóle?

"To nie jest kraj dla starych ludzi" ("No Country for Old Men"), scen. i reż.: Joel Coen, Ethan Coen według powieści Cormaca McCarthy'ego, zdj.: Roger Deakins, muz.: Carter Burwell, wyst.: Tommy Lee Jones, Josh Brolin, Javier Bardem, Woody Harrelson i inni. Prod.: USA 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2008