Rodzina

Najpierw był Daniel Florian Marcin Kisielewski, rocznik 1820, spóźniony wyznawca idei Jana Jakuba Rousseau. Dzieci postanowił wychowywać w duchu powrotu do natury. "Sam był doktorem praw, ale opuścił miasto, zamieszkał na wsi i utrzymywał się z lekcyj tańca... pracowaliśmy, jak chłopskie dzieci, przy pługu i przy bydle. Moja matka nauczyła mnie czytać i pisać. Tak mówi pan Kwastowski w powieści "Poranek, zgorzkniały tyran domowy - podobno wierny portret Augusta Kisielewskiego, najstarszego z synów Daniela.
 /
/

Powieść napisał syn Augusta Zygmunt. I tu trafiamy w krąg bohaterów książki Mariusza Urbanka - autora znanego z ciętych tekstów politycznych i z biografii (m.in. Wieniawy-Długoszowskiego, Tyrmanda, Tuwima). Bowiem tytułowi Kisielewscy to Zygmunt właśnie, jego starszy brat Jan August, syn Zygmunta Stefan (Urbanek poświęcił mu wcześniej osobną książkę) i syn Stefana Wacław.

Jan August Kisielewski (1876-1918) był jednym z najbłyskotliwszych talentów epoki Młodej Polski. Usunięty z gimnazjum za konspirowanie, wyrwawszy się spod ojcowskiej tyranii, za pieniądze odziedziczone po matce wyjechał jako dziewiętnastolatek na rok do Wiednia - wówczas ośrodka nowych idei. Miał lat 21, gdy po powrocie do Krakowa napisał "W sieci", najlepszą swoją sztukę. Historia dwojga artystów uwięzionych w sieci społecznych konwenansów, wystawiona została 31 stycznia 1899 roku w teatrze krakowskim, w znakomitej obsadzie i w reżyserii Tadeusza Pawlikowskiego. Pawlikowski wyreżyserował także kolejne dzieło Kisielewskiego - "Karykatury", zbiorowy portret krakowskiej cyganerii.

Ten świetny początek pisarskiej kariery okazał się zarazem jej szczytem. Wystawiona w tym samym roku "Sonata", uznana została za zdecydowanie słabszą - i to był właściwie koniec Kisielewskiego-dramaturga, który odtąd zajął się działalnością krytyczną i recenzencką (był też w 1905 roku współzałożycielem i pierwszym konferansjerem Zielonego Balonika). Następne lata jego życia to dramat człowieka, który rozpaczliwie ściga własną sławę, dramat gasnącego talentu i rosnącej megalomanii, a wreszcie - choroby i szaleństwa. Gdy zmarł w styczniu 1918, w biurku znaleziono "notatki przypominające policyjne protokoły", zapisy tajemniczych głosów, które go prześladowały.

Opowieść o Janie Auguście splata się u Urbanka z opowieścią o Zygmuncie (1882-1942), który wzrastał w cieniu podziwianego starszego brata. Socjalista, legionista, piłsudczyk, "typ społecznika idealisty", działacz Związku Zawodowego Literatów Polskich, redaktor Polskiego Radia, nie odniósł sukcesu jako pisarz i jest dziś niemal zupełnie zapomniany. Jego dramatów nie wystawiano, a z powieści po wojnie wznowiono jedynie (dawno, bo w roku 1959) cytowany na początku "Poranek".

Stefan Kisielewski zarzucał ojcu, że nie umiał upominać się o siebie, że stronił od publicystyki. "Zygmunt się na to otrząsał - wspominała jego żona Salomea. - Dziennikarkę uważał za rzemiosło nieomal hańbiące i niszczące pisarza". A to właśnie owo "rzemiosło", ściślej zaś - felietonistyka i publicystyka polityczna - miało stać się głównym tytułem do sławy jego jedynego syna, choć był on przecież także kompozytorem, krytykiem muzycznym i powieściopisarzem.

Stefan (1911-91) ukończył warszawskie konserwatorium, studiował też polonistykę i filozofię. Wcześnie zaczął pisywać do prasy; związał się z "Buntem Młodych" Jerzego Giedroycia. Opublikował tam artykuł "Terroryzm ideowy", wymierzony w tych, którzy myślą, że znaleźli klucz do wszystkich problemów ludzkości. Zaatakował w nim marksizm, ONR-owski nacjonalizm i sceptyczny "neohumanitaryzm" z jego "terrorem bezideowości". Linii niezależności intelektualnej, która każe prowadzić walkę na kilku frontach, pozostał wierny do końca życia.

Mariusz Urbanek starannie i obiektywnie odtwarza całą powojenną drogę Kisiela: jego burzliwy związek z "TP" i kolejne etapy felietonowej rubryki w naszym piśmie, awanturę o "Sprzysiężenie" (pierwszą powieść Kisielewskiego, uznaną przez kręgi katolickie za niemoralną), popaździernikowe zaangażowanie w czynną politykę i posłowanie do Sejmu PRL, walki z cenzurą, współpracę i spory z Giedroyciem - tym razem jako redaktorem "Kultury", wydarzenia Marca '68...

"Gdyby Stefan Kisielewski nie miał żadnych innych zasług, trafiłby do historii Polski za te dwa słowa" - pisze Urbanek o sformułowaniu "dyktatura ciemniaków", które rozwścieczyło Gomułkę. A sytuację Kisiela w ostatnich latach życia podsumowuje następująco: "W PRL-u nie słuchali go komuniści, bo otwarcie deklarował, że jest ich wrogiem. W wolnej Rzeczypospolitej nie słuchali go przyjaciele, bo ogłosił, że się z nimi kompletnie nie zgadza... pozostał człowiekiem, którego czytali nawet najwięksi wrogowie, zachwycając się publicystycznymi paradoksami, ale mało kto brał serio to, o czym pisał. Tylko teraz jego gorycz musiała być większa".

Na te ostatnie lata cień najgłębszy rzuciła śmierć syna. Portret Wacława Kisielewskiego (1943-1986), świetnego pianisty, współtwórcy z Markiem Tomaszewskim sławnego duetu "Marek i Wacek", pasjonata polityki i hazardu, stanowi jeden z mocniejszych fragmentów książki. Urbanek kreśli obraz życia burzliwego, naznaczonego prawdziwym sukcesem - i zarazem poczuciem niespełnienia. "Podczas ostatnich imienin, które spędzili razem, Jerzy Kisielewski puścił bratu wideo z koncertu Vladimira Horowitza. Horowitz był idolem Wacka od zawsze. Mówił czasem, że gra tak, jakby miał trzecią rękę... Wacek wysłuchał koncertu i spochmurniał. Powiedział: Jak mogłeś mi to zrobić? Przecież ja nigdy tak nie będę grał".

Nad całą zresztą książką unosi się cień dramatu niespełnionych zamierzeń i niezrealizowanych ambicji - niezależnie od tego, czy winne były wewnętrzne zahamowania, czy raczej - jak w przypadku Stefana Kisielewskiego - nadmiar pasji i zatrudnień złączony z ograniczeniami narzuconymi przez Peerel. Żadna z tych biograficznych opowieści nie ma happy endu - i z tym większym przejęciem się je czyta. (Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2006, ss. 302, indeks osób. Do książki zakradło się nieco błędów: np. adresat listów, w których Staff opisuje degrengoladę Jana Augusta Kisielewskiego, to wybitny krytyk Ostap Ortwin, nie "Władysław Ortwin", a sławny galicyjski ksiądz i działacz ludowy to Stanisław - nie "Ludwik" - Stojałowski.)

Lektor

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2006