Republika nasza

Demokracja jest w kryzysie. W Polsce widać to aż nadto wyraźnie. Nawet tak u nas sławione demokracje zachodnie, z ich apatią obywatelską, wzrostem rodzimych ekstremizmów i zagrożeniem fundamentalizmami pochodzenia imigranckiego, przechodzą tę chorobę. Demokracja jako wartość przestała być oczywistością, jaką była jeszcze kilkanaście lat temu.

16.05.2004

Czyta się kilka minut

Twierdzą tak nawet ci autorzy, którzy w innych kwestiach zasadniczo się różnią. Przed 1989 r. łatwo broniła się teza, że demokracja daje ludziom nieskończenie więcej wolności niż np. autorytaryzmy Ameryki Łacińskiej czy totalitaryzmy radzieckiego typu Europy Wschodniej. Dzisiaj demokracji stawia się wyższe wymagania, bo większa jest świadomość, że zniewolenie niejedno ma imię.

Jak zaradzić kryzysowi? Odpowiedź nie jest oczywista, ponieważ problemy leżące u źródła kryzysu są trwałe. Np: wyrosły nowe pokolenia, dla których wolnościowy ład jest czymś danym i oczywistym, a zatem (jak im się wydaje) nie wymagającym poświęceń w jego obronie; albo: globalizacja gospodarcza ogranicza możliwości sterowania gospodarką przez państwo - strukturę z demokratyczną legitymacją, zaś na rynku działają siły anonimowe lub struktury nie odpowiadające politycznie przed demokratycznym “ludem"; albo: masowa imigracja z innych kręgów religijno-cywilizacyjnych rozbija dawniejszy consensus kultury politycznej. Tych procesów nie da się odwrócić ani zatrzymać, co najwyżej można osłabić ich destrukcyjne działanie. Czy zatem demokracja okaże się przejściowym systemem sprawowania władzy, jak wszystkie poprzednie?

W każdym razie ci, dla których ład demokratyczny jest wartością, próbują znaleźć sposoby jego ratowania. Wielu powiada, że demokracja popadła w oligarchiczne koleiny i, aby ją ratować, trzeba jej przywrócić autentyzm rodem ze starożytnej Grecji. Proponują więc różne formy demokracji bezpośredniej: referenda, ludową inicjatywę obywatelską, obywatelskie ciała doradcze. Za propozycjami stoi przekonanie o wyobcowaniu się elity - wybranych przedstawicieli - i potrzebie bezpośredniego wpływu rządzonych na decyzje, bez jej pośrednictwa. Elita często bywa wyobcowana - to fakt. Jednak analiza pożytków i strat wynikających z praktykowania demokracji bezpośredniej skłania do sceptycyzmu, głównie ze względu na możliwość populistycznego skrzywienia jej instrumentów.

W polskiej dyskusji o współczesnej demokracji wyróżniły się ostatnio dwie książki: Pawła Śpiewaka “Obietnice demokracji" i Wojciecha Sadurskiego “Liberałów nikt nie kocha. Eseje i publicystyka 1996-2002". Obaj autorzy zgadzają się, że demokracja jest chora; obaj z dystansem podchodzą do pomysłu powrotu do demokracji bezpośredniej. Sadurski pisze wręcz, że “politycy nawołujący do rozmaitych referendów, plebiscytów czy inicjatyw obywatelskich powinni być świadomi, że igrają z ogniem".

Zimny liberalizm

Wyraźna jest natomiast różnica w poglądach obu autorów w przedmiocie filozoficznych podstaw współczesnej demokracji. Śpiewak pisze, że na kształcie tego ustroju wielkie piętno wywierają jej liberalne początki, pojmowanie demokracji jako systemu “zimnego", stroniącego od wielkich porywów ideowych: “Liberałowie pozwalają nam wierzyć w Boga, ale w domu i - jak się wydaje - niezbyt żarliwie. (...) Liberał zaleca postawę odpolitycznienia, odreligijnienia, by nie stawiać ludzi przed koniecznością wyborów ostatecznych i nie rozbudzać straszliwych namiętności. Reguła ta jest zalecana szczególnie tam, gdzie społeczeństwo jest podzielone etnicznie, zróżnicowane co do postaw wobec religii, przeszłości i gdy każda »mocna decyzja« (na przykład za lub przeciw aborcji) dla jednej strony jest zwycięstwem dobra, dla pozostałych wepchnięciem w piekło teokracji".

Sadurski tak tłumaczy ideową powściągliwość liberalizmu: “Tak jak i inne doktryny - na przykład socjalizm czy konserwatyzm - liberalizm ma aspiracje zarysowania całościowego obrazu wartości jednostkowych i społecznych, tyle że są to inne wartości. Ale fakt, że konflikt wartości istnieje i że wszystkie społeczeństwa są moralnie zróżnicowane, stwarza specjalny problem dla liberałów: jak pogodzić ideę powszechnej tolerancji z faktem istnienia doktryn, które wcale nie uważają wolności wyboru za wartość nadrzędną? Liberalizm »pierwszego stopnia« [tzn. ofensywny w dziedzinie aksjologicznej - RG] nadaje się idealnie do konstruowania projektu społeczeństwa złożonego wyłącznie z liberałów - ale czy w społeczeństwie liberalnym fundamentaliści i tradycjonaliści mają rzeczywiście równe szanse realizowania swych koncepcji życia spełnionego? Z zadania sobie tego pytania wynika potrzeba liberalizmu »drugiego stopnia«, a więc liberalizmu nie odpowiadającego na pytanie »jak żyć«, ale raczej, co robić, jeśli w jednym społeczeństwie ludzie dają radykalnie odmienne odpowiedzi na to pytanie".

W tym sformułowaniu Sadurski zawiera istotę rzeczy. Liberalizm jako pogląd na sens państwa to nic innego jak przekonanie, że po to, aby ludzie różnych przekonań światopoglądowych, politycznych, estetycznych i innych mogli żyć razem w jednym państwie, potrzebna jest rama, pozwalająca im mimo tych - niekiedy poważnych - różnic współpracować w tym, co konieczne. Tą ramą jest państwo powściągliwe w afiszowaniu przekonań, właśnie: światopoglądowych, politycznych czy innych. Nie oznacza to, że liberałowie nie mają żadnych przekonań, ani że państwo jest amoralne. Liberałowie mają poglądy, ale w refleksji o państwie wydaje im się bardziej użyteczne mówić o instytucjach. Państwo wspiera się na fundamencie wartości, ale tylko wspólnych dla wszystkich.

Paweł Śpiewak: “Demokracja liberalna z natury wprowadza wymiar relatywistyczny i ewolucyjny. (...) Nic tu nie jest stałe. Zmieniać się będą nie tylko potrzeby, preferencje jednostek, ale i same prawa. Tak więc, jeżeli znajdzie się dość osób, które lubią palić marihuanę, w sposób racjonalny uzasadnią one nieszkodliwość »trawki«, zdobędą stosowną większość głosów, wówczas będzie możliwa choćby częściowa legalizacja miękkich narkotyków. Społeczeństwo liberalne jest społeczeństwem otwartym, stale ewoluującym, szukającym nieustannie nowych rozwiązań odpowiadających zmieniającym się potrzebom ludzi".

Od tego momentu pozwolę sobie wyręczyć w polemice Sadurskiego. Nie mam zresztą pewności, że moje odpowiedzi będą w każdym szczególe tożsame z poglądami autora “Liberałów nikt nie kocha". Wychodzimy jednak z tych samych założeń i z reguły dochodzimy do przynajmniej zbieżnych konkluzji. A zatem Paweł Śpiewak ubolewa nad niestałością liberalnych demokracji, podając przykład legalizacji miękkich narkotyków.

Po pierwsze, problem nie pojawił się dzisiaj, w dobie zmian obyczajowych, niepokojących polskich konserwatystów. Był czas, że w USA za konstytucyjną uchodziła segregacja rasowa, a potem stała się ona niekonstytucyjna. Przykłady tego rodzaju zmiennych interpretacji tych samych uświęconych zasad można podać więcej. Gdyby przyjąć, że niezmienność dawniejszej interpretacji jest niewzruszona, trzeba byłoby godzić się z segregacją rasową.

Po drugie, stałe są reguły proceduralne. Żeby zmienić prawo, trzeba mieć siłę polityczną; żeby zmienić prawo umocowane konstytucyjnie, trzeba mieć znaczną siłę polityczną wystarczającą do uzyskania odpowiedniej kwalifikowanej większości. Oczywiście, nie jest to wystarczająca zapora przeciw szaleństwu i można ją wyrazić tylko matematycznie. Ale czy w ramach ustroju wolności istnieje jakiś lepszy sposób?

Zakwestionowana neutralność

Śpiewak: “Liberałowie chcą pozostawić jednostce wybór jej zainteresowań, potrzeb, preferencji, a politykę zasadniczo podporządkować sferze prywatnej, która staje się dla nich sferą podstawową. Republikanie wychodzą od odmiennej filozofii. Powiadają, że dobrze rządzone państwo wymaga dobrych obywateli obdarzonych obywatelskimi cnotami. (...) Współcześni republikanie wprowadzają nowy słownik polityczny i kwestionują święte dogmaty liberałów. Kwestionują postulat bezwzględnej neutralności światopoglądowej państwa. Uważają, że istnieje coś takiego jak owo »my«, pewna wspólnota, którą nie tyle my wybieramy, ile ona nas wybiera i obarcza swoimi zobowiązaniami".

Odwołanie do wspólnoty chyba nie jest szokujące dla liberała. Ludzie są jednostkami i mają prawo do poszukiwania własnej tożsamości, którą w jakimś stopniu kształtują też wspólnoty, do których człowiek należy, w tym wspólnota narodowa. Problem w tym, że liberałowie troszczą się o to, żeby jednostce nie narzucać sposobów dobrego życia wbrew jej woli, a zgodnie z normami wywiedzionymi z tradycji tych wspólnot. Ta troska chyba nie spędza snu z oczu republikanów, przynajmniej polskich.

Inna różnica polega na tym, że wspólnot jest wiele i wszystkie muszą się zmieścić we wspólnej ramie neutralnego światopoglądowo państwo. Śpiewak zaś mówi wyraźnie o jednej wspólnocie, jakoby determinującej w decydującym stopniu życie jednostki, z czego mogłoby wynikać, że ta potężna wspólnota niechętnie będzie się poddawać rygorowi neutralności.

Paweł Śpiewak pisze wprost, że republikanie kwestionują “bezwzględną neutralność światopoglądową państwa", co już jest pewnym postępem w dyskusji, jako że przed kilku laty zainteresowane środowiska polskie (wtedy nie nazywano ich jeszcze republikanami) gwałtownie protestowały, gdy stawiano identyczną tezę (por. Roman Graczyk “Demokratyczna asceza i jej wrogowie", “GW" z 12-13 lutego 2000 r.). Pewien kłopot jednak pozostaje, a mianowicie ten, że postulat zakwestionowania neutralności traktuje się jako oczywisty. Tymczasem neutralność to fundament liberalnej demokracji i podważając go, należałoby tę niebagatelną operację solidnie uzasadnić.

Współcześni republikanie chcieliby państwa opartego na głębokiej wspólnocie kultury, obyczaju, religii. Kłopot w tym, że takie społeczeństwo od dawna już nie istnieje. Nawet w Polsce.

WOJCIECH SADURSKI “LIBERAŁÓW NIKT NIE KOCHA. ESEJE I PUBLICYSTYKA 1996-2002", Warszawa 2003, Prószyński i S-ka.

PAWEŁ ŚPIEWAK “OBIETNICE DEMOKRACJI", Warszawa 2004, Prószyński i S-ka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2004