Radek Rak: jak przygotować się na eutanazję zwierzęcia

Radek Rak, pisarz, weterynarz: Opiekunowie zostają do momentu, kiedy zwierzę traci świadomość. Wychodzą, gdy jest już pogrążone w głębokiej narkozie, by nie być przy ostatnim etapie, czyli momencie śmierci.

22.02.2024

Czyta się kilka minut

Fot. John Moore / Getty Images
Fot. John Moore / Getty Images

Anna Goc: Decyzję o eutanazji podejmują weterynarz z opiekunem zwierzęcia. Potrafimy rozmawiać o śmierci?

Radek Rak, pisarz, weterynarz: Jakiś czas temu bliska mi osoba przeżywała żałobę po śmierci partnera. Współczułem jej, ale zupełnie nie wiedziałem, co powiedzieć. Przychodziły mi do głowy tylko wyświechtane slogany. Nie mamy języka, by rozmawiać o śmierci w ogóle, nie tylko zwierząt.

Jeżeli ktoś wziął zwierzę pod opiekę, będzie prawdopodobnie świadkiem jego śmierci. Nie wszyscy są na to gotowi. Opiekunowie czasami reagują niedowierzaniem.

Co im wtedy mówisz?

Jeśli zwierzę jest moim stałym pacjentem, mam z jego opiekunem dobrą, opartą na zaufaniu relację. Tacy opiekunowie przychodzą regularnie, robią badania, nie są zaskoczeni starością swojego zwierzęcia ani jego chorobą.

Jednak nie zawsze tak jest. Przed naszym spotkaniem usiłowałem sobie przypomnieć pierwszą eutanazję, którą przeprowadziłem. Bezskutecznie, prawdopodobnie dlatego, że tuż po studiach pracowałem w całodobowej przychodni, gdzie ciągle doświadczaliśmy śmierci zwierząt. Pamiętam pierwszego pacjenta, którego nie udało się uratować – owczarek niemiecki, przywieziony przez opiekuna w stanie bardzo złym, właściwie agonalnym. Walka o jego życie trwała całą noc. Gdy powiedzieliśmy opiekunowi, że jego pies nie żyje, zaatakował nas słownie i fizycznie. Choć właściwie tamta sprawa nadawała się do zgłoszenia odpowiednim instytucjom, bo pies był skrajnie zaniedbany.

Po pół roku pracy tam straciłem wiarę w ludzi.

Nigdy nie zapomnę też dwóch kobiet i ich kota, którego jedna z nich przypadkowo potrąciła samochodem. Gdy dowiedziały się, że kot jest połamany, dosłownie rzuciły nim we mnie i wyszły. Kota udało się poskładać, a po trzymiesięcznej rehabilitacji znaleźć mu nowy i na pewno lepszy dom. Przewspaniały był ten kot, bardzo go polubiłem.

Przypuszczałeś, że tak jest w tym zawodzie?

Studia weterynaryjne, poza tym, że dobrze poznajemy biologię zwierząt, polegają głównie na opanowywaniu ciągle zmieniających się dyrektyw. Przez sześć lat uczymy się nie tylko, jak być lekarzem klinicystą, ale też urzędnikiem państwowym i osobą odpowiedzialną za badanie żywności. A to przecież zupełnie różne profesje, zazębiające się bardzo luźno albo wcale. A zaliczyć przecież trzeba wszystko. Więc się zalicza, próbuje na własną rękę różnych wolontariatów, ale przede wszystkim chodzi o zdobycie prawa do wykonywania zawodu. Potem, w bardzo szybkim tempie, trzeba się wszystkiego nauczyć.

Porzucanie zwierząt, złe traktowanie, jest czymś, na co nie da się przygotować. I o czym się nie mówi na wykładach. A przypadków porzucania zwierząt w gabinetach jest dużo. Zdarza się, że opiekun, który dowiaduje się, ile będzie kosztowała eutanazja, po prostu wychodzi bez słowa, zostawiając nam zwierzę.

Co wtedy?

Jeśli jest szansa na to, że zwierzę będzie żyło i nie cierpiało, szukamy mu nowego domu, nierzadko sami bierzemy je pod opiekę. Przychodnie mają zwykle zaprzyjaźnione fundacje, do których mogą zgłosić się w takiej sytuacji. Z drugiej strony lepiej, żeby właściciel porzucił zwierzę w gabinecie, niż gdyby miał je zostawić na ulicy, tuż po wyjściu od nas, a wiem, że i tak się zdarzało.

Wielu rzeczy musiałem nauczyć się sam, np. tego, jak rozmawiać z opiekunami. Rozmowy o chorobie zwierzęcia albo o tym, jak będzie przebiegała eutanazja, potrafią trwać i godzinę. Zdarza się, że samo słowo „eutanazja” jest przyjmowane z emocjami. Jedna z moich klientek powiedziała, że nie chce „żadnej eutanazji”, tylko chce „uśpić swojego psa”. Dobrze, szanuję, nie używałem tego określenia w jej obecności, ale gdy sporządzałem dokumentację po zabiegu i tak musiałem zapisać, że przeprowadziliśmy eutanazję, bo tak nazywa się ten zabieg.

Jak przebiega eutanazja?

Pacjent powinien przyjść z pustym żołądkiem, bo leki podawane w czasie eutanazji to te same leki, których używa się przy wprowadzeniu w znieczulenie przed operacją. Nie ma co fundować zwierzęciu w ostatnich chwilach wymiotów i nudności. Powinien być co najmniej sześć godzin bez jedzenia i dwie lub trzy bez picia. Może oczywiście więcej.

Pierwszy etap eutanazji polega na premedykacji, czyli głębokim uspokojeniu, redukcji stresu, częściowo też na ograniczeniu świadomości i zniesieniu bólu. Lek podawany jest domięśniowo lub do wenflonu i ukłucie to jedyny moment, kiedy zwierzę może poczuć ból. Wtedy może pojawić się pobudzenie, dyszenie, ale na krótko. Później podaje się kolejny lek, który znieczula głęboko, wyłączając świadomość i czucie bólu.

Na końcu, gdy mamy pewność, że zwierzę już nic nie czuje, podaje się środek, który zatrzymuje akcję serca. Może się zdarzyć, że wtedy wystąpi kilka głębszych oddechów, mogą pojawić się mimowolne ruchy mięśni, natomiast lek zasadniczo działa od razu. Dawka jest uśredniona, ale są organizmy, które zareagują błyskawicznie, i są takie, które potrzebują  większych dawek.

Po kilku minutach trzeba zbadać wszystkie odruchy, mieć pewność, że pacjenta już z nami nie ma. Potem, jeżeli opiekun zechce, może zostać ze swoim zwierzęciem.

Opiekunowie zostają do końca?

Nie wszyscy. Często zostają do momentu, kiedy zwierzę traci świadomość. Wychodzą, gdy jest już pogrążone w głębokiej narkozie, by nie być przy ostatnim etapie, czyli momencie śmierci.

Opiekun, który jest przygotowany, zachowuje się zupełnie inaczej niż ten, który musi podjąć decyzję o eutanazji nagle i działa pod wpływem emocji, miota się z myślami. Podobne sytuacje są zrozumiałe, ale współpraca bywa wtedy trudna. Winę ponoszą także lekarze, którzy nie przeprowadzają takich rozmów odpowiednio wcześniej.

Zdarza się, że ktoś opłaca eutanazję, przyprowadza psa i wychodzi z przychodni. Sam nie oceniam. Jestem jednak przekonany, że zwierzę odbiera to jako porzucenie. Stres, który przeżywa w gabinecie, jest i tak duży, a gdy opiekun go opuszcza – zwykle wzrasta.

Zwierzę czuje, że dzieje się coś dziwnego?

Nawet jeżeli nie wie, czym jest śmierć, to i tak czuje, że dzieje się coś niedobrego. I to budzi jego niepokój. Moi znajomi lekarze twierdzą, że niespokojne zwierzę gorzej się znieczula. Stres jest tak potężny, że trzeba podać wyższe dawki środków uspokajających. Choć ja nie miałem takich doświadczeń.

A jeśli kogoś nie stać na eutanazję?

Eutanazja jest zwykle sprawą niezbędną, bo zwierzę cierpi. Nie zdarzyło się jeszcze, by w takiej sytuacji nie uzyskać wsparcia zaprzyjaźnionej fundacji, choć dofinansowanie jest zwykle częściowe.

Czy w tych rozmowach, które jako weterynarz prowadziłeś z opiekunami przez dziesięć lat, dostrzegasz zmiany w podejściu do zwierząt?

Sporo osób oburza się, gdy mówimy o podmiotowości zwierząt. Jednak ci sami ludzie traktują swoje zwierzęta jak przyjaciela czy członka rodziny. Dla mnie to jest dokładnie ta sama myśl, tylko sformułowana w inny sposób.

Gdy kończyłem studia, weterynarz kojarzył się trochę ze starszym, nieco gburowatym, panem, który nie bawi się specjalnie w delikatności. Teraz jest zupełnie inaczej. Jeśli ktoś jest gburowatym panem, to prędzej czy później opiekunowie będą się na niego skarżyć, bo coraz częściej oczekują rozmowy o stanie zdrowia ich zwierzęcia.

W Polsce – zgodnie z prawem – można zostawić ciało zwierzęcia w lecznicy, gdzie zostanie zutylizowane z odpadami medycznymi, albo zapłacić za indywidualną kremację. Jak reagują na to opiekunowie?

Moment rozmowy o tym, co zrobić z ciałem zwierzęcia, jest dla mnie najtrudniejszy. Zwłaszcza jeśli mam przed sobą osobę, która wydała dużo na jego leczenie, potem na eutanazję i teraz już jej nie stać na kremację, a jednocześnie chciałaby godnie pochować ciało.

Nigdy nie rozumiałem prawa, które zabrania opiekunowi pochować zwierzę na swojej posesji ze względu na potencjalne zagrożenie epidemiologiczne. Jedyną rzeczą, która stoi między godnym pochówkiem zwierzęcia a traktowaniem jego ciała jak odpad medyczny, jest to, ile opiekun ma pieniędzy w portfelu. I to jest głęboko nie w porządku.

Radek Rak / Fot. archiwum prywatne

Radek Rak – pisarz, weterynarz. Laureat Nagrody Literackiej Nike 2020 i Nagrody im. Janusza Zajdla za „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”. Ostatnio ukazała się jego książka „Agla. Aurora” (2. tom cyklu).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej