Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niemal każdy dzień przynosi wiadomość o odejściu kogoś, kto współtworzył nasz świat, swoją sztuką, mądrością, odwagą czy dobrocią czynił go łatwiejszym do zniesienia. Śmierć Wojciecha Karpińskiego (1943–2020; na zdjęciu) była chyba najbardziej niespodziewana.
Dla mnie był najpierw lekturą: „Sylwetki polityczne XIX wieku”, które z Marcinem Królem publikowali w latach 70. na łamach „Tygodnika”, eseje w „Twórczości”, książki wydane oficjalnie i w drugim obiegu – lubiłem zwłaszcza „W Central Parku” z rysunkiem Saula Steinberga na okładce. Wiedziałem, że publikuje pod pseudonimem w „Kulturze” paryskiej, że należy do redakcji podziemnej „Res Publiki”.
Potem przyszła znajomość i przyjaźń, kolejne numery „Zeszytów Literackich” z jego szkicami, wysyp książek – na emigracji, potem już w kraju, o wszystkich starałem się tutaj pisać. Od 1989 r. regularne spotkania, spacery po Krakowie – naprawdę był, jak napisał Adam Zagajewski, mistrzem konwersacji i jej nauczycielem. Fascynował mnie świat, który zbudował sobie jeszcze w PRL-u, impregnowany na zideologizowaną i zgrzebną rzeczywistość, ale też niezależny od doraźnych inteligenckich mód. Odkrywana na nowo polska tradycja, zachodnia sztuka i myśl polityczna, przede wszystkim zaś wielcy emigranci – Gombrowicz, Miłosz, Herling, Czapski, Stempowski, Jeleński – twórcy, jak to Karpiński nazwał, „czwartej polszczyzny”.
Kiedy zaczęła się pandemia, zrealizował wymarzony projekt: korzystając z faktu, że wszystkie roczniki „Kultury” dostępne są już w sieci, z najważniejszych dla siebie tekstów półwiecza ułożył komentowane wypisy. Jest ich 120, umieszczane były codziennie po jednym na stronie Instytutu Literackiego i na prywatnej stronie autora. Nadzwyczajna podróż w przeszłość, nie mniej żywą, a ciekawszą niż codzienność naszego podwójnego kryzysu. Nie ma jeszcze tej książki w papierze, można ją pobrać w wersji elektronicznej. Słowa autorskiego wstępu stały się niespodziewanie testamentem: „Chciałbym, aby te teksty stały się dla innych tym, czym były dla mnie w młodości i czym pozostają w późnych latach. Gdy młody d’Artagnan wyruszał z rodzinnego domu w świat, dostał na drogę balsam leczniczy i list polecający. Chciałbym, aby te strony były takim darem na drogę, balsamem na rany zadawane przez życie i listem polecającym do wybitnych pisarzy”. ©℗