Powrót Jastruna

Był za życia jednym z najgłośniejszych, najbardziej cenionych polskich poetów. Teraz do jego wierszy rzadko się wraca, nie ma go w wypisach szkolnych, nieobecny jest w refleksji krytycznej. W tym roku minęło 100 lat od jego urodzin i dwadzieścia od śmierci.

21.12.2003

Czyta się kilka minut

Mieczysław Jastrun urodził się 29 października 1903 roku w Korolówce niedaleko Tarnopola, zmarł w Warszawie 22 lutego 1983 roku. Był poetą, eseistą, tłumaczem, autorem powieści “Piękna choroba" i opowiadań. W zeszłym roku pisano o nim z okazji opublikowania “Dziennika 1955-1981", wcześniej bez większego echa przeszły “Poezje", ważny wybór jego wierszy wydany w prestiżowej serii PIW-u “Kolekcja poezji polskiej XX wieku", opracowany przez jedynego chyba, lecz za to wiernego poetyckiego ucznia Jastruna - Józefa Kurylaka. Przed dwudziestu paru laty napisałem grubą książkę o poezji Jastruna. Jak dziś się go czyta?

***

Żył w XX wieku. Był poetą śpiewu, czasu, przemijania, snu. Wzruszenie rządziło rytmem jego wierszy, często przechodziło od strofy do strofy odmieniając się w nich - jak u Norwida. Norwid był jednym z jego wzorców i jedną z wielkich miłości. Innych wzorców i miłości szukał w poezji Hölderlina i Rilkego, których przekładał. W rzeczywistości był poetą osobnym, obok poetyckich podziałów i sporów, choć czasami zabierał w nich głos.

Debiutował w 1929 roku tomem “Spotkanie w czasie". Do tytułowego poematu wracał potem jako do swojego początku, inicjacji poetyckiego świata, który przyszło mu czasem zdradzać pod presją wydarzeń czy presją doktryny, do źródła, do swej “poezji czystej", poczętej “w głębi szumiącego lęku". Od początku płynęła ona nurtem orfickim. “Jak gdybyś nigdy nie istniała, / Wyszłaś z młodości swej ogrodu, / I ciepły przepych twego ciała / Owiała śmierć oddechem chłodu. // I coraz szybciej, głębiej, dalej / Odchodzić będziesz pełna cienia / Nieskończonością czarnych alej, / Szumiących wiatrem zapomnienia".

Już wszystko tu jest: i miłość, i śmierć, i “czarna aleja" symbolistów. I poezja, która jest azylem, zaświatem na wyciągnięcie ręki. Kobieta, która tam się znalazła, żyje prawdziwszym życiem i czy warto ją przywracać rzeczywistości? W istnienie takiego świata poezji trzeba wierzyć, nie można weń wątpić, gdyż wtedy czar ginie. I jeszcze, to ważne, co jest na początku przeczuciem, może przerodzić się w poetyczność, gdy nie odpowiada biegowi życia piszącego człowieka, nie nasyca się jego doświadczeniem, nie czerpie z jego rzeczywistych miłości, klęsk i zawodów. Taki był zawarty implicite w tym wczesnym poemacie program twórczości.

Potem przyszły lata trzydzieste, praca nauczyciela, lewicowe zaangażowanie. Wojna: pobyt w sowieckim Lwowie, okupacja niemiecka w Warszawie, niepokój i strach związany z żydowskim pochodzeniem. Po wojnie redakcja “Kuźnicy". Świetny “Sezon w Alpach" i intensywnie, choć jak przez wszystkich w Polsce krótko, uprawiany socrealizm. Rok 1955, 1956 - obrachunkowy tom “Gorący popiół", stanowiący w twórczości poety cezurę.

Jastrun najbardziej znany, związany z historią, zaangażowany, pozostający w pamięci - to poeta z wcześniejszych swych okresów. Powstało wtedy wiele świetnych wierszy. Wymieńmy choć niektóre: “Dzieje", “Napis na ruinie", “Krzyż północy", “Sen nocy zimowej", “Osaczenie", “Pieśń gminna", “Głowy wawelskie", “Dziady", “Bies", “Tragedia szekspirowska"... Te i inne jego utwory trudno zapomnieć, nadal będą się pojawiały się w antologiach.

Od tomu “Genezy" (1958) zaczął się Jastrun inny. Wrócił jakby do swoich początków, do “Spotkania w czasie". Nowe wiersze nie miały już jednak tej łagodnej poetyczności, tego regularnego ogarniającego wszystko rytmu, jednorodności obrazów, co tak urzekło niegdyś Karola Wiktora Zawodzińskiego... Właśnie wybór dokonany przez Kurylaka pokazuje przede wszystkim takiego nowego Jastruna. Bardziej powikłanego, trudniejszego.

Teraz poezja ta posiada inną, odmienną od wcześniejszej energię. Zaczyna się wprawdzie inicjalnym wersem “Genez": “Pomarańczowych gajów cień i złoto". Lecz nie ma w niej i nie będzie parnasistowskiej sielanki. Przeciwnie - jest pełna niepokoju. Szczególnie wyraża on się w dwu kolejnych tomach, w “Genezach" i w zbiorze “Większe od życia" zawierającym “Życiorys napisany ołówkiem". To fragmentaryczne wyznania, często porachunki: “Byłem poniżony jak spłaszczone góry archaiczne. / Podniosłem się z upadku zawinionego przez czas i przeze mnie. Znałem pozorny błękit jezior w wysokich górach (...) Byłem wybrany, / A byle kto wieszał na mnie psy. / Byłem sam jeden, / A przywiązali mi do nóg ciężary umarłych ojców. (...) Odbyłem kurs praktyczny Biblii, Herodota, Tacyta. / Chciałem przejść suchą stopą przez Morze Czerwone. / To nie mogło mi ujść na sucho" (“Milczące monologi" z “Genez"). A w “Życiorysie napisanym ołówkiem" powiada, iż wysiadł był ze swego snu na niewłaściwym przystanku...

Czyżby więc wrócił do snu? W pewnej mierze. Otworzył w każdym razie swe wiersze na tkwiące w nim obrazy, na ich perseweracje. Na aleje i na światło u ich wylotu. Na Tobiasza, który niesie dla ślepego ojca rybią żółć, by przejrzał, na Anioła Rilkego... Na obrazie Malczewskiego mały Tobiasz w towarzystwie wiodącego go Anioła idzie wśród pól małopolskiego pejzażu. Jastrun wracał w swojej poezji do tego pejzażu. Do pól małopolskich, do podgórskich łąk, miedz, kwiatów, których w jego wierszach jest wiele, a każdy ich gatunek został nazwany, do ich zapachów, do woni ziół. Do miasteczek i wsi swego dzieciństwa, do swojej wczesnej miłości - Marii córki poczmistrza, tej ze “Spotkania w czasie", a potem z powieści “Piękna choroba", kobiety, która pozostanie w jego twórczości jako pewien typ idealny, Beatrycze, Maryla - przemieniona i funkcjonująca w innym świecie. W nim ważna inaczej niż w realnym cielesnym życiu. Opisane w “Dzienniku" spotkanie z tą Marią po latach - to smutny, melancholijny biograficzny komentarz, potwierdzający tylko, że jeśli ktoś zostanie przeniesiony do autonomicznego poetyckiego świata cudzej poezji, to w nim w nim już żyje i żyć będzie według jego praw, inaczej.

Mikrokosmos ziół i kwiatów, ogród i łąka (Jastrun nie był poetą lasu), a także obecny w nich świat owadów to jeden biegun, drugim biegunem są obrazy kosmiczne, też kosmogoniczne. Obraz poety, rozpięty między tymi biegunami, trudny był czasem do uchwycenia. Jakby niekoherentny. Potrzebny stawał się punkt odniesienia, jakaś łącząca rola. Powszedni, prywatny wizerunek nie mógł się przydać, gdyż właśnie poezja ta przeciwstawiała się trywialnej codzienności. Nie powinien to być też (choć czasem bywał) przedstawiciel zbiorowości czy podmiot zbiorowy. Z nich Jastrun rezygnował, bojąc się jakby, że znów może wysiąść ze snu na niewłaściwym przystanku “Niech się dzieją beze mnie te straszliwe dzieje" - napisał w “Życiorysie"... Pojawiała się za to ubezpieczająca rola nauczyciela, moralisty, pouczającego, wypowiadającego się sentencjonalnie. Tak jak w życiu, ten człowiek pełen niepokoju, lęków, fobii - często nieuzasadnionych, przesadnych - wrażliwy, przewrażliwiony (wiemy o tym z “Dziennika"), kreował swój zewnętrzny wizerunek dostojnego klasyka o posągowej twarzy i tak był często postrzegany. A główny nurt poezji Mieczysława Jastruna jest inny.

Nie jest poezja z tego długiego, trwającego ćwierć wieku, obfitego w dzieła okresu pomiędzy rokiem 1957 a śmiercią poety - statyczna. Zmieniała się. W kolejnych tomach dominują rozmaite elementy. Wpierw jest to wspomniany niepokój. Towarzyszy temu rozluźnienie obrazów, dopuszczenie asocjacji, niejasnych związków. Rozluźnienie rytmu, jego zmiany ze strofy na strofę. Czas był nieciągły, porwany na obrazy, pomiędzy nimi tworzyły się szczeliny, których nie należało zapełniać - także w poezji, a może przede wszystkim w poezji - strzegąc się doktryny. Potem - w tomach “Strefa owoców", “W biały dzień" - wkracza pamięć, a wraz z nią krajobrazy dzieciństwa i młodości: “A może tylko wspomnienie gałązki / W porozumieniu z moim cieniem, / Chwiejna kładka w powietrzu, łuk zbyt wąski, / By przejść po nim w urzeczywistnienie" (“Kwiecień", “Strefa owoców").

Później nastąpił czas, gdy płynęły sny. Fabuły snów konstruowane, bo przemieniane w słowa wprowadzające do snów własne znaczenia. Sny wyrażają niepokoje, przychodzą spoza świadomości, spoza woli. Jakieś miejsce, najczęściej pomieszczenie, pokój, sala, katedra przez chwilę jest jednocześnie innym miejscem, potem przechodzi w jeszcze następne. I zjawiają się we śnie ludzie w innym niż rzeczywisty, codzienny, pragmatyczny wymiarze. I wreszcie przemijanie staje się czymś całkowicie osobistym, perspektywa śmierci realna, a Bóg już nie jest ani złudą odrzucaną przez racjonalny umysł, ani naturą, jak bywał wcześniej, ani bezosobowym stanem (“A jeśli życie moje / Jest tylko jednym westchnieniem / Bezosobowego Boga?"), nieokreślonym pośmiertnym uczuciem, lecz jest powrotem, osobowym Bogiem chrześcijan. W tym sensie perspektywa religijna okazuje się prawdziwą perspektywą, obecną (zresztą zawsze była w tej poezji obecna) poza horyzontem estetycznym, choć nadzieja metafizyczna i estetyczne jej wsparcia raz po raz wydawały się kłamstwem, wybiegiem, ułudą: “(...) albo jak Visconti / udawałem wiarę w resztę silnej przez niedomknięcie nadziei, w ocalający błysk obrazu na granicy / pierzchającego przed sobą horyzontu" (“Błysk obrazu").

Czas był wielkim tematem Mieczysława Jastruna - poety, eseisty, tłumacza (mówi o tym dobór przekładów). Orfeusz przekraczając granicę śmierci przekracza czas. To jest w istocie - choć nie zawsze to było dla poety oczywiste - ta sama granica. Człowiek stoi wobec czasu, który - jak głosił Kant - jest formalnym warunkiem wszystkich zjawisk w ogóle. Nie można przenieść zjawisk poza czas. Trzeba jednak wierzyć, iż można. Orfeusz przekraczający śmierć stawał się właściwym odwołaniem. Przy ponownej lekturze wierszy Jastruna wyraźniej bowiem widać, jak klasyczny był jego ideał piękna. Harmonijne rzeźby powstawały wprawdzie w czasie, gdy w antycznej Grecji popełniano zbrodnie, mordowano niesprawiedliwie i toczono okrutne bratobójcze wojny, pełne pogardy dla nieprzyjaciół, lecz harmonia orficka i antyczna miała dla Jastruna zawsze przewagę nad ciężką, niezdarną codziennością rzeźby romańskiej, która mu była obca i jej nie pojmował.

Poezja Jastruna jest poezją natchnienia. Nie gry, lecz inspiracji. Spór miedzy grą a inspiracją pozostaje wciąż aktualny, także dziś, także u najmłodszych debiutantów, choć nazywają go inaczej. Natchnienie przychodzi z góry albo z głębi, przypływa przez zmysły. Jest wpierw jakby esencją życia, własnego życia piszącego. Napełnia jawę: “wiem że to moje pisanie nie dbające na nic / jest jak oddychanie najbliższe materii / życia nie snowi o życiu" (“Teraz dopiero", “Błysk obrazu"). Poezja wymaga wiary w swoją moc: “nawet przepaść przejść można lekką stopą wiersza" (“W odstępie czasu").

Czasem wydawało się, jakby Jastrun w swej poezji przestawał wierzyć inspiracji (i wtedy to właśnie wkraczał pouczający i racjonalizujący moralista) albo - przeciwnie - nie znał jej granic, wówczas impuls natchnienia wykorzystywał nad miarę, powstawały mnożone utwory o osłabionej energii. Dlatego lepiej czytać jego wiersze w wyborze. We wspomnianym wyborze Kurylaka nie znalazłem wprawdzie wielu z moich ulubionych utworów, jak np. “Owady" czy “W pamięci", ale spotkałem propozycję nowego odczytania dzieła poety.

Warto powrócić dziś do Jastruna, do jego wierszy, także do jego eseistyki i prozy. Wszystkie te książki, trzeba zauważyć, są jedną kreacją. Cechuje je osobista dyskrecja, to co z wydarzeń prywatnego życia do nich się przedostawało, było starannie dobierane i nigdy nie przedostawało się bezpośrednio. Poezja była dla Jastruna wysoką mową, ponad powszedniością codziennego języka. Nieraz nazywał tę mowę staroświecko - śpiewem. Wiedział jednak, że jest to wysoka mowa w drugiej połowie XX wieku i śpiew w czasie porwanym, w rzeczywistości nieharmonijnej. Wprowadzał więc dysonanse w rytmie i obrazowaniu. Ale nie dopuszczał do swej poezji małostkowego gwaru codzienności (który zapełnia wiele kart “Dziennika") i nie słychać w niej fałszywej mowy dziejów, fałszywej - bo nie może ona być inna. Najwyższy ich sens jest bowiem milczeniem. 18 czerwca 1975 roku napisał Jastrun:

Mieczysławie - to mówi twój Bóg

twoja opatrzność twój Stwórca

który wybawił cię z okrwawionych rąk

morderców w hełmach

To mówi Pan anielskich zastępów

Jego tylko powinieneś słuchać

jak wielkiego morza

jak burzy nad górami

jak kruszenia się skał

jak huku pękających pąków na drzewach

To mówi do ciebie ten który milczy

milczeniem wszystkich ziemskich wieków

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2003