Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nigdy nie zapomnę tego poranku, kiedy moja teściowa
zapadła w otchłań morfinowego snu,
wlokących się godzin poza tym zwyczajnej niedzieli,
gdy wstąpiła do krainy, która nie była prawdziwym snem,
tylko niebiesko-sinym stanem pół-świadomości,
gdzie się chroniła przed cierpieniem.
Przez cały jasny poranek dawaliśmy sobie znaki
i rozmawialiśmy przy niej, nad jej wychudzonym ciałem
podpartym poduszkami, podczas gdy w oczywisty sposób
zbliżał się koniec jej życia na tej planecie.
A ona oddychała z trudem, trudziła się
w tym nie-śnie, dryfowała,
nie wiadomo dokąd - i nagle nie mogłem wytrzymać
ani chwili dłużej. Zbliżyłem się do niej
i zacząłem mówić zachłystując się słowami
bez żadnych pytań, nie bardzo wiedząc, co robię.
Powiedziałem, że jesteśmy tutaj razem, Janet i Sophie
i Susan, która w sąsiednim pokoju grała na fortepianie,
że wszyscy kochamy ją tak bardzo, dziko,
że już jej nam brakuje - i gdzie ona teraz jest? -
że bardzo chcielibyśmy zrobić coś dla niej, cokolwiek,
że każdy z nas ma jakieś zadanie do wykonania na ziemi,
i że jej zadaniem teraz było umieranie,
co robiła tak dobrze, z takim wdziękiem i tak odważnie,
że byliśmy zaskoczeni jej dzielnością.
Wiem, że mnie usłyszała -
bo uniosła powieki i utkwiła we mnie
wzrok. Nie poruszyła się,
tylko patrzyła mi w oczy. To spojrzenie
wryło mi się w pamięć - skupione, przenikliwe, królewskie,
i wtedy przemówiła,
- tyle tylko, że jej głos był zbyt słaby,
żaden dźwięk nie wydostawał się z jej gardła,
lecz jednak mówiła,
i właśnie wtedy Janet i Sophie zaczęły śpiewać
hebrajskie pieśni - nie modlitwy, nie psalmy,
lecz świąteczne hymny z jej szkoły w Detroit
i Gertruda także śpiewała, pamiętała słowa,
- tyle tylko, że nie mogliśmy niczego usłyszeć,
nic się nie dobywało z jej ust, ale stukała
dwoma palcami w brzeg wynajętego szpitalnego łóżka -
i jej wargi poruszały się, śpiewała.
Wtedy Sophie zaczęła opowiadać historie
z ich dzieciństwa, które wydawało się tak odległe
i tak bliskie, wczorajsze, i Gertruda potakiwała,
- tyle tylko, że jej głowa nie drgnęła, ale wszyscy
widzieliśmy, że kiwała nią potwierdzająco,
a wtedy Janet zaczęła mówić o swoim dzieciństwie,
w tym właśnie pokoju,
gdzie przez firanki przenikały promienie słońca,
nagle Gertruda rzuciła się do przodu,
zaczęła machać rękami -
Co to? Co to? Co to? -
bo zakrztusiła się flegmą,
potem opadła na poduszki
i przestała oddychać.
Z ang. tłum. Maja Wodecka
EDWARD HIRSCH (1950), poeta amerykański, opublikował sześć zbiorów poetyckich: „For the Sle-epwalkerS” (1981), „Wild Gratitude” (1986), „The Night Parade” (1989), „Earthly MeasureS’ (1994), „On Love” (1998) i „Lay back the Darkness” (2003) oraz trzy książki prozatorskie. Laureat m. in. Prix de Rome i Nagrody Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury. Przez szereg lat wykładał creative writing na Uni-versity of Houston w Teksasie, obecnie jest prezydentem Fundacji Guggenheima. Był gościem Krakowskich Spotkań Poetów.
Wiersz drukowany powyżej znajdzie się w tomie „Dzika wdzięczność”, zawierającym wybór wierszy Hirscha w przekładach Mai Wodeckiej; tom ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa Znak.