Poligamia: jest, choć jej nie ma

W sylwestrową noc na przedmieściach francuskich miast podpalono 372 auta, a że zwykle jest gorzej, policja uznała sytuację jako "relatywnie spokojną". Czy takie zamieszki mają coś wspólnego z modelem rodziny wśród imigrantów?

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Czy wraz z rozpadem dawnych społeczeństw patriarchalnych i westernizacją coraz to nowych zakątków naszego globu zniknęło wielożeństwo? Niezupełnie: poligamia puka do bram, także Europy. W świecie zachodnim w związkach poligamicznych żyją nie tylko amerykańscy mormoni.

Wielożeństwo pojawia się dziś tam, gdzie kilkanaście lat temu nikt by się go nie spodziewał: we Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, Szwecji, Norwegii, Kanadzie, USA. Tyle wiadomo na pewno. Nie wiadomo, jakie są jego rozmiary i jak się z nią uporać. No i nie wszyscy widzą taką potrzebę. Może, w imię poszanowania różnorodności stylów życia, lepiej wielożeństwo zaakceptować?

Ma ono protektorów: radykalną lewicę, lobby gejowskie, feministki, obrońców praw człowieka pojmowanych szeroko, jako odrzucenie ograniczeń. Większość z nich nie wychwala poligamii i nie proponuje jej legalizacji. Ale, proponując całkowitą akceptację innych kultur z ich specyfiką i lansując nowe pojmowanie małżeństwa, torują drogę także dla niej.

Dwie drogi

Na początku lat 90., po wojnie w Zatoce Perskiej, w Norwegii osiedlił się człowiek, którego opinia publiczna poznała później pod imieniem mułły Krekara (tak się nazwał, choć nigdy nie był duchownym). Jako Kurd z Iraku, prześladowany, jak twierdził, przez reżim Saddama Husajna, bez trudu uzyskał azyl. 10 lat później, gdy świat przystąpił do wojny z terroryzmem, władze norweskie zaczęły uważniej przypatrywać się Krekarowi. I okazało się, że rzekomy uchodźca to przywódca Ansar al-Islam, małej, ale groźnej grupy związanej z Al-Kaidą.

Nie tylko to wprawiło Norwegów w zdumienie. Okazało się, że Krekar nie splamił się pracą, przez ponad 10 lat żyjąc wyłącznie z zasiłków. Państwo utrzymywało także jego rodzinę: nie tylko gromadkę dzieci, ale również dwie żony. A to oznacza, że władze wspierały coś, co jest zakazane.

Co innego w Holandii: tu państwo samo pobłogosławiło związek poligamiczny. "Małżeństwo we troje", które przed dwoma laty zawarli Viktor de Bruijn, jego żona Bianca i niejaka Mirjam Geven, usankcjonowano notarialnie jako "związek ludzi wspólnie mieszkających". Dzięki państwu de Bruijn do Europy zawitała poligamia w nowym wydaniu, niemającym nic wspólnego z tradycyjnym wielożeństwem.

Bo poligamia wkracza dwiema drogami. Pierwsza to imigracja. Przybysze z tych krajów muzułmańskich, w których jest dozwolona, nie zawsze chcą żyć zgodnie z zachodnimi zasadami. Mieszkają we Francji czy Wielkiej Brytanii, mają żonę i dzieci. Ale niejeden podczas wakacji w ojczyźnie poślubia drugą żonę, a potem występuje o zgodę na jej sprowadzenie. I taką otrzymuje, w myśl zasady łączenia rodzin. Kobieta przyjeżdża z wizą turystyczną, jako "siostra żony" lub "daleka kuzynka". Bywa, że później pojawia się żona trzecia czy czwarta.

Druga droga - to redefinicja małżeństwa. Choć związek tych spraw może się wydać nie całkiem oczywisty, akceptacja dla poligamii jest jednym ze skutków legalizowania związków homoseksualnych. Bo skoro mężczyzna może poślubić mężczyznę, czemu nie mógłby poślubić kilku kobiet naraz?

Zderzenie z rzeczywistością

Być może poligamia nadal nie byłaby tematem, gdyby nie dwa wydarzenia, które zbiegły się w czasie. Pierwsze miało miejsce we Francji: zamieszki, które dwa lata temu wybuchły w dzielnicach kolorowych imigrantów, a odtąd powtarzają się regularnie. Wkrótce potem w Kanadzie komisja prawników zaleciła zalegalizowanie poligamii; jej argument dotyczył niedostatecznej ochrony praw kobiet i dzieci w takich związkach.

Co ma poligamia do zamieszek? We Francji pojawiły się wtedy głosy, że jedną z przyczyn stanu wrzenia na przedmieściach jest wielożeństwo w rodzinach imigrantów. Z taką tezą nie wystąpili bynajmniej przedstawiciele skrajnej prawicy, lecz politycy umiarkowanie prawicowej partii rządzącej UMP. Minister pracy Gerard Larcher tłumaczył ten mechanizm tak: w niewielkich mieszkaniach żyje z mężem po kilka żon i nawet kilkanaścioro dzieci. Młodzi, na ogół niemający pracy, nie chcą siedzieć w takiej ciasnocie, więc szukają rozrywki na ulicach i znajdują ją w podpalaniu samochodów, wybijaniu szyb, demolowaniu sklepów. Ojciec, jeśli pracuje, rzadko bywa w domu, zresztą autorytet rodzicielski słabnie.

Larchera poparł Bernard Accoyer, wówczas szef frakcji UMP w Zgromadzeniu Narodowym, ubolewając, że władze niefrasobliwie traktują obecność rodzin poligamicznych, których liczbę szacuje się na 30 tys. A przecież, przy skromnych ocenach, to 300 tys. ludzi.

Jednak władze francuskie nie są nieświadome problemu. Od dawna zdają sobie sprawę, jak powszechna jest praktyka sprowadzania kolejnych żon. Od lat też łamią sobie głowę, jak ją powstrzymać. I obmyśliły sposób: już w 1993 r. wprowadzono przepis, który, pod groźbą utraty prawa pobytu, zakazuje rodzinom poligamicznym mieszkania razem.

Cóż z tego jednak, skoro przepis nie wytrzymał zderzenia z rzeczywistością. Co się bowiem dzieje, gdy jedna z żon, zmuszona przez prawo, decyduje się na wyprowadzkę? Gdy nie ma pracy, a to jest raczej regułą, ciężar jej utrzymania spada na państwo: jest samotną matką z dziećmi i pomoc jej się należy. Jacques Kossowski, deputowany UMP, wyliczył, że świadczenia przyznawane z tego tytułu kolejnym żonom mogą pochłaniać 150-300 mln euro rocznie. Francuscy urzędnicy wolą więc przymykać oczy i udawać, że rodziny poligamicznej po prostu nie ma. Zresztą groźba utraty prawa pobytu również niewiele znaczy: prawo francuskie nie zezwala na cofnięcie go ludziom, których dzieci z racji urodzenia są już obywatelami Francji. W ten sposób państwo staje się bezsilne.

Francja, choć mało skutecznie, stara się przynajmniej radzić sobie z poligamią. Inne kraje tworzą dla niej furtki. W Norwegii jest nią uznanie praw dziecka: norweska Dyrekcja ds. Imigracji zgodziła się niegdyś, aby dziecko imigranta mającego obywatelstwo norweskie, urodzone z jego małżeństwa za granicą, uzyskiwało je automatycznie, wraz z prawem pobytu w Norwegii. A co z matką? Zdaniem organizacji humanitarnych jej także nie wolno tego prawa odmawiać.

Inna forma pośredniego uznania poligamii wiąże się z prawem spadkowym. Majątek zmarłego męża dziedziczy w krajach Europy tylko jedna żona. Ale w Wielkiej Brytanii, nie bez nacisku organizacji islamskich, rozważana jest dziś propozycja, by po zmarłym mogły dziedziczyć wszystkie jego żony.

Związki poliamoryczne

"Już 10 lat temu pisałem, że, w całkowitej zgodzie z logiką, za prawami dla gejów musi pójść prawo do poligamii. Skoro tradycyjne małżeństwo definiuje się jako związek dwóch osób przeciwnej płci, a, jak utrzymują zwolennicy małżeństw gejowskich, wymóg dotyczący płci jest niczym innym jak uprzedzeniem odbierającym ludziom prawo do swobodnego wyboru w sferze miłości, to także ograniczenie dotyczące liczby osób, można uznać za arbitralną dyskryminację" - pisał w "Washington Post" Charles Krauthammer, czołowy publicysta tego dziennika.

Dyskryminacja - to argument poręczny i szeroko stosowany. Jeśli w tym czy innym kraju przepisy kodeksu rodzinnego stanowią, że w zawieraniu małżeństw nie może być mowy o dyskryminacji z powodu płci, łatwo sformułować analogiczny postulat odnoszący się do aspektów religijnych. Bo dlaczego katolicy mają prawo żenić się zgodnie z nakazami swej religii, a muzułmanie nie? Dlatego prokurator generalny kanadyjskiej prowincji Kolumbia Brytyjska nie kryje obaw o los zakazu poligamii w Kanadzie: uważa, że nie uda się go utrzymać, ponieważ pozostaje on w sprzeczności z przepisami chroniącymi swobody religijne.

Zwykłe wielożeństwo, nawet rozbudowane, okazuje się jednak ostoją tradycji w porównaniu z tym, co postulują uczestnicy tzw. związków poliamorycznych. To połączenie poligamii i związków gejowskich, awangarda na polu obyczajowości. Po trosze ilustruje to wspomniane "małżeństwo" de Bruijnów, gdzie obie kobiety są biseksualne, a więc związane ze sobą nie mniej niż ze wspólnym mężem.

Czy zwolennicy legalizacji poligamii pójdą drogą wytyczoną przez zwolenników małżeństw homoseksualnych?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2008