Pojedynek sezonu

Poznańska Malta to festiwal, na którym każdy widz chodzi własnymi drogami. Każdego dnia - bez mała 40 widowisk. Przedstawienia z głównego programu nakładają się, imprezy towarzyszące zmuszają do alternatywnych marszrut.

18.07.2004

Czyta się kilka minut

Pokonując kilka razy dziennie trasę Rzeźnia - Zamek - Malta - Stary Browar, nie przestaję się dziwić. Pamiętam inną Maltę. Maltę rozbuchanego ludyzmu, fajerwerków, balonów i ulicznych parad, gigantycznych machin i efektownych plenerowych konstrukcji z niewielkim dodatkiem aktorstwa. Maltę dumnie prężącą muskuły, Maltę mamiącą oczy budżetem i nazwiskami gwiazd.

Nowa Malta wcale nie rozlewa się po ulicach. Okupuje raczej nisze, przyczółki, wciąga nieletnich widzów do zakazanych zaułków. Więcej na niej polskich akcentów, lokalnych sporów o to, co najważniejsze na krajowej scenie.

14. Maltę zdominował Teren Warszawa. Przypominając sobie poszczególne produkcje projektu Grzegorza Jarzyny, konfrontowałem je z resztą propozycji. Powolutku festiwal ułożył mi się w głowie w coś na kształt decydującego pojedynku sezonu. Bo TR rzucił wyzwanie polskiej alternatywie. Byłem ciekaw, czy off potrafi mu sprostać. Ring wolny!

Atuty Terenu

Na Maltę przyjechało sześć spektakli TR (“Sny", “Zima", “Zaryzykuj wszystko", “Tlen", “Bash", “Electronic City"). Nie chcę ich tu opisywać (co robił sumiennie przez cały sezon Piotrek Gruszczyński), spróbuję policzyć ciosy zadane alternatywie przez Teren Warszawa.

Cios pierwszy to odebranie offowym produkcjom atutu efektownej, nie-teatralnej przestrzeni. Odkrycie, że teatr repertuarowy może funkcjonować poza pudełkiem sceny, w miejscach nietypowych, dla wyselekcjonowanej widowni.

Cios drugi to manifestacyjna pokoleniowość. Skupienie najciekawszych młodych reżyserów i aktorów, którzy jeszcze 10 lat temu poszliby do offu (Kos, Klynstra, Jaworski). TR zabrał alternatywie nie tylko publiczność, ale i prawo do mówienia za całą generację, przyciągania nieprzystosowanych.

Cios trzeci: nowa konwencja inscenizacyjna jako próba opisania świata wokół nas. Ucieczka od formy i akcent na psychologię. Podstawą do pracy scenicznej jest dramat zamiast kolażu tekstów. Króluje ironia i dystans, której offowcy z zasady nie mają. TR znalazł też język adekwatny do naszej rzeczywistości. Wulgaryzmy są tylko skorupą, przez którą aktor usiłuje się przebić. Język TR nie chce obrażać mieszczucha, jest raczej stenogramem tego, jak naprawdę mówimy. Rozmaitości pokazują, że można na tym zabiegu budować nowe znaczenia.

Cios czwarty: odkrycie pośród młodych aktorów “twarzy pokoleniowych". TR wypisał sobie na sztandarach trzy hasła dotyczące ich gry: prywatność, spontaniczność, energetyczność. Jedenastka debiutantów z TR to melomani zgrzytu. Łapią epokę za gardło, targają rówieśników za kołnierz. Gotowi na ryzyko, nie wiedzą, co to wstyd. W porównaniu z nimi granie offowe to szkółka parafialna.

Cios piąty był jak lekcja skutecznej promocji idei. TR posiadł umiejętność przyciągania uwagi mediów. Obył się bez biadolenia, że żyć i tworzyć ciężko, a urzędnicy teatru nie kochają. Odebrał alternatywie rolę nonkomformisty.

Grzechy offu

Malta potwierdziła więc to, co od jakiegoś czasu wiemy: polski off nie jest już awangardą. Nie przypadkiem czuć było na festiwalu dotkliwą nieobecność nowych premier Biura Podróży, Akademii Ruchu, Provisorium i Kompanii Teatr, Sceny Plastycznej KUL, Ósemek... Słabość offowych propozycji Malty to nie tylko milczenie kilku grup, to także smutna konstatacja, że wiele z nich nie mieści się już w tym nurcie. Odeszły w stronę zasieków i okopów teatru autorskiego.

Zbigniewa Szumskiego z Teatru Cinema ciągnie także w tamtą stronę, czego dowodem był pokazany na Malcie “Słownik sytuacji". Nawet silny zwykle głos Komuny Otwock czy Teatru Strefa Ciszy brzmiał w tym roku słabiej. Rzecz nie w tym, że Laszuk i Ziajski przygotowali spektakle słabsze, chodzi mi o to, że są od paru sezonów przewidywalni. Perfekcyjnie okupują artystyczne nisze. Mają swoją widownię, ale nowej nie porwą.

Bardzo źle się dzieje z Porywaczami Ciał. Najnowsza ich premiera zatytułowana “Wszystkie grzechy są śmiertelne" grzeszy brakiem klarownego scenariusza, tandetą wizualną, nieobecnością wyrazistych bohaterów. Jest bez adresata i bez sensu. Macieja Adamczyka i Katarzynę Pawłowską po 12 latach działalności dopadł porażający kryzys. Zespół, który jeszcze niedawno najciekawiej w całej alternatywie zmagał się z nowoczesnością, szokował tematami i formą, teraz nie wie, o czym opowiadać.

Podobną skamienielinę estetyczną przywieźli Czesi z teatru Farma v Jeskyny. Lider grupy Viliam Docolomansky jest najwyraźniej zafascynowany Gardzienicami, podobnie konstruuje chóralne śpiewy i ruch młodych aktorów. Z najprostszych działań tka dość banalne obrazy z życia Lorki. Zadanie ze Staniewskiego odrobione, ale gdzie tu własny głos? Gdzie wściekłość i gniew? Nie uwierzę, że młodym Czechom tragiczny los Lorki nie daje spać po nocach. Już prędzej śni im się kontuzjowana noga Pavla Nedveda.

Kontrateren

Rękawicę rzuconą przez TR podjęły w Poznaniu dwa teatry. Teatr Polski Pawła Szkotaka, prowadzącego tę scenę dopiero pierwszy sezon, pochwalił się na Malcie czterema premierami: “Lamentem", “Portugalią", “Płatonowem" i “Procesem". Reżyserom z Rozmaitości (Kania, Jarzyna, Klynstra, Kos) przeciwstawił niemniej doborowy oddział: Szkotak, Kempa, Fiedor, Kruszczyński. W Polskim wiedzą, że trzeba się odróżniać od innych scen przez staranny wybór tematyki i estetyki spektakli. Szukają własnego stylu, wierząc, że niekoniecznie trzeba go zadekretować jak w TR, można go też zbudować z podobnych wizji zaproszonych do pracy reżyserów. Teatr Szkotaka prezentuje więc barwy nowoczesności, portretuje współczesną mentalność, ale w przeciwieństwie do TR dba o równowagę klasyki i nowej dramaturgii. I jeszcze jedna istotna różnica: sztuki z Polskiego dzieją się “gdzieś w Polsce", podczas gdy spektakle TR - “gdzieś u nas w mieście". Nowy teatr ŕ la Szkotak ma bardziej stonowane oblicze.

W ciekawy sposób odpowiedział Rozmaitościom Teatr Usta Usta, prowadzony w dwóch równoległych kierunkach przez dawnych aktorów Biura Podróży: Marcina Libera i Wojciecha Wińskiego. Na Malcie Wiński dał dwie premiery: “Ambrożego" i “Drivera", Liber przygotował projekt “Erosion".

W “Driverze" Wiński każdej nocy zabierał czwórkę widzów na szaleńczą przejażdżkę starą limuzyną ulicami widmowego miasta. Poznań zmieniał się w miejsce chorych snów i przywidzeń jak z powieści Kubina “Po tamtej stronie". Siedziałem między dwójką aktorów, deszcz rozmazywał się na szybie, z głośników grała dziwna muzyka grupy Snowman. Reflektory auta wyłaniały z mroku kolejne postacie: białą damę, biegacza, kobiety-hieny, tajemniczych Szperaczy na bicyklach. Wiński pokazywał, w jaki sposób teatr może odmienić miasto, które dobrze znamy, stwarzał hipnotyczną atmosferę, w której zacierały się granice między tym, co wyreżyserowane a tym, co przypadkowe. Długo po opuszczeniu wampirycznego pojazdu zastanawiałem się, który z przechodniów jest prawdziwy, a który podstawiony.

Marcin Liber w “Erosion" udowodnił, że off potrzebuje spektakli na skrzyżowaniu opery, teatru tańca i plastycznej instalacji. Opanował widownię, scenę i zakamarki Teatru Wielkiego po to, żeby prześwietlić duszę teatru. Albo inaczej: pokazać, z czym w głowie i w duszy przychodzimy, żeby oglądać teatr.

Wideoprojekcje migają zlepkami kadrów z VIVY, CNN, artystowskich filmów. W holu zdjęcia rentgenowskie, manekin wiolonczelistki gra jakiś nymanowski z ducha utwór. Siadamy na widowni. U sufitu aktor wydobywa się z krwawego kokonu, tańczy w powietrzu, spada. Unosi się kurtyna. Na scenie skulona grupa tancerzy, białe piłki, a po nich pełzają gigantyczne telewizyjne robaki. Zeżrą wszystko, co żywe. Na stole z prosektorium podryguje w konwulsjach męsko-damska para. Miłość? Agonia? Walka? Trzy wielkie ekrany bombardują nerwowymi obrazami, ale muzyka jest słodka, przenikliwie liryczna. Seans strzępów przypomina womitację. Jakby teatr zwracał nam nasz chaos, rozproszenie, zagubienie. Ostatni kadr: martwa widownia, pośród czerwonych foteli leżą pozszywani z kawałków bieli umarli, zastygli aktorzy.

Teatr Usta Usta nie czeka z założonymi rękami, desperacko szuka nowych dróg ekspresji, pomysłów inscenizacyjnych, tricków fabularnych. To był dla TR godny sparring partner.

Gaz i Tlen

Symbolem tegorocznej Malty była maska przeciwgazowa z pochłaniaczem. Dwa najczęściej powtarzane na festiwalu tytuły spektakli to “Gaz" i “Tlen". “Gaz", alegoryczną opowieść o wojnie w Czeczenii, przygotowały teatry Stajnia Pegaza i Brama według dramatu Szymona Wróblewskiego, solidnie i w zgodzie z tradycjami i konwencjami gry starego offu, manifestując swoje przerażenie i niezgodę na okrucieństwo świata. TR “Tlenem" Wyrypajewa (pisał tu już o nim Gruszczyński) podsumował roczne poszukiwania nowego stylu, nowego aktorstwa, nowych tematów. Był jak haust świeżego powietrza dla tych, którzy nowej rzeczywistości może się i boją, ale przede wszystkim odkrywają w niej możliwości dla teatru.

Młodzi aktorzy z offu i TR przypominają mi uczniów tej samej klasy siedzących w różnych ławkach. Z przodu “terenowcy", prymusi, dzieci bogatszych rodziców: europejscy, nowatorscy, odważni. Biedniejsza część klasy, może i wrażliwsza, ale zahukana i zakompleksiona - to dzisiejsi “offowcy". Pierwsi wiedzą, co robić, jak mówić i o co walczyć, drudzy pogubili się, bo tamci zabrali im zabawki. Ci z tylnych ławek kochają poezję, są zwróceni do wewnątrz, wstydliwi. Bezczelne dzieciaki z TR zamiast liryki wybierają emocje, śmieją się z siebie, że są trendy, ale równocześnie wiedzą, że bez tego ani rusz. Chodzą twardo po ziemi.

Zarzucano Jarzynie, że spektakle TR są wymierzone przeciwko teatrowi mieszczańskiemu, tradycji i dobremu smakowi. Może i takie były zamierzenia; prawdziwy cel okazał się inny. Nie mam wątpliwości, że teatr repertuarowy przetrwa atak TR. Ale nie wiem, co będzie z alternatywą.

Na ofensywę TR trzeba jakoś odpowiedzieć. Upolitycznić się, zradykalizować, pisać manifesty, odmłodzić składy, wymyślić nową estetykę. Ja offowców nie straszę, ja ich uświadamiam. Jak się nie postawicie, to wyginiecie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2004