Platforma miejska

Ruchy miejskie mogą wzmocnić lokalną demokrację. Mogą też stać się kolejną, trochę lepszą Platformą Obywatelską. Co wybiorą?

06.12.2014

Czyta się kilka minut

Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, 2014 r.  / Fot. Jarosław Jaśkowiak / MATERIAŁY PRASOWE
Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, 2014 r. / Fot. Jarosław Jaśkowiak / MATERIAŁY PRASOWE

Ruchy społeczne stawiające sobie za cel życie w lepszym mieście nie pojawiły się wczoraj. Mają już swoją historię, która w Polsce sięga lat 90. XX w. Pierwotnie to z jednej strony anarchiści, którzy pierwsi zaczęli mówić o oddolnej miejskiej demokracji i wyszli z pomysłem budżetów obywatelskich, z drugiej – ruchy lokatorskie, które mobilizowały obywateli w walce o godne warunki mieszkaniowe i zajmowały się skutkami reprywatyzacji. Oba ruchy miały często charakter antysystemowy, skupiały się na kontestacji, która przybierała formy bądź to protestów, bądź akcji bardziej bezpośrednich, np. zajmowania pustostanów i zakładania squatów, czyli dosłownego wydzierania kawałków miejskiej przestrzeni na swoje potrzeby.

Dzisiejszy renesans ruchów miejskich opiera się na zupełnie innej filozofii. Wyrosły one z licznych organizacji pozarządowych i są nastawione przede wszystkim na reformę systemu, a nie na jego zniesienie lub radykalną kontestację. Krytykują złe, nieefektywne i nieskuteczne rządy lub pozbawionych wyobraźni urzędników, a jednocześnie domagają się uwzględnienia w miejskiej polityce szeregu nowych problemów ważnych z punktu widzenia mieszkańców. Do tych ostatnich należą: wydajny transport zbiorowy, rozsądne planowanie urbanistyczne, dbałość o estetykę i ekologiczność miasta, w tym np. zdrowe powietrze, ale także kulturę i miejską demokrację, czyli udział obywateli w podejmowaniu decyzji dotyczących ich najbliższego otoczenia.

Lobbing czy władza

Nowe ruchy miejskie, o których zrobiło się głośno przy okazji niedawnych wyborów samorządowych, od początku określały się jako polityczne. Ich polityczność z biegiem czasu przyjęła jednak dwa różne oblicza. Z jednej strony miała charakter horyzontalny: była politycznością ruchów społecznych, które poprzez skuteczny lobbing chciały zyskać wpływ na decyzje. Była to polityczność, która nie nastawiała się na budowanie hierarchicznej struktury, takiej jak partia. Środki wyrazu próbowała odnaleźć raczej przez tworzenie koalicji różnego typu organizacji, które swój wycyzelowany miejski program zaszczepią u decydentów. Zmiana, według nich, dokona się zatem pośrednio: zmieni się klimat politycznych dyskusji, w debacie pojawią się zupełnie nowe, wcześniej nieobecne tematy.

Z drugiej strony pojawiły się jednak tendencje do większego upolitycznienia miejskich postulatów, rozumianego jako przygotowanie do uczestnictwa we władzy lub wręcz – tam, gdzie to możliwe – do jej przejęcia. Liderzy ruchów miejskich, rozczarowani brakiem szybkich i widocznych efektów swojej społecznej pracy, uznali, że drogą do zmiany jest samodzielne rządzenie. Ich nowa polityka w zamierzeniu miałaby jednak stać na antypodach „partyjno-ideologicznego rozumienia polityki” – jak pisał Lech Mergler, jeden z najstarszych stażem miejskich aktywistów – a zamiast tego być polityką, „która widzi w niej zaangażowanie obywatelskie w sferę publiczną, zakładające branie odpowiedzialności, czyli także udział we władzy lub choćby w decyzjach władzy”.

W tej odsłonie polityka nadal polegałaby zatem na zdobywaniu władzy, by realizować własny program, nie miałaby jednak nic wspólnego z intryganctwem i konfliktami partyjnymi, nie byłaby też ideologiczna, to znaczy nie zajmowałaby się kwestiami światopoglądowymi, np. dostępnością edukacji seksualnej w szkołach, lecz skupiłaby się jedynie na tzw. sprawach konkretnych, przez co przedstawiciele ruchów miejskich rozumieją np. szybki tramwaj, wielość ścieżek rowerowych lub czyste powietrze. Nowa polityka miejska straciłaby więc walor sporu wielu światopoglądów na rzecz czysto technicznego załatwiania konkretnych spraw. Tym samym dążyłaby do stania się czymś w rodzaju pragmatycznej utopii.

Nikt nie robi polityki

Spośród tych dwóch obecnych w ruchach miejskich opcji na razie zwycięża druga. Świadczy o tym zarówno decyzja, by iść po władzę samorządową, jak programy poszczególnych komitetów zrzeszonych w Porozumieniu Ruchów Miejskich, które kapitał budują właśnie na apartyjności i aideologiczności. Zresztą nie one jedne: niechęć do partii i polityków w Polsce jest tak duża, że w większości miast kandydaci na prezydentów lub radnych nie tylko startują z list bezpartyjnych lub niezależnych, ale nawet jeśli należą do partii, za wszelką cenę próbują udowodnić, że nie mają z polityką nic wspólnego: są gospodarzami, negocjatorami, liderami, w żadnym jednak razie politykami.

Nawiasem mówiąc, paradoks tej niepolitycznej polityki ma w Polsce całkiem długą historię. Przecież nikt inny, jak dzisiejsi działacze PO zaczynali jako ruch społeczny, który przekształcił się wkrótce w obywatelską partię. Mało tego: partię, która w wyborach samorządowych sprzed czterech lat do głosowania zachęcała hasłem „Nie róbmy polityki. Budujmy szkoły” lub w innych wersjach boiska, mosty itd. Dziś niewiele się zmieniło: polityka samorządowa dalej ma być nieideologiczna i pragmatyczna.

Hanna Gronkiewicz-Waltz, świeżo upieczona prezydent Warszawy na trzecią kadencję, w swojej kampanii podkreślała przecież, że dalej nie robi polityki, tylko buduje – a jej priorytetami stają się nie tylko inwestycje drogowe, ale także rowerowe, tramwajowe, w zieleń miejską, budownictwo żłobków i przedszkoli oraz dbanie o politykę kulturalną. Jacek Majchrowski z Krakowa zachowuje się podobnie. Co prawda nie przesiada się – jak zrobił to zwycięski kandydat ruchów miejskich i PO z Poznania Jacek Jaśkowiak – na rower, ale podczas swojej czwartej kadencji także zamierza dbać przede wszystkim o jakość życia w mieście, inwestować w ścieżki rowerowe i troszczyć się o lepsze powietrze.

Apartyjność i aideologiczność ruchów miejskich nie zmienia jednak znacząco krajobrazu polskiej polityki samorządowej. Tym, co w niej nowe i godne uwagi, jest program wypracowany przez ruch społeczny. Jakość życia w mieście łatwo może stać się jednak zwykłym hasłem kolejnych kampanii partii politycznych głównego nurtu.

Ruchy miejskie stoją zatem przed wyborem: wzmacniać ruch społeczny, angażować coraz to nowych ludzi do działań na rzecz miasta i lokalnych społeczności, umacniać tym samym kruche społeczeństwo obywatelskie i słabą w dużej mierze lokalną demokrację, czy budować organizacje stricte polityczne, choć z dala od wszelkich ideologii lub wyborów o charakterze światopoglądowym.

Ta pierwsza opcja – dziś, jak się zdaje, porzucona – to wyzwanie budowania w Polsce czegoś zupełnie nowego. Ta druga to budowanie Platformy Obywatelskiej bis. Partii bez wątpienia lepszej, bardziej otwartej i obywatelskiej, bo mającej twarz Jacka Jaśkiewcza, polityka niegardzącego rowerem i rozmową z mieszkańcami. Ciągle jednak partii, a więc takiej formuły życia politycznego, która coraz bardziej odchodzi do lamusa.


Autor jest współpracownikiem „Kultury Liberalnej” i miesięcznika „Znak”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2014