Partyzant nie nadstawia policzka

Podążałem tropami czarnej legendy Kurasia. Uważam, że większość utartych opinii bierze się stąd, że jest to podziemie klęski. W czasie, kiedy Ogień działał, miał na Podhalu niemal jednoznaczne poparcie.

28.08.2006

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: - Co Pan czuł, gdy prezydent odsłaniał pomnik Józefa Kurasia "Ognia"?

MACIEJ KORKUĆ: - Cóż, uroczystość była podniosła i czułem emocje, gdy np. zobaczyłem banderię konną bodaj 20 górali, z biało-czerwonymi flagami. Ale naprawdę ważne jest to, że następuje powolne przełamywanie schematów, w które wepchnęła nas propaganda komunistyczna. Jeszcze niedawno trudno było o stwierdzenie, że powojenne zbrojne podziemie należy w ten sposób upamiętnić. Oczywiście żadna postać historyczna nie jest wyłącznie czarna lub biała, bo na ogół to byli ludzie z krwi i kości - nie musimy z nich czynić świętych. Jednak nawet odcienie szarości da się uporządkować: kto był bliżej absolutnej bieli, kto bliżej czerni.

- To z jakim stopniem szarości mamy do czynienia w przypadku "Ognia"?

- Musimy pamiętać, że kategorie dobra i zła mają inny wymiar w nienormalnych czasach okupacji, które zmuszały ludzi do dramatycznie trudnych wyborów. Partyzanci byli zwykłymi ludźmi, często ojcami rodzin. Zaangażowanie się w walkę o niepodległość z reguły oznaczało narażenie najbliższych na niebezpieczeństwo i wielu płaciło za to śmiercią. Czyli decyzja dobra dla Polski mogła być zła, tragiczna dla rodziny. Dzisiejszych kategorii nie da się wprost przełożyć na warunki okupacji.

- Zapytajmy więc inaczej: czyim pomnikiem jest pomnik "Ognia"?

- Przede wszystkim jest to pomnik całego zgrupowania, które mogło istnieć, bo dowódca wziął odpowiedzialność za tych, którzy byli w lesie. Nie ulega wątpliwości, że "Ogień" walczył o wolną Polskę. To pomnik upamiętniający tych, którzy w walce o niepodległość stracili życie. Są tam wypisane nazwiska ponad stu poległych.

Zaplecze

- A jak jawi się Panu sam "Ogień"? Postać obrosła legendami, ale czy mamy możliwość dojścia do prawdy o człowieku?

- Mam nadzieję, że jest wreszcie czas na spojrzenie nań od strony ludzkiej: od strony wyborów wymykających się prostym schematom. W wojsku wystarczy być wykonawcą rozkazów, natomiast w partyzantce każdy dzień wymaga decyzji, których nie zna oficer regularnej armii. Dowódca partyzancki nie może sobie powiedzieć: "Nie wiem, jaką decyzję podjąć, bo nie wiem, czy jest przed nami przyszłość, w jakim kierunku zmierza sytuacja w kraju". Musi decydować natychmiast.

- Może rozwiązać oddział.

- To jeden z mitów wytworzonych w PRL - że po wojnie można było ot tak złożyć broń. Komuniści kłamali, że chcą zapewnić pokój ludziom, ale "nieprzystosowani", czyli bandyci nie pozwalają wrócić do normalności. Społeczeństwo chciało normalnie żyć w wolnym kraju, chłopi chcieli jak dawniej jeździć furmanką, by sprzedawać zboże w Nowym Targu. Ale po Niemcach przyszli Sowieci z nową okupacją, z komunizmem, który nie pozwolił ani na demokrację, ani na wolnorynkową gospodarkę. Okazało się, że "nieprzystosowani" to w gruncie rzeczy większość społeczeństwa, a z rąk nowej władzy grożą im represje i śmierć.

W pierwszych tygodniach po wkroczeniu Rosjan podziemie nie podejmowało żadnych działań zbrojnych, natomiast niektórzy próbowali wykorzystać fakt, że pozbawionym oparcia w społeczeństwie komunistom brakuje kadr. Małopolscy ludowcy uważali, że niezależnie od tego, co się dzieje w Warszawie, trzeba przejmować władzę na dole. Mało kto wierzył w trwałość komunizmu. Powszechnie liczono, że wkrótce wybuchnie wojna Zachodu z Sowietami. Stąd próby przetrwania najtrudniejszego okresu absolutnej przewagi Sowietów w tej części Europy. Ale z wojną liczyli się też komuniści. Chcieli wykorzystać sowiecką przewagę do opanowania sytuacji, bo też nie wiedzieli, co będzie dalej. Dlatego wiosną 1945 r. wykonali gigantyczne uderzenie w podziemie i w społeczeństwo, i od razu przeprowadzili weryfikację milicji i UB. To dlatego "Ogień" po trzech tygodniach w UB znowu rozpoczął walkę partyzancką.

- Czy rzeczywiście decyzji "Ognia" nie da się opisać prostymi kategoriami?

- Da się: byli ludzie, którzy walczyli o Polskę, i ci, którzy walczyli przeciw Polsce. Ale jako dowódca musiał podejmować piekielnie trudne decyzje. Mógł mieć np. 90 proc. pewności, że jego podkomendny jest agentem nasłanym przez UB. Nawet jeżeli nie miał 100 procent pewności, nie mógł odłożyć decyzji na później, np. do rozstrzygnięcia w sądzie, bo nie było struktur państwa. Musiał natychmiast podjąć decyzję zerojedynkową, bo następnego dnia za jej brak mogliby zapłacić życiem jego żołnierze albo mieszkańcy wsi, która im pomagała. Dopiero w archiwach bezpieki odnajdujemy potwierdzenia trafności tych decyzji. Mamy przykład zastrzelonych w lipcu 1946 r. dwóch podchorążych, którzy przez lata byli prezentowani jako niewinne ofiary "Ognia". Dziś wiemy, że byli wysłani do oddziału w ramach działań operacyjnych UB.

Działalność "Ognia" to świetny przykład tego, jak wyglądała partyzantka ludowa - nie w sensie politycznym, ale społecznym. Była to partyzantka ściśle zakorzeniona w społeczności lokalnej. Z akt UB i PPR wynika wprost, że poparcie ludności było zasadniczym problemem w zwalczaniu "Ognia".

"Ogień" korzystał z tego zaplecza. Ludność, kiedy widziała coś niepokojącego, od razu dawała znać partyzantom. Kontaktował się też z tymi, którzy mieli autorytet we wsi. Jego łączność z ludnością była dla komunistów oczywista - w latach 1945-46 społeczeństwo nie było jeszcze tak zastraszone. Bezpieka, chcąc wytłumaczyć poparcie dla "Ognia", lansowała mit, że Podhale go popierało, bo było sterroryzowane. To bzdura - żadna partyzantka się nie utrzyma, jeśli ludność się jej boi. Mamy mnóstwo dokumentów, które pokazują współpracę i zaufanie do "Ognia". Zgłaszano się do niego nawet z prośbami o rozstrzygnięcie sąsiedzkich sporów. Niektórzy próbowali jego rękami załatwiać prywatne porachunki, ale informacje weryfikowano. Kiedy sołtys jednej z wsi uznał, że "Ogień" niesłusznie nałożył na jednego z gospodarzy kontrybucję, po prostu złożył u Kurasia pisemne oświadczenie, że ten gospodarz "jest we wsi dobrym człowiekiem". Wiedział, że to ważny argument, podpisał się bez strachu imieniem i nazwiskiem. Czy tak ludność zwraca się do "krwawych watażków"?

Nienawiść

- Skąd się wobec tego bierze nienawiść do "Ognia" w Nowym Targu czy Waksmundzie?

- Jest nienawiść i jest miłość. W Waksmundzie część zamyka okiennice, druga część składa kwiaty. Podążałem tropami czarnej legendy Kurasia. Uważam, że większość utartych opinii bierze się stąd, że jest to "podziemie klęski". W czasie, kiedy "Ogień" działał, miał na Podhalu niemal jednoznaczne poparcie, Waksmund nie od razu był tak podzielony.

Ludzie, których karano za kontakty z Niemcami czy z UB, też mieszkali we wsiach. Jeżeli komuś zastrzelono ojca za współpracę z Gestapo z wyroku AK, to była to dla rodziny tragedia, ale po wojnie jej członkowie nie żądali przeprosin, nie obnosili się z tym. Ukrywano to jako rodzinną skazę - bo mocodawcy konfidenta przegrali. Zaś mocodawcy współpracowników UB wygrali i przez następne dziesięciolecia konsekwentnie pilnowali, by to druga strona została uznana za bandytów...

- Chce Pan powiedzieć, że ci, którzy zachowali złą pamięć o "Ogniu", to dzieci konfidentów UB?

- Chcę powiedzieć, że na Podhalu są i tacy. Ale są także ofiary stosowanej przez UB odpowiedzialności zbiorowej - to była taktyka walki z partyzantką. Represje kierowano na ludzi, którzy byli w zasięgu władzy UB. Kiedyś przepytywana przeze mnie góralka z Ostrowska obrzuciła Kurasia siarczystymi inwektywami. Gdy zacząłem pytać o powody, powiedziała, że jej chłop miał w Ostrowsku sklep. "Ogniowcy go obrabowali?". "Gdzie tam, płacili. Ale mój stary na tamten świat przez nich poszedł". "Zabili go?". "Nie, po tym, jak byli we wsi, UB go zabrało. Jak wrócił, był w takim stanie, że po kilku tygodniach zmarł". Gdyby podziemie wygrało, wiadomo byłoby, że mordowało okrutne UB, a jej mąż stałby się bohaterem. A tak za śmierć męża ta kobieta winiła "Ognia".

Co więcej, funkcjonariusz władzy przez następne lata miał szereg okazji, by pokazać się jako "ludzki pan": sekretarz PPR załatwił kwit na węgiel, milicjant przymknął oko na ściąganie drewna z państwowego lasu. Natomiast byli partyzanci zostali zepchnięci na samo dno hierarchii społecznej, oni nie mogli niczego "załatwić".

Propaganda

- Może ubowcy pisząc w raportach o powszechnym wsparciu dla "Ognia", próbowali usprawiedliwić przed zwierzchnictwem swoje niepowodzenia?

- To nie tak. UB mnożyło swoje sukcesy, ale w ograniczonym zakresie. Tajne raporty musiały być rzeczowe: gdy likwidowano patrol trzech partyzantów, nie pisano, że zlikwidowano pięćdziesięciu, bo trupy można policzyć. Natomiast w gazetach ogłaszano, że zlikwidowano nie patrol, ale oddzielną "bandę". To było zgodne z instrukcjami. Natomiast o poparciu ludności UB pisało jako o problemie, który trzeba przezwyciężyć. Żądano np. większej liczby wojska, informowano, że PPR się w ogóle nie rozwija albo że do UB powiatu nowotarskiego kieruje się funkcjonariuszy za karę.

- Czy można w świetle dokumentów powiedzieć, że Kuraś popełnił choć jedną zbrodnię?

- Zbrodnia to złe słowo. Wielu sytuacji nie da się wyjaśnić: kto był sprawcą albo na czyje polecenie były wykonywane. Być może nie wszystkie decyzje były trafne.

Po przegranej partyzantce nie mamy rozbudowanej dokumentacji. Gdyby niepodległościowe podziemie wygrało, historycy przez lata opisaliby każdy dzień oddziału. A tak często mamy tylko relacje ubowców, którzy notowali to, co dla nich było ważne. I wieloletnią propagandę. Ale powtarzam: dowódca partyzantki nie jest kandydatem na ołtarze, bo nie jest on od nastawiania drugiego policzka.

- Czy natrafił Pan na świadectwa o okrucieństwie "Ognia"? Bo przekonanie o tym do dziś jest bardzo żywe.

- To Władysław Machejek spreparował "dziennik" Kurasia, w którym jest mowa o poleceniu ucięcia języka za niepochlebne wypowiedzi. W propagandzie eksploatowano przykład zwłok jednego z żołnierzy KBW z wyłupanymi oczami, spośród kilku, którzy w maju 1946 r. zginęli z rąk "ogniowców". Wykorzystywano to jako dowód bestialstwa; zwłoki specjalnie pokazywano na rynku w Nowym Targu. Tymczasem w archiwach są protokoły szczegółowej sekcji zwłok, które jakiś czas były w lesie przyrzucone tylko cienką warstwą ziemi i gałęzi. Co do wyłupanych oczu, biegli napisali: "oczodoły puste wskutek wyjedzenia przez ptaki". Ale można wyobrazić sobie efekt psychologiczny wystawienia takich zwłok.

Żydzi

- Historia o uciętym języku dotyczy Żydówki. Pada jej imię: Salcie, oraz okoliczności - miała krzyczeć: "panie »Ogień«, taką pan demokrację robi".

- Powiedzmy wyraźnie: nie było żadnej Salcie, której partyzanci odcięli język. To ważne, bo np. organizacje żydowskie powoływały się na ten fragment jako na dowód bestialstwa Kurasia. Podobnie nieprawdziwe są historie o napadzie na sierociniec dzieci żydowskich w Rabce. Jest za to poufny wewnętrzny raport o ataku na sąsiednią willę "Juras", gdzie skoszarowani byli milicjanci pilnujący tych budynków.

- Ale z drugiej strony zachowały się ulotki "Ognia", gdzie pisał np. "Od roku gnębiona przez najeźdźców bolszewickich i przeklęte żydostwo cierpi w kajdanach nasza ukochana ojczyzna". Niewątpliwie był antysemitą.

- "Ogień" miał do Żydów stosunek taki, jak znaczna część ówczesnego społeczeństwa: uważał, że uczestniczą w tworzeniu komunizmu. Rzeczywiście, Sowieci chcieli wykorzystać antagonizmy narodowościowe, by stworzyć aparat UB. Korzystali z doświadczeń rewolucji bolszewickiej, gdy aparat CzeKa tworzyli - w sposób nieproporcjonalny do udziału tych narodowości w społeczeństwie rosyjskim - Łotysze, a w drugim rzędzie Polacy i Żydzi. Również w Polsce wykorzystywano różnice etniczne. Rosjanie mogli mieć do Żydów większe zaufanie, oni - w odróżnieniu od Polaków - naprawdę zawdzięczali Armii Czerwonej wyzwolenie. Ale przecież dla wielu z nich komunizm był nie do przyjęcia. Problem w tym, że ci Żydzi, którzy trafili na kierownicze stanowiska w UB, byli zauważalni. Prześladowani łatwiej zapamiętywali oprawcę-Żyda czy Rosjanina niż Polaka.

Panowało więc przekonanie, że Żydzi są oparciem dla komunizmu i nie sposób ukrywać, że "Ogień" je podzielał. Pytanie, jakie z tego wyciągał wnioski. Nie ma dowodów na to, by uznał, że należy eksterminować żydowską ludność, choć i nad ugruntowaniem takiego poglądu pracowała przez lata komunistyczna propaganda. Jego ulotki miały przede wszystkim podkreślać obcość nowej władzy, ale nie znalazłem ani jednej, w której użyto by akcentów rasistowskich.

- A "pluskwy żydowskie"?

- Podkreślam, że "Ogień" nie pochodził ze środowisk antysemickich. Wszystkie jego ulotki, które wspominają o Żydach, posługują się kontekstem politycznym, to zbitka haseł przeciw Żydom i Polakom, którzy poszli na współpracę z bolszewizmem. Zawierają stwierdzenia obraźliwe, agresywne, ale nie rasistowskie. Jednocześnie pisano o "pluskwach PPR-owskich i komunistycznych". W jednej z ulotek czytamy: "Dlaczego za marne grosze strzelasz do swojego brata, który walczy o lepszą dolę? Dlaczego znęcasz się nad nim jak dziki zwierz? Za co ty służysz, dla kogo pracujesz? Dla komuny i Żyda. Zginiesz Polaku niewierny, jak i zginęli twoi współpracownicy". Taką walkę propagandową prowadzono w całej Polsce. Miało to podkreślać obcość władzy, z którą się walczy.

Po wojnie wielu ludzi uważało, że Polska powinna dążyć do homogeniczności społeczeństwa, bo - mówimy tu o schematach myślowych - sąsiad Niemiec czy Ukrainiec szedł do okupacyjnej policji, a Żyd do UB. W zachowanych wypowiedziach "Ognia" pojawia się np. postulat wysiedlenia Żydów z powiatu nowotarskiego. Usłyszany dziś, szokuje. Ale pamiętajmy, że w Polsce i w całej środkowej Europie lat 1945-46 wysiedlenia uznaje się za sankcjonowaną prawem drogę rozwiązywania konfliktów: Niemcy wysiedlani są z ziem zachodnich, Białorusini z Białostocczyzny, Ukraińcy z Rzeszowszczyzny... Taką metodę regulowania problemów akceptował cywilizowany świat. To określało ówczesną mentalność.

Politycznymi nauczycielami "Ognia" byli jego konspiracyjni zwierzchnicy - ludowcy, tacy jak Władysław Skibiński, który w 1944 r. mieszkał z nim w ziemiance, a później z ramienia PSL został starostą nowotarskim. To w prasie ludowców można odnaleźć poglądy, które budowały również mentalność "Ognia". Np. te z konspiracyjnego "Głosu Podhala" z grudnia 1944 r.: "Czy Polska dobrze na tym wyszła, żywiąc na swojej ziemi ludzi obcej narodowości, przeważnie wrogo do niej usposobionej: Żydzi, Niemcy, Ukraińcy? (...) Kwestię żydowską rozwiązali Niemcy radykalnie, ale metod ich nie pochwalamy, brzydzimy się masowymi mordami, systemem komór gazowych, gdyż są to środki walki niegodne kulturalnego narodu".

Ludowiec

- Czy można odtworzyć poglądy polityczno-społeczne Kurasia?

- Są one znane choćby właśnie z ulotek: nie ma w Polsce miejsca na "komunizm i bezbożny marksizm". Znamienna jest rota przysięgi oddziału. Żołnierze "Ognia" przysięgali na Polskę Ludową. To określenie było zagarniętym przez komunistów hasłem przedwojennych ludowców, tęskniących za Polską, w której chłopi mieliby coś do powiedzenia. Dlatego "Ogień" kazał nawet mieszczuchom z Krakowa przysięgać wierność chłopu i wsi polskiej, a dla Polski Ludowej poświęcić życie. Ludowej, czyli niekomunistycznej.

- Czy nie było w programie komunistów niczego, co podobałoby się "Ogniowi"? Czy nie byłby zwolennikiem np. upaństwowienia, parcelacji majątków?

- W latach 80. zastanawiano się, czy Izaak Gutman, dowódca oddziału AL, skądinąd Żyd, z którym "Ognia" łaczyły przyjacielskie stosunki, nie przekonał go do idei komunistycznej. To był wynik braku dostępu do dokumentów. Dziś wiemy dokładnie, jak było: "Ogień" nie przeszedł do AL, bo cały czas związany był z ludowcami jako komendant Ludowej Straży Bezpieczeństwa (Batalionów Chłopskich). Owszem, ludowcy, przygotowując się do przejęcia władzy, nawiązywali kontakty z oddziałami komunistycznymi. W ten sposób "Ogień" poznał Gutmana - o wiele młodszego odeń chłopaka z Armii Czerwonej, którego zrzucono jako AL-owca na obce mu tereny. Sam Gutman pisał do swoich sowieckich zwierzchników o "Ogniu" jako dowódcy z BCh. Kiedy "Ogień" starał się o posadę szefa UB w Nowym Targu, nie miał szans w rywalizacji o to stanowisko z ubowcami przysłanymi na Podhale w ramach grup operacyjnych. Dlatego Gutman w marcu 1945 r. - inaczej niż wcześniej - rekomendował żołnierzy "Ognia" jako AL-owców. To uwiarygodniało "Ognia" w oczach komunistów.

UB

- Czyli jego starania, by zostać szefem UB w regionie, wynikają z realizowania taktyki ludowców?

- Tak jest. Trzeba przy tym pamiętać, że on był żołnierzem, nie politykiem. Dlatego okres okupacji sowieckiej był dla niego trudniejszy. Gdy był w strukturach państwa podziemnego, także jako dowódca oddziału egzekucyjnego Powiatowej Delegatury Rządu w Nowym Targu, dostawał rozkazy, wykonywał je i zbierał wzorowe opinie zwierzchników. Ludzie ukarani np. chłostą nienawiść kierowali w stronę "Ognia", ale dziś możemy pokazać rozkazy cywilnych sądów specjalnych, które nakazywały mu to zrobić. Natomiast w okresie powojennym, gdy rozpadło się państwo podziemne, podobne decyzje musiał podejmować sam.

Niemniej on i podobni dowódcy pozostali żołnierzami. Chcieli być elementem ogólnopolskiej walki o niepodległość, np. w oparciu o PSL. Nie sądzili przecież, że wywalczą niepodległość, bo sami zdobędą Moskwę.

- Dlaczego "Ogień" poszedł w góry po kilku tygodniach szefowania UB?

- W kwietniu 1945 r. było już oczywiste, że koncepcja przejmowania struktur UB i MO to fiasko. Rosjanie i komuniści rozpoczęli ofensywę przeciw podziemiu i ludności. Ktoś, kto chciał zostać w UB, stawał przed coraz trudniejszymi decyzjami. Dostawał rozkaz strzelania do partyzantów, aresztowań chłopów. Kontrola i nadzór NKWD nad budową sieci terroru okazała się skuteczniejsza, niż podejrzewano.

- Co wiadomo o "Ogniu" z czasu, gdy był szefem UB? Jest przynajmniej jedno świadectwo AK-owca, na którego nakazie zesłania na Syberię miał być podpis Kurasia. W 1990 r. grupa kombatantów AK pisała do "Tygodnika Podhalańskiego", że jeden z nich musiał ukrywać się przed "Ogniem" w krakowskim klasztorze.

- Jako funkcjonariusz UB, "Ogień" stykał się z NKWD. To oczywiste, że nie mógł im demonstracyjnie okazywać niechęci. Są pojedyncze relacje AK-owców, którzy mieli go widzieć w budynkach w czasie, gdy NKWD ich przesłuchiwało. To możliwe, ale "Ogień" nie angażował się w aresztowania.

Sprawa z "Tygodnika Podhalańskiego" dotyczy Adama Stabrawy "Borowego", dowódcy I Pułku Strzelców Podhalańskich AK. Przestudiowałem dokumenty, które w tym czasie wyszły z bezpośredniego otoczenia "Borowego". Nie jest prawdą, żeby uciekał przed "Ogniem". "Borowy" przedostał się na Zachód. Już w 1946 r. był w Londynie, gdzie dokładnie opisał swoją wiedzę na temat sytuacji na Podhalu i Sądecczyźnie w okresie przed i po 1945 r. Opisał też przejawy kolaboracji z Sowietami. Nie ma tam słowa o "Ogniu". Wspomina natomiast o nim jako o żołnierzu AK w okresie okupacji niemieckiej. Skądinąd wiadomo, że nie miał powodów, by Kurasia wybielać. List z lat 90. nie jest wiarygodny.

***

- Nawet ludzie życzliwie nastawieni do "Ognia" twierdzą, że w ostatnich miesiącach działania jego oddział się degenerował, wymykał spod kontroli dowódcy.

- Dokumenty, które znamy, nie pozwalają mówić ani o degeneracji, ani o rozbiciu zgrupowania. Mówi się, że "Ogień" został w Ostrowsku z garstką siedmiu ludzi. Owszem, ale dlatego, że zgrupowanie zostało na zimę rozczłonkowane i miało się zebrać wiosną, tak jak rok wcześniej. Nie było zgrupowania w upadku. Owszem, był problem przegranych wyborów - nowej wojny nie widać, ubecy zaczynają być górą. Jednak do 1947 r. podziemie w Polsce było jeszcze naprawdę silne. Problemy związane z demoralizacją były takie same, jak kilka lat wcześniej. "Ogień" zawsze nakazywał - jak pisał - "pamiętać o opinii oddziału" i bezwzględnie karać każde naruszenie dyscypliny wojskowej. Wiedział, że oddział może przetrwać tylko dzięki więzi z ludnością.

W partyzantce zawsze mogą się znaleźć pojedynczy ludzie o niskiej kondycji moralnej. Zadaniem dowódcy jest wziąć ich w ryzy. Podobne przypadki były też w AK, walczono z nimi i dlatego dziś nie naruszają jej etosu. Tak było i u "Ognia".

- Ale o postaci majora Kurasia gotowe zdanie mieli tylko komuniści...

- Na początku 1946 r. na forum Powiatowej Rady Narodowej w Nowym Targu zwołano specjalną sesję z udziałem przybyłych przedstawicieli PPR z Krakowa, poświęconą "bandytyzmowi" w nowotarskiem i problemowi działalności "Ognia". Przedstawiciele PSL, ale i PPS (oficjalnie współpracującego przecież z komunistami) jednym głosem publicznie mówili, że na Podhalu jest spokój, nie ma żadnej bandy "Ognia", bo ten tępi szubrawców i złodziei. Na oskarżenia o zbrodnie przedstawiciel PSL Borzęcki stwierdził bez ogródek, że partyzanci "wiedzą, kogo mordują, co się tam wtrącać w ich sprawy".

Dr MACIEJ KORKUĆ jest historykiem IPN, zajmuje się badaniami nad partyzantką w Małopolsce, przygotowuje książkę o Józefie Kurasiu. Opublikował "Zostańcie wierni tylko Polsce. Niepodległościowe oddziały partyzanckie w Krakowskiem (1944-1947)", Wyd. Towarzystwa Naukowego "Societas Vistulana", 2002 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2006