Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ostatnie zwycięstwa sił lojalnych tzw. Państwu Islamskiemu (IS) – przejęcie kontroli nad irackim Ramadi, syryjską Palmirą i libijską Syrtą – pokazały, że na wygraną z dżihadystami, o ile ta w ogóle nastąpi, trzeba będzie poczekać może nawet kilka lat. Najgorsze doniesienia docierają z Palmiry. Niepokój Zachodu o losy znajdujących się tam starożytnych ruin przesłonił bowiem zagrożenie, w jakim znaleźli się cywile. Trzy dni po zajęciu miasta przez oddziały IS syryjska telewizja poinformowała o zabiciu przez dżihadystów ponad 400 osób, w większości kobiet i dzieci. Opublikowano zdjęcia, na których widać leżące na bruku ciała ściętych mężczyzn. Ich śmierć miała być karą za wspieranie sił broniących miasta przed dżihadystami.
Największy wpływ na losy tej wojny może jednak mieć klęska sunnickich obrońców Ramadi – stolicy największej irackiej prowincji al-Anbar, miasta położonego tylko 110 km od Bagdadu, stolicy kraju. Opór stawiany tutaj Państwu Islamskiemu (także sunnickiemu) był dotąd gwarantem, że wobec ofensywy dżihadystów podziały schodzą na drugi plan. Teraz bliżej do spełnienia innego scenariusza: otwartego konfliktu sunnicko-szyickiego. Tym bardziej że po stronie irackich sunnitów rozgoryczenie jest duże. Zdominowany przez szyitów rząd premiera Haidera al-Abadiego nie dotrzymał obietnicy dozbrojenia oddziałów w Ramadi (i to mimo faktu, że siły IS od dawna zajmowały tam przedmieścia). Po ostatnich zwycięstwach więcej Irakijczyków może uznać, że wobec IS nie ma (sunnickiej) alternatywy. Rozpoczęta wiosną ofensywa armii rządowej straciła impet. Z rzadka już mówi się o rychłym odbiciu Mosulu, największego miasta będącego pod panowaniem dżihadystów. Co gorsza, triumfy IS zbiegły się z zamachem, którego islamiści mieli dokonać w meczecie w Al-Katif, głównym ośrodku szyitów w Arabii Saudyjskiej (zginęło co najmniej 20 osób). Podziały pogłębia też wojna z szyickim ruchem Huti w Jemenie, wznowiona w minionym tygodniu przez króla Arabii Salmana.
Wątpliwości przybywa Stanom Zjednoczonym, które w sierpniu 2014 r. sprzymierzyły się z państwami arabskimi w walce z IS. Biały Dom przyznaje, że ewentualne zwycięstwo nad dżihadystami przypadnie w udziale dopiero następcy Baracka Obamy. Wbrew słowom samego prezydenta upadek Ramadi nie jest bowiem tylko „taktyczną komplikacją”. To znak, że dotychczasowa strategia Amerykanów – naloty lotnicze i wspieranie przeciwników IS – która doprowadziła nawet do zbliżenia z Iranem, nie przyniosła większego efektu.
Państwo Islamskie kontroluje teraz jedną trzecią terytorium Iraku i Syrii. Ma wojsko (ponad 25 tys. ludzi na froncie), aparat policyjny, administrację nadzorującą szkoły, szpitale i sądy, wyrokujące na podstawie prawa szariatu. Utrzymanie mogą zapewnić mu pola naftowe, rafinerie i tereny rolnicze.
Jednym słowem, IS stało się prawdziwym państwem. Publicysta „New York Timesa” porównał je nawet do bolszewickiej Rosji, która, gdy była „w wieku” IS, siała strach przy pomocy terroru, grabiła ziemie Polski – a państwa zachodnie, poza niemrawym wspieraniem „białych” Rosjan, nie reagowały. Kilka dekad potem Rosja sowiecka stała się światowym mocarstwem. Komentarz zatytułowano: „Czy Państwo Islamskie może przetrwać?”. ©℗