Palacz na wymarciu

W USA - ojczyźnie marlboro i cameli - papieros nie jest już cool. To skutek głównie obyczajowej rewolucji, w mniejszym stopniu zakazów.

05.05.2009

Czyta się kilka minut

W latach 50. paliła niemal połowa Amerykanów. Dziś do wypalenia przynajmniej jednego papierosa w ciągu tygodnia przyznaje się w sondażu Instytutu Gallupa co piąty badany. W przeważającej większości to osoby z niskim wykształceniem i niskimi dochodami, które twierdzą, że nałogu chciałyby się wyzbyć.

Rozpoczynając kampanię prezydencką, nałogu musiał się wyzbyć Barack Obama. Choć tłumaczył, że to na prośbę zatroskanej o jego zdrowie żony, nikt nie miał wątpliwości, że chodzi o coś więcej niż harmonijne małżeńskie pożycie. Dziś w Stanach nawet przybysz z Marsa miałby chyba większe szanse na posadę w Białym Domu niż palacz.

Obama, który karnie przerzucił się na nikotynową gumę, podczas stresującej kampanii miał kilka wpadek; przyuważono go z papierosem po jednej z prawyborczych przegranych z Hillary Clinton. Ale objąwszy urząd, niemal natychmiast podwyższył - i to solidnie - podatek akcyzowy od wyrobów tytoniowych.

Od 1 kwietnia Amerykanie kupując paczkę papierosów muszą odprowadzić do budżetu federalnego jednego dolara, zamiast dotychczasowych 49 centów. Za to w podatkach nakładanych przez poszczególne stany są duże różnice: podczas gdy Południowa Karolina zadowala się 7 centami, stan New Jersey pobiera ponad 2,5 dolara. W tym ostatnim paczka papierosów kosztuje dwa razy tyle co galon benzyny: ponad 6 dolarów.

Finansowe obciążenia to nie jedyny powód, dla którego palacze mają "pod górkę". Ośmiu na dziesięciu Amerykanów uważa, że palenie jest szkodliwe dla zdrowia; ponad połowa twierdzi, że szkodzi nie tylko palaczom, ale także tym, którzy przebywają w ich towarzystwie. W przeprowadzonym w 2007 r. przez Instytut Gallupa sondażu 54 proc. badanych opowiadało się za całkowitym zakazem palenia w restauracjach, 34 proc. popierało wprowadzenie podobnych ograniczeń w hotelowych pokojach, a 29 proc. chciało, by palenie było zakazane w barach i klubach.

Co sprawia, że w ojczyźnie marlboro i cameli papieros nie jest już cool? Kiedy w latach 50. Brytyjczyk Richard Doll przeprowadził badania świadczące o związku między paleniem nikotyny a rakiem płuc, w Stanach w pierwszej chwili mało kto się nimi przejął. Nieco żywsze reakcje wywołał w 1964 r. naczelny lekarz kraju, który ostrzegł, że od nikotyny można się uzależnić, a palenie poważnie zwiększa ryzyko chorób serca. Jednak dopiero badania świadczące o zgubnych skutkach palenia pasywnego doprowadziły do obyczajowej rewolucji.

Pierwsza na barykady ruszyła w 1973 r. Floryda, zmuszając właścicieli kawiarni i restauracji do tworzenia stref dla niepalących. Dwa lata później kongres stanu Minnesota znacznie ograniczył możliwość palenia w miejscach publicznych. Wyjątkiem były początkowo restauracje i bary serwujące alkohol, ale w 2007 r. tę "dyspensę" cofnięto. Z czasem przyszła kolej na miejsca pracy: jako pierwszy stan palenia w takowych zakazała w 1994 r. Kalifornia. Mniej więcej w tym samym czasie na podobny pomysł wpadła Hillary Clinton, która pracownikom Białego Domu kazała wychodzić na papierosa na zewnątrz. W 2005 r. stan Waszyngton posunął się dalej, zabraniając palenia w odległości 8 metrów od firm i budynków użyteczności publicznej. Rok później Arkansas wprowadził zakaz palenia w samochodach, w których przebywają dzieci.

Dziś ograniczenia dotyczące palenia w miejscach publicznych obowiązują w 35 stanach.

Przoduje Kalifornia: w kilkunastu miastach tego stanu palić wolno tylko w prywatnych mieszkaniach. Nowy Jork nie pozostaje w tyle: choć na razie parki i skwery stoją jeszcze przed palaczami otworem, w niektórych budynkach właściciele mieszkań,

chcąc je wynająć osobom palącym, muszą prosić o zgodę sąsiadów.

Gdy kilka dni temu odnalazłam statystyki dotyczące amerykańskich nałogowców, w owe 21 proc., które precyzyjnie wyliczył zasłużony Instytut Gallupa, aż trudno mi było uwierzyć. Bo w Nowym Jorku palacze, o ile jeszcze istnieją, zeszli chyba do podziemia. Nie miałam nawet świadomości, jak dużo istnieje w tej kwestii zakazów i przepisów. Bo tabliczek z groźnymi ostrzeżeniami w miejscach publicznych raczej nie widać. Podobnie jak palaczy. Może nie są już potrzebne?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2009