Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jej zdaniem przełożona Wspólnoty Chleb Życia „daje sobie prawo do wchodzenia w rolę państwa i policji”, gdyż zamiast zgłosić się do prokuratury, na własną rękę próbuje chronić potencjalne ofiary księdza pedofila, przyjmując go do swego ośrodka, tym samym narażając jednak własne przybrane dzieci na niebezpieczeństwo. Opublikowany na stronie „Krytyki Politycznej” tekst „Szokujące wyznanie siostry Chmielewskiej” jest komentarzem do wypowiedzi zakonnicy podczas zorganizowanego w listopadzie ubiegłego roku przez studentów Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu panelu „Czy Kościół w Polsce jest na krawędzi?”. I – jak się okazało – jest nieporozumieniem.
W sprostowaniu zamieszczonym na profilu facebookowym s. Chmielewska dopowiedziała, że ksiądz pedofil, nieodpowiedzialnie wyrzucony przez biskupa z diecezji (który w ten sposób „dał mu ogromne pole do popisu, żeby krzywdził następne dzieci”), został przyjęty do prowadzonego przez nią ośrodka nie jako duszpasterz, tylko jako pensjonariusz, który w ramach pracy nad sobą m.in. opiekował się innymi obłożnie chorymi pensjonariuszami. Nie był w żaden sposób ukrywany, gdyż trwało przeciwko niemu prokuratorskie postępowanie. I żadne dziecko nie było na kontakt z nim narażone. Zakonnica przypomniała, że do prowadzonych przez nią ośrodków trafiają także ludzie o trudnej przeszłości („mordercy, pedofile, złodzieje, oszuści, członkowie gangów”) i że często są one dla nich ostatnią szansą.
Do tego przykrego dla s. Chmielewskiej nieporozumienia nie doszłoby, gdyby autorka komentarza skontaktowała się z nią i o to wszystko wypytała.
Ale całe zamieszanie ma też ważny skutek. Tym, którzy wymianę zdań obu pań śledzili, uświadomiło, że sprawiedliwa kara czy sekularyzacja nie kończy problemu księży pedofilów. Oni mają dalsze życie. Co się z nimi dzieje? ©℗