Opowieści Hoffmanna

Gdy obserwowałem w niemieckiej telewizji walki pani Merkel ze Schröderem, do głowy mi nie przyszło, że mógłby ją nagle zaatakować sojusznik, z którym ruszyła w wyborczy bój, to znaczy Edmund Stoiber z bawarskiej Unii Chrześcijańsko-Społecznej. Tymczasem tak się właśnie stało. W polityce trudno o sojusze zakładające lojalność partnerów. To wniosek nieprzyjemny, ale sprawdził się i u nas.

06.11.2005

Czyta się kilka minut

Pani Merkel jak lodołamacz przebijający się przez krę zmierza jednak ku fotelowi kanclerza i trzeba ją pozostawić własnemu losowi. Warto tylko zauważyć, że kiedy w związku z wyborami Niemcy zrobili niejako inwentarz, okazało się, że ich budżet ma 30 miliardów euro deficytu. Jak z tego socjaldemokraci z chadekami pospołu wybrną, to już nie nasze zmartwienie. Ale Polska nie jest jedynym krajem, który ma kłopoty. I nie tylko my nie najszczęśliwiej wybraliśmy prezydenta, Amerykanie też się nie popisali. Łatwość, z jaką Mister Bush zadłużył Stany Zjednoczone, wyrzucając z nie swojej kieszeni dziesiątki miliardów dolarów, jest przerażająca. Po obu stronach oceanu politycy mają dziś skłonność do tego, by powiększać dziurę budżetową bez miary.

Należy unikać narzekania na sytuację powyborczą, ponieważ narzekania niczemu nie służą. Owszem, lepszym zapewne prezydentem byłby kandydat znający oprócz polskiego jakieś inne jeszcze języki, mógłby też wiedzieć coś więcej na przykład o ekonomii. Podobno pan Kaczyński powiedział już, że obietnicę wyrzucenia z posady Balcerowicza złożył w ferworze kampanii i że nie była ona przemyślana. Podliczono koszta ewentualnej realizacji obietnic wyborczych PiS-u - poszlibyśmy wtedy z Polską na żebry. Obietnice wyborcze to "Opowieści Hoffmanna" - o tym, co mogłoby być, gdyby było, ale nie będzie.

Należę do generacji odchodzącej i nie powinienem się martwić przyszłością, ale perspektywa następnych lat rysuje się dość niepokojąco. Jaki Kwaśniewski był, taki był, ale nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej; przeczuwam, oby fałszywie, że Lepper szykuje się do prezydentury i w następnej kadencji będzie miał na nią szansę. To byłaby prawdziwa ruina naszej państwowości, choć pewnie i z tego wybrniemy, bo w ciągu minionych dwóch wieków potrafiliśmy wybrnąć z gorszych obieży.

Najbardziej nam dziś brakuje po pierwsze elit politycznych z prawdziwego zdarzenia, a po drugie - bogactwa powiązań organizacyjno-społecznych i gospodarczych, które jest typowe dla zasobnych demokracji zachodnich. U nas wszystko opiera się na łasce boskiej, tymczasem Pan Bóg pomaga ludziom w tej mierze, w jakiej oni sami sobie pomagają. A tego nam okropnie nie dostaje. Nie odmieni się tej sytuacji na lepsze ustawami czy nakazami, postawy ludzkie kształtuje bowiem życie - rodzinne, społeczne i tak dalej. No a my byliśmy najpierw pod zaborami, a po krótkim interludium międzywojennym zostaliśmy uwięzieni w komunizmie. W świetnym "Traktacie poetyckim" Miłosza Piłsudski mówi: "Koło historii wstrzymałem na chwilę". To prawda, wstrzymał je na dwadzieścia lat, a potem Polska, uznana za bękarta traktatu wersalskiego, poszła w kolejną niewolę.

Czułem żal i zazdrość, słuchając przemówienia pani Merkel przed elitą pracodawców niemieckich. Fachowość jej wystąpienia, znajomość rzeczywistych problemów nękających Niemcy były o kilka klas lepsze aniżeli wszystko, co mieli do powiedzenia polscy kandydaci na urząd prezydenta. Ze zdziwieniem stwierdzam, że nie dopracowaliśmy się doskonalszych standardów umysłowych w kraju liczącym jednak blisko 40 milionów ludzi. Nie prenumeruję już ani polskiego "Newsweeka", ani "Wprost", bo pisma te zeszły na psy; przeszedłem znów na "Politykę", która jest znacznie lepsza.

Przeczytałem w "Heraldzie" komentarz politologa Friedmana, którego zirytowała rekomendacja, jakiej udzielił Bush pani Miers, mającej objąć urząd sędziego Sądu Najwyższego. Prezydent powiedział mianowicie, że pani Miers jest bardzo religijna. Friedman zauważył, że może to i ładnie o niej świadczy, ale jako rekomendacja na stanowisko sędziego raczej nie wystarczy. Trochę jakby ktoś argumentował: ponieważ ten chirurg zawarł ślub kościelny, znakomicie przeszczepi serce. W dodatku, jak napisał Friedman, oburzenie, z jakim Bush domaga się oddzielenia religii od spraw państwowych w krajach islamu, na tle jego wypowiedzi o pani Miers staje się bezzasadne.

Chciałoby się wierzyć, że niemiłe konsekwencje niefachowych i kiepskich rządów wreszcie przeminą i przyjdą lepsze czasy, wątpię jednak, byśmy mogli na to liczyć. Mniemanie, że trudności, w jakich grzęźniemy, są z natury swojej przejściowe i że rychło z tej strefy wyjdziemy na czystą wodę, wydaje mi się naiwne. Przychylałbym się raczej do zdania, że zawsze było kiepsko, tylko my, ze względu na brak światowej sieci łączności, o tym nie wiedzieliśmy.

Nie mam ochoty mówić dłużej o świecie współczesnym, który wygląda, jak wygląda, chciałem kilka zdań na koniec dodać pro domo sua. Zastanawiam się czasem nad tym, czy to, co w ciągu życia napisałem - a napisałem sporo - miało jakikolwiek wpływ na ludzkie zbiorowości. Myślę, że mikroskopijny, jak to zwykle bywa z literaturą. Coś jednak zostaje: kiedy się wrzuci kamień do wody, fale rozchodzą się kręgami i podobnie dzieje się dziś z moją twórczością. Dorobiłem się magicznej cyfry 44 języków, na które mnie przetłumaczono, z tym że w przypadku niektórych, jak arabski czy albański, chodzi o wydania pirackie, o których wiem tylko z internetu. No a liczba wydań pojedynczych wynosi pomiędzy 1350 a 1400.

Nie odczuwam szczególnego szacunku wobec własnej twórczości, raczej zdziwienie, że aż tak daleko moje książki zaszły: do Chin, Japonii, na Tajwan. Mam też poczucie, że dobra połowa wszystkiego, co napisałem, zasługuje na zapomnienie. Co może przetrwać? Chwalą mnie za "Solaris", ale ja wcale nie uważam, żeby ta powieść była taka świetna, wolę raczej "Cyberiadę" albo "Pamiętnik znaleziony w wannie". Kilka jest jeszcze moich pozycji, przy których nie odczuwam wstydu, biorąc je do ręki. Trzeba mieć poczucie pewnej skromności; to najrozsądniejsza nauka, jaką można wyciągnąć z sześćdziesięciokilkuletniej pisarskiej kariery.

PS. Chciałem podziękować panu profesorowi Zagórskiemu z warszawskiego Instytutu Chemii i Techniki Jądrowej oraz panu Szelidze z Oświęcimia za listy nawiązujące do moich uwag w sprawie przyszłości energetyki i wodorowania węgla. Przyjemnie wiedzieć, że nie jestem jedynym człowiekiem w Polsce, który się zastanawia, czym zastąpić ropę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2005