Odyseja Walerii

Poznali się w Boże Narodzenie 1938 roku. Potem przypadek sprawiał, że spotykali się jeszcze kilka razy, w nieoczekiwanych miejscach: na Syberii, w Iraku, we Włoszech. Dziś Waleria zastanawia się: czy był to przypadek, czy może los?

17.12.2012

Czyta się kilka minut

15-letnia Waleria Luro w roku 1938. Wtedy po raz pierwszy spotkała Wila. / Fot. Archiwum rodzinne
15-letnia Waleria Luro w roku 1938. Wtedy po raz pierwszy spotkała Wila. / Fot. Archiwum rodzinne

Boże Narodzenie 1938 r. było ostatnimi Świętami przed wojną, której nikt jeszcze się nie spodziewał. Wilhelm Jakubianiec spędzał je w rodzinnych Święcianach niedaleko Wilna. Na jeden ze świątecznych wieczorów został zaproszony przez kolegów-wojskowych do domu państwa Staniłków, na zabawę. Tańczyli tango, gdy zobaczył dziewczynę, wyglądającą ciekawie zza bordowej aksamitnej kotary.

Czy to magia Świąt zadziałała, czy uroda podlotka? W każdym razie Wil (tak nazywali go koledzy) poprosił ją do tańca. Spytał o wiek. Miała 15 lat. – Gdy pani będzie miała 18 lat, ożenię się z panią – zapowiedział. Potem, przez kolejne lata, będzie się starał dotrzymać słowa.

Dziewczyna, Waleria Luro, z odwiedzin u koleżanki, Romci Staniłkówny, zapamiętała przede wszystkim pyszne kakao z pianką. Młodego podporucznika oczywiście też: w końcu po raz pierwszy w życiu tańczyła z oficerem. Ale jego prośbę o spotkanie następnego dnia w kawiarni Łabędzia puściła mimo uszu.

ŚWIAT PRZED KATASTROFĄ

W grudniowe popołudnie 2012 r. zmrok zapada wcześnie. Błękitnawe światło nie rozprasza już cieni w Hyde Parku w Londynie.

Naprzeciwko, wśród budynków ambasad, mieści się Instytut Sikorskiego. Waleria otwiera drzwi, zaprasza. Szybkie ruchy nie zdradzają jej wieku, choć sama się śmieje: – Jestem tu eksponatem, bo tyle pamiętam. Prezydentowi Mościckiemu kwiatki wręczałam jako dziewczynka.

W Instytucie trwa właśnie wystawa zdjęć i dokumentów Szkoły Młodszych Ochotniczek, stworzonej dla dziewcząt przy armii Andersa (dla chłopców była Szkoła Junaków). – O, tu jest moje świadectwo maturalne – Waleria pokazuje gablotę. Na zdjęciach z Palestyny widać maszerujące, uśmiechnięte dziewczęta. Mapa pokazuje ich drogę z Syberii. Jak do Syberii ma się kakao z pianką i porywczy podporucznik?

Droga Walerii – nawet jak na polskie losy – była skomplikowana, pełna zrządzeń losu i łutów szczęścia. W Polskim Klubie obok Instytutu Sikorskiego – tym samym, w którym na emigracji polscy generałowie debatowali o straconych szansach – Waleria opowiada.

Najpierw: o przedwojennym czasie szczęśliwości.

Wraz z rodzicami i siostrą Heleną mieszkała w Święcianach. Ojciec był dyrektorem gimnazjum i liceum; powodziło im się dobrze. Choć miasteczko było niewielkie, to zadbane, a wielki świat też od tego regionu nie stronił.

Waleria szczególnie pamięta dwie wizyty. Gdy Boruny w powiecie oszmiańskim odwiedził prezydent Ignacy Mościcki, wręczała mu kwiaty. Jego asystent podarował jej w rewanżu torebkę z cukierkami, a ona arogancko burknęła: „Nie, dziękuję, mam w domu”. Ta niemożność powstrzymania języka będzie ją sporo kosztować w nadchodzących latach. Ale wtedy wszyscy się tylko śmiali.

Z kolei Władysław Raczkiewicz, późniejszy prezydent, a wtedy wojewoda wileński, przy herbacie namawiał ją do zjedzenia truskawek. Sam nie jadł i Waleria wprost zapytała, dlaczego. Wtedy po raz pierwszy usłyszała słowo „alergia”.

Nic dziwnego, że na ofertę kawy ze strony Wilhelma Jakubiańca (brata Alfonsa, słynnego później agenta polskiego wywiadu) wzruszyła ramionami. – Wysoki był i przystojny, ale specjalnie mu się nie przyglądałam. Wtedy nie interesowałam się takimi rzeczami – wspomina.

Waleria nie pamięta, czy zima 1938 r. była mroźna. Tyle, że minęła szybko. – Życie było piękne, a potem lato słoneczne. Wszystko cudowne, bez zmartwień, radośnie – podsumowuje.

OJCIEC NIE WZIĄŁ PŁASZCZA

A potem najpierw był 1 września, a później 17 września; Święciany zajęli Sowieci. Zaczęło działać NKWD. Wiedzieli, gdzie szukać przedstawicieli polskiej inteligencji. – Ojca najpierw poproszono, żeby opisał swoje wrażenia z wejścia Sowietów. Najpierw się wykręcał, że nie zna rosyjskiego, ale przypomnieli mu, że skończył studia w Petersburgu. Wszystko o nim wiedzieli. Także to, że jest byłym oficerem. W końcu ojciec wprost odmówił i powiedział, że ma inny punkt widzenia – opowiada Waleria.

Pod koniec października enkawudziści znów zapukali i zabrali ojca. Powiedzieli, że na rozmowę z komendantem, że szybko wróci. Nie wrócił nigdy. Waleria pamięta, że to była niedziela, pogoda piękna i ojciec nie wziął ciepłego płaszcza.

Potem wraz z matką i siostrą musiały opuścić dom. Przeprowadziły się do skromnego mieszkania. Matka pokryła ściany perskimi dywanami i nowe lokum nabrało stylu i przytulności. Było ciepło, co ważne tamtej zimy, gdy temperatura spadała poniżej 40 stopni.

Tam Waleria spędziła pierwszą Wigilię bez ojca. Wydawało się, że gorzej być nie może. Ale to tylko wyobraźnia okazała się niewystarczająca. Wkrótce znów zjawili się sowieccy żołnierze i kazali im się zabierać z mieszkania – rzecz jasna, bez rzeczy. Mama znała świetnie rosyjski, starała się targować, żeby pozwolili coś zabrać.

Waleria, jak zawsze, wtrąciła się do rozmowy i powiedziała, co myśli. – Powiedz córce, że Polski tu już nigdy nie będzie – odparł sowiecki oficer. Ale potem, słysząc kaszel młodszej córki (leżała chora w łóżku), dał jej gruszkę. A pyskatej Walerii – paczkę papierosów („Ja już wtedy paliłam” – wyznaje teraz). Pozwolił też zabrać meble do nowego lokum.

To był pierwszy z wielu momentów szczęścia w nieszczęściu, które miały spotkać Walerię.

PRZEZ SZEROKIE TORY

A potem przyszedł 13 kwietnia 1940 r., kiedy ze Święcian wysiedlono sporą część polskich mieszkańców miasta – na Wschód.

Także do ich kolejnego już mieszkania zapukali Sowieci, w nocy. – Mamusi, która była rozsądną i praktyczną kobietą, jakoś wszystko się w tej chwili pomieszało. Wyrwała nas z łóżek, wołając, że tatusia przyprowadzili... – opowiada Waleria. – Kiedy żołnierze dali jej skierowanie do transportu, przeczytała i pyta: „Gdzie jest mój mąż?”. Tak jakby nie rozumiała, co się dzieje.

Mama wykrzyknęła jeszcze, że szkoda, iż muszą jechać, bo oficer NKWD – ten, który eksmitował je z poprzedniego mieszkania – chciał kupić biurko... Żołnierze zgodzili się, żeby siostra Walerii pobiegła do niego, w nocy. Enkawudzista przybiegł, ale i on nic nie mógł zrobić. Tylko zaklinał się, że o akcji nie wiedział. Wetknął matce garść pieniędzy. Za biurko.

Na stacji kolejowej był już tłum Polaków. – Sami znajomi – wspomina Waleria. – Od razu zrobiło się raźniej. Najpierw pojechaliśmy do stacji Łyntupy, bo tam dopiero zaczynały się szerokie, rosyjskie tory. A potem dwa tygodnie spędziłyśmy w pociągu. Wysiedliśmy gdzieś w środku stepu.

WRÓŻBY

Na stacji Bulajewo czekały na nich ciężarówki, które zabrały ich w okolice kołchozu Nadiożka. Zostawiono ich samym sobie – nikt się Polakami specjalnie nie interesował, a uciekać nie było dokąd.

Rodzina Walerii żyła z wyprzedawania rzeczy i z... wróżenia. Bo Waleria zabrała ze Święcian dwie rzeczy: słownik francuski i talię kart. Lubiła pasjanse, a miejscowe kobiety uznały to za umiejętność przewidywania przyszłości. Biznesem zajęła się na poważnie matka, która objeżdżała okoliczne wioski, oferując wróżby i stawianie baniek – w zamian za jedzenie.

Przed kolejnym Bożym Narodzeniem Polaków przeniesiono do Karagugi, gdzie miały pracować: oczyszczać ziemię pod budowę nowych składów na zboże i budować drogę do nich. Wigilia była smutna, a praca ciężka, na trzy zmiany, nieraz w nocy, na mrozie.

Ale pracować musiała, bo tylko wtedy dostawało się chleb. Ziarno z „ich” elewatora było wysyłane do Niemiec – sowieckiego sojusznika. Gdy więc po raz kolejny Waleria dostała kawałek chleba pełnego plew i piołunu, nie omieszkała skomentować, że jest niejadalny, bo „najlepsze zboże oddaliście Hitlerowi”. Słowa miały konsekwencje – za „wrogą propagandę” Waleria miała dostać 5 lat więzienia.

Na szczęście dla Walerii, Hitler właśnie zaatakował swoich sojuszników, rząd Polski podpisał umowę z ZSRR, a słowa Walerii już na drugi dzień nie okazały się takie wrogie, skoro wrogiem byli Niemcy, i szczęśliwie karę dla niej cofnięto.

Dla takich jak one, wywiezionych na Wschód, była to też szansa: trzeba było tylko, bagatela, dostać się jakoś do Buzułuku, gdzie powstawała polska armia.

OFICERSKIE SŁOWO

Najpierw Waleria z grupą kolegów Polaków pojechała do polskiej placówki w Czelabińsku, żeby się zaciągnąć. Ale ponieważ nikt nie miał przeszkolenia wojskowego, odesłano ich. – Nawet nie chcieli z nami rozmawiać, strasznie byliśmy rozżaleni – wspomina.

A potem przyszedł pochmurny jesienny dzień 1941 r. – i po wsi poszła wieść, że w Karagudze jest polski żołnierz, który chce się dostać do kołchozu Nadiożka, gdzie są podobno jego rodzice. Waleria pobiegła z innymi, żeby go zobaczyć.

Ujrzała wysoką postać w futrzanej czapie, na której błyszczał orzełek. Wspomina: – Patrzyłam na tego orzełka i miałam łzy w oczach. Polski żołnierz... Nagle podszedł do mnie i pyta: „A pani dlaczego nie przyszła wtedy do kawiarni?”. Okazało się, że to ten sam oficer, z którym tańczyła w ostatnie przedwojenne Święta.

Czasy się zmieniły, ale on pozostał ten sam – i plan miał ten sam. Oficjalnie poprosił mamę Walerii o rękę córki. Ale Waleria była już zakochana, w koledze z gimnazjum. Wilhelma to do niej nie zraziło, postanowił nawet odszukać ukochanego swej wybranki, aby ją uszczęśliwić. Może miał też cichą nadzieję, że jeśli tamten się nie znajdzie, będzie mógł liczyć na jej przychylność.

Wilhelm musiał wracać do Buzułuku. Tam, podobno, poszedł od razu do Andersa i zapytał: „Co oficer ma zrobić, jeśli dał słowo?”. „Słowa się dotrzymuje” – miał odrzec generał, a Wilhelm wyjawił, że obiecał dziewczynie na Syberii, że ją odwiedzi...

Jechał z powrotem tydzień, dojechał, ale zachorował, na zapalenie płuc. Później, już po powrocie do wojska, wysyłał listy – tylko listonosz narzekał, że przez młodą Polkę ma więcej roboty. Potem listy się urwały: Wilhelma wysłano z ZSRR.

Waleria wciąż miała nadzieję, że wyrwie się z Syberii. Ale nawet telegram podpisany przez generała Szyszko-Bohusza do lokalnego NKWD nic nie znaczył. „Wojsko to nie miejsce dla kobiet. Szyszka nie szyszka, pozwolenia nie dam” – mruknął enkawudzista i na tym skończyła się dyskusja. Dopiero kolejny telegram, precyzujący, że polskie kobiety mają pracować w ochronce dla dzieci, poskutkował. W kwietniu 1942 r. rodzina Walerii mogła zacząć swoją podróż na południe.

SPOTKANIA I ROZSTANIA

Waleria pamięta, że gdy w końcu zobaczyła drzewa owocowe, wstawała w nocy i tuliła do siebie kwiaty jabłoni.

Najpierw trzy kobiety trafiły do Kermine, gdzie formowała się polska 7. Dywizja Piechoty armii Andersa. Potem, w sierpniu 1942 r., jak tysiące Polaków Waleria z siostrą i matką weszły na statek do Iranu. Na zatłoczonym okręcie o nazwie „Beria” warunki były straszne, wycieńczeni ludzie umierali na pokładzie.

Rodzina Walerii miała szczęście: dotarły szczęśliwie do Iranu, a potem Iraku, niedaleko miasteczka Khanekin.

Tam Walerię znowu odnalazł Wilhelm.

– Niestety, byłam już wtedy znowu zainteresowana kimś innym. I po raz pierwszy na poważnie – wspomina. – Wil najpierw przysłał mi prezent, przez swojego ordynansa, ale nie przyjęłam. Potem zjawił się osobiście. Siedzieliśmy w moim namiocie, ja, siostra i koledzy, gdy wszedł Wil. Pamiętam, że pobladł, musiał napić się wody.

Na to irackie Boże Narodzenie 1942 r. Waleria została zaproszona, razem z innymi świetliczankami, do kasyna oficerskiego. – Łamaliśmy się opłatkiem, były tradycyjne potrawy, barszcz, ryba i kompot – opowiada. – I ta wielka nadzieja, że następna Wigilia będzie już w Polsce.

Później droga Walerii biegła podobnie jak innych kobiet przy armii Andersa. W 1943 r. wyjechała do Palestyny, tam zdała maturę. Myślała o studiach, w Bejrucie, ale zamiast tego trafiła do kompanii łączności, a potem, razem z jednostką, do Włoch.

I tu znów spotkała Wilhelma Jakubiańca, już kapitana – zaprosił ją do kasyna oficerskiego w Bari. Zapamiętała bladoróżowe róże na stole i sentymentalną piosenkę. To było smutne spotkanie. Oboje wiedzieli, że do Święcian już nie wrócą, że świat, w którym tańczyło się tango i piło kakao z pianką, zniknął.

Los zetknął ich jeszcze raz, w Anglii, w przeddzień demobilizacji w 1947 r. Znów było gorzko i smutno, Polska nie była wolna, a ich droga powrotu odcięta. Wilhelm chciał ruszyć dalej, do USA. Prosił, żeby Waleria popłynęła z nim. Odmówiła, została w Anglii.

Najwyraźniej nie byli sobie przeznaczeni.

WIGILIA 2012

Jak potem potoczyło się życie Wila? Tego Waleria nie wie: nigdy się już nie spotkali, nigdy też Wilhelm już się nie odezwał.

Były chwile, gdy myślała, jak by wyglądało jej życie, gdyby popłynęła z nim. Ale, zaznacza, to były tylko chwile, przelotne. W końcu, kto by się nie zastanawiał?

Pierwsze Boże Narodzenie Walerii w Anglii było o tyle szczęśliwe, że w końcu spędziła je z matką i siostrą, z którymi rozstała się na Bliskim Wschodzie.

A potem jej życie potoczyło się podobnie jak wielu emigrantów. Dziś Waleria nadal mieszka w Anglii, ale żyje Polską. – Moje serce należy do Kresów – mówi.

Boże Narodzenie 2012 r. Waleria spędzi w Londynie, z córką Aliną i jej brytyjskim mężem. – Będzie barszcz z uszkami i śledzie. Zięć je bardzo lubi – zapowiada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52-53/2012