Oda do radości

Tokaj jest wieczny, uczyli mnie w czasach, kiedy zajmowałem się winem od strony teoretycznej – bo znajomość praktyczną oczywiście podtrzymuję.

14.10.2019

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Obcowanie w pracy z życiem politycznym wręcz tego ode mnie wymaga. Gdybym jeszcze śledził Twittera, tę naszą rozgęganą agorę, to wino byłoby za słabym lekarstwem. Musiałbym wtedy sięgnąć po napój równie, jak się okazuje, wieczny – winiak luksusowy.

Ach, nie wszystko na szczęście ulega modzie, niszczycielskiej sile, która – jak głosi hymn Unii Europejskiej – rozprzęga świat trwałych przeżyć, aż musi nadejść córa Elizejskich Pól i spiąć go z powrotem w jedność. Ilekroć wkraczam do jednego ze skansenów późnopeerelowskiej gastronomii (polecam np. bar Paragraf naprzeciw stołecznego gmachu sądów) nucę odę do radości na widok trwającego na posterunku winiaku. W jego niezbyt szlachetnych żółtawych refleksach migocze obietnica, że świat, w którym umrę, nie będzie wcale aż tak różny od tego, w którym się urodziłem.

Stąd nie zna granic moja wdzięczność dla Łukasza Modelskiego, erudyty i smakosza, biesiadnego głosu radiowej Dwójki, że wydając w postaci książki zapis audycji „Droga przez mąkę”, uwzględnił świetną rozmowę o konsumpcji w świecie pogardzanego dziś podgatunku literatury popularnej, jakim była powieść milicyjna. Niebiescy słudzy aparatu państwa, klasowo i ideowo słuszni, gardzili zbytkiem (w którym pławili się emisariusze określonych kół – nikt ich nie określał bliżej, ale czyż nie na tym polega lepkość insynuacji?). Chyba że odrobina luksusu spływała na nich w postaci winiaku, który dyskretnie sygnalizował ich wyróżniony status.

Bo też i status, hierarchia, porządek dziobania są zasadniczym problemem tej książki. Zbiór kilkudziesięciu rozmów (wydanych pod kokieteryjnym podtytułem „Literatura dla kucharek”) traktuje o autorach od Grzegorza Wielkiego po Michela Houellebecqa, i sięga do literackich obrazów jedzenia. A to wszystko nie tylko po to, by przekonać, że głód, apetyt, gotowanie i ucztowanie są bardziej obecne na kartach wielkiej i małej literatury, niż się spodziewacie. Nie, to ­byłyby tylko erudycyjne popisy, wycinanki cytatów, czasem odświeżających banalne skojarzenia (skoro Proust, to na pewno magdalenki? No to się zdziwicie). Owszem, Dwójka czasem lubi zamieniać się w radiowęzeł dla prymusów, ale to nie ten przypadek.

Rzecz w tym, że Modelski, trzymając pozornie żartobliwy fason, wypuszcza rozmówców wprost na czołowe starcie z naczelnym zagadnieniem literatury. Żadna nie jest godna tego miana, jeśli nie uświadamia czytelnikowi, że poza momentami mistycznego czy narkotycznego uniesienia nie istnieje życie, którego nie da się opisać słowami. Że ludzka egzystencja zaczyna się i spełnia tylko w sieci znaczeń, odniesień do tego, co już zostało powiedziane i ponazywane. Ponazywane, a więc też ułożone w jakimś porządku społecznym. Nawet intymność pewnych przeżyć też jest znacznikiem nadanym przez kulturę.

Literatura, tak jak ją rozumiemy po europejsku, działa jak zakraplacz mitu w żywioł codziennego doświadczenia. To na mocy jej dekretów sprężyny uczuć i instynktów ożywiają nas w jakimś kierunku. Kiedyś służyła np. do tego, żeby przeżywać miłość i rozkosz – dziś coraz bardziej „uwolnione” od ograniczeń więzi ludzkie, w miarę zastępowania słów przez obrazki zamieniają się w papkę doznań, które przestajemy doznawać, chyba że jako bezkształtne łaskotki. Rozmówcy „Drogi przez mąkę” próbują wykazać, jak bardzo wciąż literatura, przez samą czynność nazywania, układania w pewien kod i kontekst, jest gwarantem naszego smaku. A to, co naprawdę nam smakuje, kiedy jemy, przepływa przez werbalną część mózgu, wyćwiczoną w grze z tekstem, a nie oczy zalane zdjątkami.

Literatura jest zawsze po to, by wypchnąć nas z tu i teraz. Jest głosem tego, co tam i kiedy indziej. A w napięciu między tymi biegunami dopiero dzieje się żywot człowieka. Zawsze kiedy siadamy do kolacji, gdzieś tam nasz cień uczestniczy w innej. Przywilej czytelnika na tym polega, że jego menu jest ograniczone tylko tym, co dziś sobie ściągnie z półki. Bywają takie domy, że półki są lepiej zaopatrzone od lodówki. ©℗

Nie byłoby ładnie, gdybym nie zastrzegł, że sam mam skromny wkład w tę książkę. Ale jest mnóstwo lepszych powodów, żeby ją szczerze zalecać, niż te trzy rozmowy o autorach, do których, jak dobrze wiecie, czuję ogromną miętę – Camillerim, Hrabalu i Simenonie. Ten ostatni przypomina nam stale, że Francja to nie tylko południe z prowansalskich pocztówek, ale i mglista, wilgotna północ, gdzie pije się piwo lub calvados i jada zawiesiste potrawki. Jedną z nich – blanquette de veau – którą pani Maigret czasem szykuje komisarzowi, warto przyswoić sobie na te zimne miesiące. Pół kilo łopatki cielęcej kroimy w dużą kostkę, blanszujemy krótko we wrzątku, odcedzamy. Do dużego garnka wkładamy mięso, 2 marchewki pokrojone w grube talarki, cebulę naszpikowaną dwoma goździkami, gałązkę selera, pora, liśćlaurowy, tymianek, zalewamy 1,5 l wody, solimy, doprowadzamy do minimalnego wrzenia i gotujemy 1,5 godziny. Kiedy mięso zmięknie, wyjmujemy je wraz z marchewkami, odcedzamy wywar. W garnuszku robimy jasną zasmażkę z 40 g masła i mąki jak do beszamelu, rozprowadzamy ją stopniowo dolewając 0,5 l wywaru, mieszamy cały czas, aż powstanie gęsty sos. Zalewamy nim mięso i marchewki oraz 200 g pokrojonych pieczarek, które osobno poddusiliśmy w garnuszku w odrobinie wody z łyżką masła i sokiem z połówki cytryny. Na sam koniec zaciągamy sos jednym żółtkiem rozrobionym z pół szklanki tłustej, kwaśnej śmietany, albowiem Maigret miał wątrobę jak stal i nie jadał dietetycznie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2019