Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Używając – jak relacjonował później – „polsko-niemiecko-angielskiej wiązanki” nakłonił ich do powrotu na trybuny. Zapobiegł awanturze (celem wbiegających byli zawodnicy rywala), uchronił klub przed karami finansowymi. Przy okazji został bohaterem niemieckich mediów, a w Polsce – wyrzutem sumienia dla setek piłkarzy niereagujących na skandaliczne zachowania trybun.
Zaraz, zaraz: czy tylko w Polsce? Owszem, znamy aż za dobrze przykłady milczenia zawodników wobec jakiegoś kibolskiego wybryku. Znamy też, niestety, przypadki zastraszania, lżenia, a nawet fizycznej przemocy, stosowanej przez pseudokibiców wobec piłkarzy po przegranych w kiepskim stylu meczach. Problem niedostatecznego oparcia, jakie zawodowi sportowcy mogą znaleźć w takich sytuacjach w klubie, ale też w środowisku medialnym, z pewnością istnieje. Z drugiej strony jednak: przykładów ludzi, którzy znaleźliby w sobie tyle siły, by samotnie przeciwstawić się tłumowi, nie ma w świecie współczesnego sportu zbyt wiele. Według mnie zachowanie Gikiewicza każe pytać nie tyle o niewykorzystany potencjał piłkarzy jako wzorów i wychowawców kibicowskich rzesz, co o samotność sportowca, czającą się w cieniu otrzymywanego teoretycznie od fanów wsparcia. ©℗