Nowoczesna technologia zbawiania

Scjentologia jest modelową religią-produktem przeznaczonym dla współczesnego mieszkańca Zachodu. Spełnieniem jego marzeń i aspiracji.

23.02.2015

Czyta się kilka minut

Aktor Tom Cruise podczas otwarcia centrum szkoleniowego, propagującego metody L. Rona Hubberda. St. Louis w stanie Missouri, 2003 r. / Fot. Mark Mainz / GETTY IMAGES
Aktor Tom Cruise podczas otwarcia centrum szkoleniowego, propagującego metody L. Rona Hubberda. St. Louis w stanie Missouri, 2003 r. / Fot. Mark Mainz / GETTY IMAGES

Jak w to wszystko można wierzyć? ­– pytał sam siebie Lawrence Wright, amerykański dziennikarz, współpracownik „New Yorkera”, autor kilku monumentalnych książek reporterskich, ilekroć natykał się w prasie czy telewizji na wzmianki o Kościele scjentologicznym. Ta religijna organizacja – mająca wśród wyznawców śmietankę hollywoodzkich gwiazd, m.in. Toma Cruise’a, Johna Travoltę i Kirstie Alley, ale także np. słynnego muzyka Chicka Coreę – opiera się bowiem w całości na osobliwych kosmologicznych fantazjach L. Rona Hubbarda, amerykańskiego pisarza science fiction, który już w latach 40. przekonywał ponoć swoich kolegów po piórze, że nie ma lepszego sposobu na zarobienie naprawdę konkretnych pieniędzy, niż założyć własną religię.

Panoramiczny przegląd marzeń
Liczący dzisiaj od kilkuset tysięcy do kilku milionów wyznawców Kościół (w zależności od źródeł szacunki są różne), którego filie i przedstawicielstwa istnieją na całym świecie, jest również jednym z najbardziej kontrowersyjnych i budzących niechęć tzw. nowych ruchów religijnych. Oskarża się go o wyłudzanie pieniędzy, nękanie fizyczne i psychiczne, szantaż i zastraszanie, spowodowanie śmierci czy nieodwracalnych uszczerbków na zdrowiu, a także stosowanie pseudoterapii, których efekty bywają odwrotne do zamierzonych.
Wskutek tego rodzaju zarzutów Francja uznała proponowane przez scjentologów programy terapeutyczne za niebezpieczne dla zdrowia – w 2009 r. tamtejszy sąd skazał lokalnych przywódców Kościoła na dwa lata więzienia w zawieszeniu i 600 tys. euro grzywny.
W Niemczech od lat działalność Kościoła jest nielegalna, a kilka innych krajów (m.in. Belgia, Francja, Wielka Brytania, Grecja, Irlandia, Kanada, Meksyk i Finlandia) niezmiennie odmawia uznania go za organizację religijną.
Mimo to, scjentologia pozostaje jedną z najprężniej rozwijających się współczesnych grup wyznaniowych. Wybitny niemiecki filozof Peter Sloterdijk napisał zaś o niej niedawno (tonem wprawdzie cierpko-ironicznym), że jest nie tylko kwintesencją religijności w ogóle, ale także doskonałym ucieleśnieniem fundamentalnych marzeń i aspiracji współczesnego mieszkańca Zachodu. Jest więc dla owego Zachodu – mówiąc bez żadnej przesady – modelową religią naszych czasów.
Opublikowana właśnie w Polsce książka Lawrence’a Wrighta „Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary” – będąca próbą odpowiedzi na owo dręczące autora pytanie – daje panoramiczny przegląd tych marzeń i aspiracji, krok po kroku zapoznaje czytelnika z dziejami i doktryną Kościoła scjentologicznego.

Czyń swoją wolę
Pewnego słonecznego dnia w 1945 r. do drzwi owianego aurą ekscentryczności i tajemnicy domu mieszczącego się pod numerem 1003 przy South Orange Grove Avenue w Pasadenie zapukał 34-letni, rudowłosy mężczyzna. Nazywał się L. Ron Hubbard, był już wówczas uznanym autorem prozy fantastycznonaukowej, na swoim koncie miał kilka powieści i kilkadziesiąt opowiadań publikowanych m. in. na łamach słynnego magazynu „Astounding Science-Fiction”.
Drzwi otworzył mu Jack Parsons, specjalista od paliwa rakietowego. Cieszący się sławą wybitnego naukowca, obdarzony urodą hollywoodzkiego amanta, był przy tym praktykującym okultystą. To, co wynikło ze spotkania Hubbarda i Parsonsa, zasługuje na niejeden hollywoodzki film. Znalazłyby się w nim zarówno sceny zaawansowanych magicznych ceremonii, jak i ekstatycznych orgii seksualnych. Istotne jest jednak coś innego: prawdopodobnie to właśnie wskutek zapośredniczonego przez Parsonsa kontaktu z pismami i ideami angielskiego maga i skandalisty Aleistera Crowleya – L. Ron Hubbard postanowił powołać do istnienia nową religię, której naczelną zasadą stało się słynne Crowleyowskie zawołanie: „Czyń swoją wolę, niechaj będzie całym prawem”. Już cztery lata później Hubbard publikuje swoje fundamentalne dzieło: „Dianetykę. Nowoczesną naukę o zdrowiu psychicznym”. Chociaż pierwsze fragmenty „Dianetyki” ukazują się na łamach pisma „Astounding Science-Fiction”, a nie choćby „American Journal of Psychology”, jej autor podkreśla nieustannie, że nie jest to proza, ale najwyższej próby naukowa refleksja, która w sposób precyzyjny i ostateczny rozjaśnia nierozwiązywalne do tej pory zagadki ludzkiego umysłu.
W istocie „Dianetyka” to kompozycja uproszczonych psychoanalitycznych tez, przemieszanych sprawnym piórem fantasty z niektórymi wątkami systemu Crowleya, buddyzmu tybetańskiego czy hinduizmu – wszystko to zaś zatopione w technologicznym żargonie.
Jej zasadniczą tezą jest przekonanie o istnieniu dwóch rodzajów umysłu – analitycznego i reaktywnego – które zresztą w dużym stopniu powielają Freudowsko-Jungowski podział na świadomość i nieświadomość. Umysł analityczny to racjonalność i pamięć, umysł reaktywny – emocje i pragnienia. Właśnie w obszarze tego drugiego gromadzą się urazy i kompleksy, przez Hubbarda nazywane „engramami”. Przypominanie sobie trudnych przeżyć oraz ich imaginacyjne odtwarzanie aż do momentu, kiedy pojawia się obojętność – oto recepta na uwolnienie thetana, czyli duchowego rdzenia tkwiącego w każdym człowieku, ucieczka z podstępnych traumatycznych sideł stojących na przeszkodzie pełnej ekspansji jego woli. Zasadniczy przekaz „Dianetyki” brzmi zatem: jeśli chcesz, możesz osiągnąć spokój, siłę i pewność, wszystko jest w twoich rękach, ja mam niezbędne narzędzia.

Xenu i thetany
Pierwsze lata po zakończeniu II wojny światowej były w USA czasem powszechnego kulturowego kryzysu. Dotychczasowe formuły duchowości, w tym tradycyjne religie, wydawały się przestarzałe i poznawczo niewydajne wobec chaosu i okrucieństwa, jakie przyniosła ze sobą wojna. Raczkująca psychoanaliza postrzegana była jako zajęcie czasochłonne i kosztowne, psychiatria natomiast wkraczała w jeden z najbardziej mrocznych momentów w swojej historii, kiedy to lobotomia i elektrowstrząsy należały do podstawowego arsenału jej terapeutycznych technik.
Trudno się dziwić, że w tym krajobrazie „Dianetyka” Hubbarda, który obiecywał, że jest w stanie rozwiązać wszystkie problemy ludzkości w trakcie kilku zaledwie sesji, okazała się niebywałym bestsellerem.
Niedługo jednak trzeba było czekać na reakcję psychiatrów i psychoterapeutów, którzy jednogłośnie potępili pomysły Hubbarda. Żeby więc uniknąć problemów, a także korzystniej rozporządzać swoim przyrastającym błyskawicznie majątkiem, cztery lata po publikacji „Dianetyki” L. Ron Hubbard zarejestrował Kościół scjentologiczny.
W momencie rejestracji miał już za sobą setki zwolenników, którzy twierdzili, że dianetyczne sesje pomogły im przezwyciężyć rozmaite ograniczenia i problemy – a także kilkudziesięciu przeszkolonych przez siebie licencjonowanych „audytorów”, którzy mieli prawo samodzielnie przeprowadzać seanse terapeutyczne. Kolejne lata to czas postępującego rozwoju Kościoła, a także rozbudowywania ekscentrycznej doktryny – aż do postaci, którą znamy dzisiaj. Jednak od samego początku szczegóły doktrynalne były trzymane w tajemnicy. Hierarchiczna struktura wtajemniczenia wraz z sowitymi opłatami, jakie za możliwość inicjacji na kolejne stopnie „Operacyjnego Thetana” trzeba uiszczać, szybko stały się znakiem rozpoznawczym scjentologii.
Intencje przyświecające Hubbardowi nie są jednak oczywiste. Z jednej strony trudno uwierzyć, aby ten doświadczony pisarz science fiction traktował poważnie kosmologię, przekazywaną wybrańcom, którzy osiągnęli odpowiedni poziom rozwojowy. Ci w pewnym momencie dowiadują się, że 75 milionów lat temu wszechświatem rządził międzygalaktyczny tyran Xenu, który uwięził wolne thetany w wulkanach rozmieszczonych na Ziemi, a następnie wysadził je przy pomocy bomb wodorowych. Unoszące się po dziś dzień w powietrzu duchy wchodzą do ludzkich ciał, powodując rozmaite problemy – i tylko z pomocą specjalnych sesji audytowania można się ich pozbyć.
Z drugiej strony – wyjaśnienie wyłącznie finansowo-biznesowe nie odpowiada na pytanie o niebywałe zaangażowanie Hubbarda w opracowywanie kolejnych pomysłów teologiczno-teoretycznych, a także wielogodzinne sesje audytowania, którym całymi dniami poddawał sam siebie. W każdym razie wygląda na to, że L. Ron Hubbard rzeczywiście wierzył w stworzoną przez siebie religię – i aż do śmierci w 1986 r. nie przestawał prowadzić nad jej rozwojem intensywnych „badań”.

Religia per se
Twórca scjentologii od początku zdawał sobie sprawę, że aby przyciągnąć masową publiczność, musi zjednać tych, którzy w dzisiejszym świecie kształtują gusta i przekonania, czyli gwiazdy kina. To właśnie, co najbardziej pociągało w doktrynie scjentologicznej Johna Travoltę czy Toma Cruise’a­ – terapeutyczny w gruncie rzeczy charakter scjentologicznej „ścieżki”, obietnica przezwyciężenia wszelkich uwarunkowań, rozwinięcia jawnych i ukrytych talentów, pełnego zrealizowania wewnętrznego potencjału, a także usunięcie „blokad”, które działają w świecie zewnętrznym i uniemożliwiają korzystne zbiegi okoliczności – jest wedle Petera Sloterdijka najbardziej nowoczesnym aspektem tej religii.
W książce „Musisz życie swe odmienić” niemiecki filozof stawia prowokacyjną tezę, że przyglądając się genezie Kościoła scjentologicznego i fundamentalnym zrębom jego ekscentrycznej doktryny, dostajemy w laboratoryjnym wręcz kondensacie proces kształtowania się każdej religijnej organizacji.
Rzecz jasna, podkreśla Sloterdijk, w przypadku scjentologii ma to charakter czysto parodystyczny, ale każda dobra parodia ujawnia słabości parodiowanego przedmiotu. Religia tak naprawdę nie istnieje – twierdzi Sloterdijk – i nigdy nie istniała, czego dowodem właśnie miała by być kariera absurdalnych pomysłów L. Rona Hubbarda, najlepszym bowiem „sposobem pokazania, że religia nie istnieje, jest powołanie do życia swojej własnej”. Bo przecież, pyta filozof, „czym w ogóle jest religia, skoro mogą ją założyć goście z sąsiedztwa?”, a w szczególności ten „promieniujący cwaniactwem mądrala, znany przedtem jako autor jałowych kryminałów kosmicznych”.
Odpowiedź Sloterdijka brzmi: religia to w gruncie rzeczy jeszcze jeden system antropotechnik, działań o charakterze ćwiczebno-treningowym, mających na celu wytworzenie odporności na zmienność losu i kruchość biologicznej egzystencji. Dokonana przez Hubbarda imitacja wszystkich właściwie tradycyjnych religijnych instytucji, hierarchii czy ceremoniałów – łącznie z tym, co po śmierci Komandora uczynił z Kościoła scjentologicznego jego następca, rzutki, socjopatyczny David Miscavige, opływający w dostatki kapłan, a zarazem bezwzględny menedżer – w bezpośredni sposób obnaża tę charakterystyczną dla każdej religii strukturalną dynamikę.
Scjentologia jest więc – jak to już zostało powiedziane – modelowym produktem przeznaczonym dla współczesnego mieszkańca Zachodu. Skomponowanym z jego ulubionych składników – psychoterapeutycznego języka odwołującego się do przeszłości i dziecięcych traum, obietnicy przezwyciężenia wszelkich uwarunkowań, na czele z chorobami, śmiercią i w ogóle każdą formą słabości oraz technologiczno-futurystycznego instrumentarium, z pomocą którego można te wszystkie oszałamiające cele osiągnąć. Dodajmy do tego opartą na szczeblach wtajemniczenia, kursową ścieżkę rozwoju, dającą poczucie wybrania, wyjątkowości i dostępu do sekretów nieosiągalnych dla maluczkich – i stanie przed nami nowoczesny człowiek: narcystyczny, niezdolny do konfrontacji z ciemną stroną życia, pragnący zapomnieć o własnej i cudzej śmiertelności, usiłujący uzyskać kontrolę nad wszystkim, co zmienne, przerażony chaosem i obojętnością świata.
Pytanie, które zadawał sobie Lawrence Wright – jak w to wszystko można wierzyć – należałoby zatem odwrócić. I zapytać raczej, jak w to wszystko ma nie wierzyć przedstawiciel współczesnej zachodniej kultury, do którego nie przemawia już chrześcijaństwo, a komunikat oświeceniowy nakazujący rezygnację z wszelkich metafizycznych trosk, albo ich przemianę w problemy natury przyrodniczej, wydaje mu się mimo wszystko jałowy i niewystarczający.
Rzecz jasna, scjentologia nie złagodzi tych trosk, nie da żadnego ukojenia czy raczej: będzie wciąż obiecywać ukojenie, wciąż stawiać je na horyzoncie, wciąż projektować je jako cel, który prędzej czy później zostanie osiągnięty. Potrzeba tylko więcej kursów, więcej godzin audytowania, więcej pracy nad własnym thetanem. W ten sposób marketingowy napęd jest w nieustannym ruchu, bo przecież jeśli spełnienie byłoby możliwe, ten mechanizm momentalnie by upadł.
Czy Hubbard zdawał sobie z tego sprawę, czy był zatem cynicznym, ale bystrym badaczem kulturowych trendów, który potrafił przekuć własne wnioski w świetnie prosperujące psychoduchowe konsorcjum, czy też naprawdę wierzył, że kosmiczny tyran Xenu rządził kiedyś międzygalaktycznym imperium? ©

LAWRENCE WRIGHT, DROGA DO WYZWOLENIA. SCJENTOLOGIA, HOLLYWOOD I PUŁAPKI WIARY, przeł. Agnieszka Wilga, Czarne 2014

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Eseista i filozof, znany m.in. z anteny Radia TOK FM, gdzie prowadzi w soboty Sobotni Magazyn Radia TOK FM, Godzinę filozofów i Kwadrans Filozofa, autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii”, „Co robić przed końcem świata” oraz „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2015