Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
O pół roku może się opóźnić oddanie do użytku gotowego już rurociągu Nord Stream 2 – mimo iż prezydent Rosji wyrażał nadzieję, że gaz popłynie nim natychmiast, a ministerstwo gospodarki Niemiec wydało niedawno konieczne poświadczenie, iż rurociąg „nie zagraża bezpieczeństwu gazowemu Niemiec i UE” (z taką tezą polemizują krytycy NS2).
Tymczasem Federalna Agencja ds. Sieci (Bundesnetzagentur), która musi dopuścić NS2 do użytkowania, nieoczekiwanie zawiesiła w minionym tygodniu certyfikację rurociągu (taką procedurę przewiduje unijne prawo), argumentując, że jego właściciel – spółka Nord Stream, będąca własnością rosyjskiego Gazpromu – jest zarejestrowana w Szwajcarii, co stoi w sprzeczności z unijnymi przepisami. Procedura certyfikacji zostanie podjęta na nowo, gdy Nord Stream powoła spółkę córkę prawa niemieckiego, która stanie się właścicielem i operatorem 85-kilometrowego odcinka rurociągu biegnącego przez teren Niemiec.
Decyzja ta ma charakter formalny – jeśli ktoś miał nadzieję, że może to być forma nacisku ze strony Niemiec na Kreml, aby zaprzestał eskalować sytuację na granicach z Unią i Ukrainą [piszemy o tym w dziale Świat – red.], to był w błędzie. Wszystko wskazuje, że NS2 zostanie uruchomiony – spośród partii, które utworzą w Niemczech nowy rząd, gazociąg popierają socjaldemokraci i liberałowie. Tylko Zieloni są mu przeciwni: uważają, że NS2 to narzędzie, którym Rosja będzie realizować swoją destrukcyjną politykę wobec Unii i Ukrainy.
Informacja, że NS2 ma opóźnienie, wywołała wzrost cen hurtowych na rynku gazu o 10 proc. Wcześniej Rosja sygnalizowała, że nie zwiększy dostaw do Unii, jeśli NS2 nie zostanie szybko uruchomiony. W ten sposób kryzys gazowy w Unii – którego Rosja nie wywołała, ale do którego znacząco się przyczynia – może się jeszcze pogłębić. ©℗