Nie do śmiechu

Przyglądając się historii chrześcijaństwa nie można oprzeć się wrażeniu, że przez wieki istniała chrześcijańska mowa nienawiści; każde wyznanie miało swoją. Wielki front tej złej mowy był skierowany przeciw Żydom i innym “obcym", którzy też zapewne nie pozostawali dłużni.

26.09.2004

Czyta się kilka minut

W moim długim życiu otrzymałam wiele lekcji okazywania szacunku. Często dotyczyły one właśnie języka, jakim należy się posługiwać, aby osiągnąć harmonię we wzajemnych stosunkach.

Żadna z dziś aktualnych ideologii nie miała wpływu na to, jak w latach trzydziestych rodzice uczyli mnie zwracać się do starszych - do każdego tak, jak on sobie tego życzy. Do babci i cioci w trzeciej osobie, do mamy, taty i młodych kuzynów na ty... Ordynans Ojca był dla mnie Panem Frankiem, a moja “bona" - Panną Helenką. Nie byłam grzeczną dziewczynką, ale język szacunku wpojono mi wraz z przekonaniem, że trzeba samemu po sobie sprzątać i dziękować za ewentualnie potrzebną pomoc.

"Cztery oczy"

W szkole wcześnie uznałam za podłą manierę przezywania koleżanek i kolegów w taki sposób, który ich zawstydza, choćby nie było się czego wstydzić. Mnie przezywano “cztery oczy" z powodu wstrętnych, grubych okularów. Nienawidziłam okularów, choć pozwalały widzieć, nienawidziłam tego przezwiska, a nikt mnie przed nim nie bronił. Mogłam tylko rzucać się z pięściami, ryzykując potłuczenie nieszczęsnych, a niezbędnych szkieł. Idiotyczne “cztery oczy" mam dotąd wypalone gdzieś na dnie świadomości. Co z tego, że posiadanie “czterech oczu" samo w sobie nie hańbi - dla mnie wtedy było upokorzeniem, bo oznaczało jakąś moją bezsensowną, niedobrowolną inność, byłam przez to gorsza, śmieszna, wytykano mi to.

Dzieci! Dzieci bywają okrutne, gdy mają jeszcze słabo albo zbyt jednostronnie rozwiniętą wyobraźnię. Trzeba ją ćwiczyć, bo może pozostać niedorozwinięta na całe życie. Dorośli też się przezywają. Rzadko niewinnie, rzadko dla wszystkich dowcipnie. Przezwisko, epitet, może nieść w sobie wyrok. Stąd groza tego zjawiska.

Przykład zły i przykład dobry

Kolejnej, bardzo długiej lekcji miały mi udzielić obserwowane na własne oczy, niezwykle ważne przemiany w katolicyzmie. Gdy się zbliżyłam do Kościoła - a były to wczesne lata pięćdziesiąte - w czasie triduum wielkanocnego, w sam Wielki Piątek, usłyszałam zachętę do modlitwy także za “perfidnych Żydów". To wezwanie tkwiło w samym Mszale Rzymskim jako owoc długiej tradycji i pięknie brzmiało po łacinie. Tego tekstu jednak już od dawna nie ma - teraz modlitwa za Żydów wyraża szacunek dla ich wiary i powołania w Bożym Dziele Zbawienia. Przed laty w kościele słyszałam też o schizmatykach i heretykach... W podręczniku teologii moralnej natrafiłam na wskazówkę, że proboszczowie koniecznie powinni unikać sytuacji, w której katolickie dzwony niedzielne wzywające wiernych na Mszę św. byłyby też dogodnym sygnałem dla ewangelików, rozpoczynających swe heretyckie obrzędy o tej samej godzinie...

To prawda: chrześcijanie długo celowali w stosowaniu pogardliwych epitetów do chrześcijan choć trochę innych; to jeszcze pokutuje, choć raczej na poziomie “ludowym" - na przykład nazywanie chrześcijan wyznania augsburskiego “lutrami". To zresztą wcale jeszcze nie najgorsze z używanych określeń. Przyglądając się historii chrześcijaństwa nie można oprzeć się wrażeniu, że przez wieki istniała “chrześcijańska mowa nienawiści"; każde wyznanie miało swoją. Wielki front tej złej mowy był skierowany przeciw Żydom i innym “obcym", którzy też zapewne nie pozostawali dłużni. Wśród ludzi różnych religii i wyznań krążyły prototypy inwektyw, które pojawią się w językach nazizmu i komunizmu, już wtedy rosły drzewa nienawiści. Zwłaszcza metody kampanii antymodernistycznej - bliskiej nam w czasie, z początków XX wieku - wzbudziły moje przerażenie. To nie było coś sprzed wieków: sama zdążyłam jeszcze złożyć uroczystą, antymodernistyczną przysięgę, wstępując do właśnie delegalizowanej przez władze państwowe Sodalicji Mariańskiej (1949 r.).

Skąd się to bierze? Skąd taki lęk przed innością, przed kontaktem z nią - jakby niósł on jakieś skażenie? Dlaczego kampanie “anty" są tak do siebie podobne? Można dojść do przekonania, że w człowieku jako takim tkwi zapotrzebowanie na język odrzucenia.

A gdzież zapowiedziany dobry przykład? Sama, bezpośrednio przeżyłam otrząsanie się mojego Kościoła rzymsko-katolickiego z niektórych złych nawyków. Środowiskiem żywiącym moją wiarę stał się ruch ekumeniczny, czyli ludzie i instytucje w służbie szukania jedności chrześcijan przez dialog. W tych kręgach obowiązuje prosta zasada: żadnych epitetów, żadnych etykiet, każdy nazywany jest tak, jak sam siebie określa. To jest podstawa protokołu ekumenicznego. Chrześcijanie to dla siebie bracia. Niestety rozłączeni, ale wciąż bracia. Przeważnie nieufni, bo mało znają się wzajemnie: długo brakowało kontaktu i wciąż jest on trudny.

Jednym z pierwszych kroków dialogu ekumenicznego jest poznanie tożsamości drugiego, z całą jej odmiennością, z jego własnych ust: tak, jak on sam ją określa. W odpowiedzi - szczere określenie własnej tożsamości.

Dialog z kimś ode mnie odmiennym wymaga przezwyciężenia egocentryzmu - czy to w wydaniu osobistym, czy wspólnotowym; chodzi o prawdziwe zainteresowanie innym jako innym - bez pośpiechu, by zacząć już mówić o sobie. Trzeba słuchać i uczyć się, kim jest ten drugi, poznawać jego wrażliwość.

Doświadczenie ekumeniczne było dla mnie szkołą dialogu społecznego. Tu przekonałam się o znaczeniu “poprawnego" używania określeń. To znaczy używania ich z wyczuciem, z wyobraźnią, świadomością, co znaczą dla partnerów w ich wewnętrznym języku.

Języki dialogów

Dialog potrzebuje na początek języka wolnego od określeń upokarzających partnera. Taki język trzeba tworzyć dla każdego dialogu z osobna. W społeczeństwie jest miejsce na wiele różnych dialogów. Na przykład: ci, co widzą, rozmawiają z tymi, co nie widzą, albo widzą inaczej; ci, co słyszą, rozmawiają z niesłyszącymi.

Powinni rozmawiać ze sobą ludzie różnych pokoleń, różnego pochodzenia, tradycji i kolorów skóry. Ci, co rzekomo z Marsa, z tymi, co jakoby z Wenus. Także heteroseksualiści z homoseksualistami. Jest potrzeba dialogu niewierzących z wierzącymi. Ofiar ognia z ofiarami powodzi. Tych, co znaleźli, z tymi, co nie szukali. Mniejszości między sobą - i z większością.

W każdym z tych dialogów powstaje doświadczenie mówiące o tym, kiedy jesteśmy rozumiani. Stopniowo pozbywamy się drażliwości i podejrzliwości, uczymy się spokojnie wskazywać, czego sobie nie życzymy. Przy dobrej woli coraz rzadziej będzie to potrzebne. Fundamentalna postawa życzliwości pozwala odgadywać, co może upokarzać, odpychać, pogrążać.

Tak powstają języki dialogu wolne od pułapek, zabezpieczone przed zakłócaniem czy niweczeniem porozumienia. Sumą tych języków jest oparty o liczne doświadczenia różnych dialogów język dla dobrych kontaktów. Język z konieczności nieco dyplomatyczny - w oderwaniu od doświadczenia, które go uzasadnia, może czasem brzmieć sztucznie. Czuje się wysiłek, jakiego wymaga unikanie utartych zwrotów, które dla pewnych odbiorców są nie do przyjęcia, bo są odbierane jako pogardliwe, uwłaczające.

Mówię tu konkretnie o języku tzw. “poprawności politycznej". To określenie, przynajmniej w Polsce, jest mylące, obfituje w fałszywe konotacje. U nas poprawność, w dodatku “polityczna", to byłoby poddanie się regułom pewnej - może partyjnej - “nadrzeczywistości", systemowi ideologicznemu, wyrażonemu w arbitralnych zapisach cenzury, nie dopuszczających pewnych słów i zwrotów. Tylko poprawny politycznie tekst nie dozna skreśleń cenzury, zostanie “zwolniony" do druku. To budzi opór, i słusznie.

Jednak język dialogu, jeśli ma być kodyfikowany, też musi być ograniczony pewnymi regułami: na przykład nie mów “lutry" ani “sekciarze", nie mów “Michniki i Kuronie", nie mów “Żydki", nie mów “ślepy" czy “kaleka", nie przezywaj, bo to obraża, upokarza, nie dopuszcza do dialogu. Poddanie się tym regułom wynika z osobistego pragnienia, by dialog przybliżać i rozszerzać w interesie polis - społeczeństwa. To powrót do arystotelesowskiej definicji polityki, jako rozumnej troski o dobro wspólne. Dialog jest wyrazem i narzędziem tej troski. Bez właściwego języka oczyszczonego z pogardy nie może się obyć. Dla takiego oczyszczenia same reguły nie wystarczą, a ich egzekwowanie może się stać cenzurowaniem. Bez podłoża empatii, bez czułej wyobraźni, co boli, ciągle będziemy sobie mówić nie to i nie tak, jak trzeba. Bez empatii postulaty “poprawności" będą odczuwane jako sztuczne, ograniczające wolność. Ale wolność dziką można sobie ograniczyć dobrowolnie. Wyrzekam się swobody rzucania słów jak popadnie, bo chcę unikać zadawania bólu, jakim jest upokorzenie, które przekreśla dialog. Brzydzę się tym, co upokarza; wiem też, że o tym, co upokarza, a co nie, decydują odbiorcy mojej wypowiedzi. Oni to odczuwają, bo ich to dotyczy, samych w sobie albo przez solidarność z tymi, kogo kochają (matka jest upokorzona przez lekceważące słowo o jej niepełnosprawnym dziecku).

Myślę, że to bardzo źle, że praca nad językiem dla dialogów nie jest w Polsce traktowana tak poważnie, jak powinna. Nie przodujemy pod tym względem, choć są oczywiście kraje, gdzie jest jeszcze gorzej.

Denerwuje mnie, gdy ludzie śmieją się z tego, co mnie boli, zawstydza, gniewa. Takie śmiechy i rechoty tylko co rozlegały się po Polsce w związku z kampanią przeciw homofobii. Oburza mnie wyśmiewanie języka dialogu. Zdarza się wprawdzie, że ludzie starający się o rzecz słuszną popadają w przesadę, a ich propozycje są niecelne. Ale gdy zasadniczy kierunek ma sens, to wielka szkoda, że jest ośmieszany.

HALINA BORTNOWSKA jest publicystką stale współpracującą z “TP", członkiem Komitetu Helsińskiego w Polsce, animatorem grupy Wirydarz (www.wirydarz.org).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2004