Nic nam się nie należy

W przededniu zmiany na fotelu kanclerza polsko-niemieckie relacje polityczne są chłodne. Ale Angela Merkel nie zajmowała się nimi aż tak bardzo.

13.09.2021

Czyta się kilka minut

Wizyta Angeli Merkel w Polsce – spotkanie z premierem Mateuszem Morawieckim, Warszawa, 19 marca 2018 r. / ANDRZEJ IWAŃCZUK / REPORTER
Wizyta Angeli Merkel w Polsce – spotkanie z premierem Mateuszem Morawieckim, Warszawa, 19 marca 2018 r. / ANDRZEJ IWAŃCZUK / REPORTER

W niedzielny wieczór 26 września, gdy poznamy wyniki wyborów do Bundestagu, będzie można definitywnie ogłosić koniec ery Merkel. Co bardziej rzutcy politycy obozu rządzącego w Polsce i prawicowi komentatorzy powinni wtedy radośnie odetchnąć. W końcu przez ponad dekadę forsowali tezę, że niemiecka kanclerz zakulisowo steruje Donaldem Tuskiem i obecną polską opozycją – a gdy starcza jej czasu, to wraz z Władimirem Putinem planuje czwarty rozbiór Polski. W tym ujęciu to Merkel „zalała” Europę migrantami i Merkel „zwalcza” polski węgiel. Co złego, to Merkel. Jej sprawczość jest niemal nieograniczona.

Po liberalnej stronie ta sama kanclerz cieszyła się nieposzlakowaną opinią gwaranta polskiego dobrobytu. Analiza jej 16 lat u sterów niemieckiej polityki prowadzi jednak do wniosków, które rozczarują oba obozy.

Przecenianie sąsiada

Już samo sprowadzanie całej niemieckiej polityki do Merkel jest błędne. Urząd kanclerski to najsilniejszy ośrodek władzy w Berlinie, ale polityka zagraniczna sprawowana jest przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Przez wszystkie lata rządów Merkel ten resort ani razu nie był w rękach CDU, bo też partia odchodzącej kanclerz zawsze rządziła w koalicjach. Dyplomacją sterowali socjaldemokraci – z wyjątkiem lat 2009-13, gdy szefem MSZ był liberał z FDP Guido Westerwelle.

Merkel, owszem, urosła na przestrzeni ubiegłej dekady do rangi najważniejszego europejskiego lidera. W Brukseli pełniła jednak rolę rozjemcy, a nie proaktywnego stratega. Począwszy od kryzysu finansowego w 2008 r., przez kryzys euro, kryzys migracyjny, brexit, aż po pandemię, była cierpliwym moderatorem, który różnym frakcjom pozwalał osiągnąć zadowalający kompromis.

– Nie widzę w rządach Merkel niczego, co by uzasadniało wydzielenie tego okresu jako szczególnego czasu w stosunkach polsko-niemieckich – przyznaje w rozmowie z „Tygodnikiem” Adam Traczyk, politolog z think tanku Global.Lab.

Ekspert specjalizujący się w sprawach niemieckich zwraca jednak uwagę na pewien sentyment, którym Merkel darzy nasz kraj: – Odwiedzała często Polskę, miała wpinkę Solidarności, spotykała się z zaprzyjaźnionymi polskimi naukowcami, można doszukiwać się wspólnoty doświadczeń historycznych – wymienia. – Jej poprzednik Gerhard Schröder nie miał takiego backgroundu, ale to za jego kadencji Polska weszła do NATO, Unii Europejskiej, a i pewne kwestie historyczne udało się domknąć – dodaje Traczyk.

Merkel zaczęła rządzić w listopadzie 2005 r., ponad rok po wstąpieniu Polski do Unii, gdy kraj zajęty był koordynacją gigantycznych sum z funduszy europejskich. Jej kolejne gabinety, nawet gdyby miały takie zdolności, nie musiałyby wpływać na sytuację w Polsce, bo ta ekonomicznie i politycznie rozwijała się zgodnie z oczekiwaniami „starej” Unii. Niemieccy korespondenci rezydujący w Warszawie do dziś wspominają, że okres rządów Tuska, oprócz sytuacji wyjątkowych, jak katastrofa smoleńska, był dla nich czasem medialnej posuchy.

Jednak to wtedy powiodło się coś, o co aktualne władze w Warszawie tak często się dopominają. W pewnym obszarze Polsce udało się nie tylko uzyskać podmiotową pozycję, ale wręcz przywdziać koszulkę lidera. Unijna polityka wschodnia była prowadzona przede wszystkim przez polski resort dyplomacji. Pod szyldem Partnerstwa Wschodniego rozmowy z Aleksandrem Łukaszenką czy też dramatyczne negocjacje pomiędzy Wiktorem Janukowyczem a przedstawicielami Majdanu prowadził niemal samodzielnie ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski. Jak wspominają naoczni świadkowie, jego ówczesny niemiecki odpowiednik Frank-Walter Steinmeier [obecnie prezydent Niemiec – red.] prawie wyłącznie przysłuchiwał się i potakiwał.

Wina PiS-u?

Rozmówcy „Tygodnika” po obu stronach Odry zgodnie oceniają okres 2007-15 jako czas dobrych relacji. – Nie da się ukryć, że emocjonalna bliskość w czasach Tuska była znacznie głębsza. Obecnie doszło do rozjazdu w pojmowaniu wspólnych wartości – mówi nam prof. Herfried Münkler, niemiecki politolog związany z berlińskim Uniwersytetem Humboldtów.

– Z punktu widzenia polskich interesów ta dobra atmosfera miała znaczenie. Byliśmy traktowani jako swoi. Bez tego Tusk nie zostałby pewnie przewodniczącym Rady Europejskiej – dodaje Adam Traczyk. – Ale wielkich wspólnych projektów ani nie ma za czasów PiS, ani nie było za PO.

Czy polityka Niemiec wobec Polski zmieniła się po dojściu PiS do władzy? Do większej zmiany doszło na pewno w odwrotnym kierunku. To raczej polski rząd za pomocą niektórych polityków i państwowych mediów zaczął używać germanofobicznych tonów, aby konsolidować elektorat w państwie.

Za Odrą oczywiście zdają sobie sprawę z instrumentalnego charakteru tych ataków. – Niemcy nie stosują takich zagrywek – mówi z pewnym wyrzutem Münkler. – Żaden niemiecki polityk za czasów Merkel nie straszył polskimi pracownikami odbierającymi miejsca pracy, tak jak to miało miejsce np. w Wielkiej Brytanii.

Pewne „wrzutki” budzą nad Szprewą nie tylko rozżalenie, ale i zakłopotanie. Jak bowiem strona niemiecka powinna zareagować na temat reparacji? Rzekome żądania sprowadzają się do wypowiedzi medialnych Jarosława Kaczyńskiego i jego przybocznych. Pod okiem posła PiS Arkadiusza Mularczyka powstał raport mający oszacować straty wojenne, ale nigdy nie został opublikowany. Takie niepoważne działania zaczepne w Niemczech przyjmowane są dyplomatycznym milczeniem.

Gospodarka über alles

Samograjem okazała się natomiast współpraca gospodarcza. Polska od momentu wejścia do UE systematycznie pięła się na liście najważniejszych partnerów handlowych Niemiec. Pandemia tylko w tym pomogła. Wiele bardziej oddalonych geograficznie dostawców zaczęło mieć problemy przez covidowe przestoje i restrykcje na granicach. W I kwartale 2021 r. Polacy wskoczyli więc na trzecie miejsce wśród niemieckich partnerów, ustępując tylko Chinom i Holandii.

Biznesy po obydwóch stronach granicy mają zatem w nosie polityczne ochłodzenie. I dlatego to w tej dziedzinie Adam Traczyk widzi potencjał na dalszy rozwój wzajemnych relacji. – Trzeba te gospodarki jeszcze mocniej związać. Wydaliśmy miliony w ramach różnych ulg, żeby sprowadzać do Polski niemieckie fabryki. Następnym krokiem byłoby tworzenie centrów badawczych – przekonuje ekspert i jako przykład rzuca pomysł stworzenia polsko-niemieckiej politechniki. Traczyk wskazuje także na możliwe wspólne projekty budowy farm wiatrowych na Bałtyku. – Takie projekty nie ruszą jednak bez osłony ze strony tej największej polityki i wzajemnego zaufania – mówi.

Ciekawym epizodem w relacjach gospodarczych obu państw były plany snute przez Jadwigę Emilewicz i Petera Altmaiera, zaufanego człowieka Merkel. Oboje kierujący resortami gospodarczymi rozpoczęli pracę nad włączeniem polskich firm do szerokiego sojuszu unijnego, który wokół produkcji pojazdów elektrycznych miał rozruszać europejski przemysł. Było dużo dobrej woli, ochoczo podjęto pierwsze, konkretne kroki. Później jednak Emilewicz odeszła z rządu, resort przejął Jarosław Gowin, a po ostatnich problemach Zjednoczonej Prawicy w zasadzie nie wiadomo, kto ministerstwem kieruje. Chwiejność polskiego rządu utrudnia współpracę niemieckim partnerom, którzy lubią prowadzić sprawy w sposób uporządkowany i planować długoterminowo.

Czy Niemcy zastąpią USA?

Również w kluczowym dla Polski z racji rosyjskiego zagrożenia obszarze bezpieczeństwa i obronności współpraca obu państw zmieniła się bardzo przez ostatnie 16 lat. Choć także tu niekoniecznie ze względu na aktywną rolę kanclerz.

– Merkel wiedziała, że to niezbyt popularny temat w Niemczech, i wolała zostawić go odpowiednim ministrom – podkreśla w rozmowie z „Tygodnikiem” Justyna Gotkowska z Ośrodka Studiów Wschodnich. Ekspertka twierdzi, że z jednej strony Merkel unikała tematu jak ognia, z drugiej Niemcy po cichu dokonywali przełomowych decyzji, takich jak zaangażowanie się w Afganistanie czy wysłanie Bundeswehry na wschodnią flankę NATO. – Niemcy są państwem o średnio dużym potencjale wojskowym w Europie. Stan Bundeswehry wydaje się obecnie być coraz lepszy, niezależnie od zapóźnień modernizacyjnych i cięć budżetowych z lat wcześniejszych – ocenia ekspertka.

Pomimo rosnącego potencjału sąsiada współpraca bilateralna Niemiec i Polski w tym obszarze sprowadza się do dość rutynowych działań w ramach NATO. Berlin wciąż głównego partnera w tym obszarze widzi w Paryżu, a Warszawa w Waszyngtonie. Polska nie jest w stanie doprosić się np. udziału w projekcie budowy czołgu przyszłości, nad którym pracują wspólnie Niemcy i Francuzi. Sprawę komplikują z pewnością ogromne interesy firm zbrojeniowych tych dwóch krajów. – Jednak oba państwa, Polska i Niemcy, w zmieniającej się sytuacji geopolitycznej będą zmuszone do zacieśnienia wzajemnych relacji wojskowych – sądzi Gotkowska.

Czas na ruch Warszawy

W przededniu zmiany na fotelu kanclerza polsko-niemieckie relacje polityczne są chłodne, ale bynajmniej nie zostały zerwane, o czym świadczą spotkania szefów dyplomacji Polski, Francji i Niemiec z okazji 30-lecia Trójkąta Weimarskiego w Weimarze oraz pożegnalna wizyta Merkel w Warszawie w ubiegłym tygodniu. Relacje gospodarcze jadą na autopilocie i z łatwością biją kolejne rekordy. W czasie pandemii ucierpiały kontakty samorządów i organizacji pozarządowych oraz wymiana młodzieży. Jednak w tych dziedzinach w postpandemicznej rzeczywistości, która kiedyś w końcu nadejdzie, nietrudno będzie o nową dynamikę. Po zmianie w Berlinie rząd w Warszawie będzie musiał zdecydować, co dalej z nieszczęsnym widmem żądań reparacji i z Nord Stream II. Gazociąg powstanie bowiem nie tylko przy dużym wsparciu niemieckich elit, ale i z cichym błogosławieństwem USA, które sprawy europejskie niemal całkowicie scedowały na Niemcy. Dalsze darcie szat w tej kwestii niewiele już da.

Mimo wszystko zmiana władzy, do której zaraz dojdzie za Odrą, dobrze nadaje się do stawiania nowych akcentów i wysuwania świeżych pomysłów. Przed nowym kanclerzem stać będzie szereg wielkich wyzwań wewnętrznych, z zadaniem numer jeden – podkręceniem tempa transformacji energetycznej. Mało prawdopodobne, żeby po wyborach na liście priorytetów Berlina znalazło się wzmocnienie relacji z Polską, w szczególności gdy wygra obecnie faworyzowany Olaf Scholz. Socjaldemokrata wie o naszym kraju tyle co nic. – Naszym problemem jest to niesamowicie naiwne myślenie, że nam się coś należy. Nic się nam nie należy. Wszystko trzeba sobie wynegocjować i wywalczyć – zachęca Adam Traczyk. – Inicjatywa leży po stronie Warszawy – przekonuje prof. Herfried Münkler. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2021