Negatywy dzieciństwa

Coetzee rozszczepił się wewnętrznie i opisał świat małego Johna, osoby bardzo mu bliskiej, ale jednak innej niż on sam. Zobiektywizował siebie w sobie. Efektem jest szczególny typ opisu. John-pisarz rejestruje zachowania małego Johna z analityczną precyzją. Z urzędniczą bezstronnością. Czasem z uderzającą bezwzględnością. Tu nie ma miejsca na liryczne sosy. Żadnej taryfy ulgowej.

18.07.2007

Czyta się kilka minut

1.

Chłopiec przyjeżdża z rodzicami z Kapsztadu. Teraz zamieszka wraz z nimi w nieciekawym osiedlu na przedmieściach Worcester, w prowincjonalnej dziurze. Tak rozpoczyna się ta zwykła historia opowiadana przez Coetzeego w "Chłopięcych latach". Niezwykła historia. Miejsce akcji: Republika Południowej Afryki, czas akcji: pierwsze lata po drugiej wojnie. Rodzina należy do klasy średniej, w domu mówi się po angielsku. Chłopiec chodzi do szkoły w butach. Wbrew pozorom nie są to neutralne okoliczności, przeciwnie: to emblematy przynależności do świata o wyraźnie zarysowanych granicach. Był więc sobie raz chłopiec. Miał mamę i tatę, ale na tym bajka się kończy. Nie był taki, jak inni chłopcy. Był ekscentrykiem i odmieńcem i z czasem zyskiwał coraz większą tego świadomość. Jakby nosił w sobie jakiś wewnętrzny stygmat. Coetzee przedstawia dalej jego ciemną historię. Odsłania kilkanaście zazwyczaj bolesnych kadrów z jego życia. To czuły dokument rodzącej się samoświadomości, daleki od krzepiących wzorów powieści edukacyjnej.

2.

Świat przedstawiony tej smutnej opowieści o dzieciństwie jest duszący. Składa się z szeregu klatek o różnych gabarytach i odmiennym umeblowaniu. Bohater przechodzi od jednej do drugiej, w każdej zaznając coraz to innej formy zniewolenia. Najpierw: dom i szkoła. Dwie klatki, dwa więzienia. Dwie różne postacie życia w opresji.

W domu chłopak miota się między nadopiekuńczą matką, wobec której odczuwa klasyczną Hassliebe, a coraz bardziej znienawidzonym, ostro alkoholizującym się ojcem. Ma żal do matki, że zrobiła z niego kalekę: "Chłopiec obwinia matkę, jest na nią zły, lecz zarazem wstydzi się własnej niewdzięczności. Właśnie tym jest miłość: klatką, z której on sam już to się wyrywa, już to z powrotem do niej wpada, i tak w kółko, jak nieszczęsny otumaniony pawian". W szkole jest co prawda nałogowym prymusem, ale jego inność, nieprzystawalność do reszty raz po raz wychodzi na jaw. Nie jest Afrykanerem, jako wyznanie podaje z głupia frant rzymski katolicyzm ("bo mu się skojarzyło z Rzymem, z Horacym i jego dwoma towarzyszami"), choć jego rodzina jest religijnie indyferentna. Nieustająco lęka się chłosty, ten chrzest chce mieć już za sobą. Żyje w ciągłym strachu przed bólem. Jest zbyt kruchy na tę rzeczywistość, w której rządzi wszechogarniająca miernota, przemoc i strach. Lubi jednak szkołę w Worcester: "szkoła go fascynowała: wydawało mu się, że nie ma dnia, żeby nie dowiedział się czegoś ważnego o okrucieństwie, bólu i nienawiści, które szaleją pod powierzchnią codzienności". Perwersyjna ironia Coetzeego nie ma sobie równych.

Te dwie klatki zanurzone są w trzeciej, o największej pojemności. To cały kraj. Świat osobny i zamknięty. O własnych prawach i regułach funkcjonowania. To świat niewzruszonych pewników, niewyobrażalnych nierówności i ściśle przestrzeganej segregacji rasowej. Więzienie o rygorze łagodzonym przyjemnym klimatem. Chłopiec nie może pojąć, dlaczego czarnym nie wolno nawet dotknąć broni ani dlaczego filiżankę użytą przez Mulata należy niezwłocznie potłuc. Myśli intensywnie o Eddim, ich siedmioletnim służącym; o tym, że jeśli los zechce, by się jeszcze kiedyś spotkali, tamten z pewnością nie będzie miał dla niego litości.

Jedynym jasnym punktem w tym codziennym koszmarze jest farma dziadków. Tam chłopak ma poczucie swobody. Farma jest miejscem przylegania do życia, zgody na świat. To jedyne miejsce, które autentycznie kocha. Choć wie, że może ją tylko odwiedzać i nigdy nie będzie mógł w niej zamieszkać na stałe. Farma pełni zarazem rolę inkubatora i azylu. Jest szklaną kulą, w której świeci słońce. Nie zmienia tego nawet copiątkowy rytuał zarzynania owcy na obiad dla mieszkańców, święto, w którym chętnie uczestniczy: "Chłopiec przygląda się, jak Ros obdziera ze skóry jeszcze ciepłe ciało, wiesza je na gałęzi kauczukowca, rozpruwa brzuch, wyrywa wnętrzności i rzuca je do miski". Chłopak lubi się temu przyglądać, ma chyba poczucie, że zdarzenie to należy do zwykłego, naturalnego, a więc niezmiennego porządku rzeczy. Jednak po powrocie z Worcester omija sklepy mięsne. Zaczyna się też zastanawiać, dlaczego owce tak potulnie idą na rzeź, choć przecież nie mogą nie wiedzieć, co je czeka.

W swojej książce o dzieciństwie, o dorastaniu w świecie pozorującym normalność, Coetzee odwraca wartości zwyczajowo przyjmowanych znaków. Dzieciństwo przez niego przedstawione to nie słoneczna dolina wypełniona zabawą i poczuciem bezpieczeństwa. Przeciwnie: "Ta wizja dzieciństwa jest chłopcu zupełnie obca. Wszystko, co przeżywa w Worcester, tak w domu, jak i w szkole, utwierdza go w przekonaniu, że dzieciństwo to jedynie czas zaciskania zębów i znoszenia przeciwności losu". Dzieciństwo jako anty-bajka.

3.

Pora chyba już zadać jak najbardziej stosowne w powyższym kontekście pytanie: kto jest bohaterem tej nie przesadnie wesołej opowieści o bolesnym dzieciństwie i traumie dojrzewania w izolowanym kraju? O kim jest mowa w tekście? Zdaje się, że o Johnie Maxwellu Coetzeem, jeśli uwierzymy nocie na okładce (później rzecz się klaruje). Ale i taka atrybucja nie sprawia, że automatycznie wszystko w tej narracji stanie się jasne i oczywiste. Zacznijmy od niejednoznacznej kwestii autobiografizmu książki.

"Chłopięce lata" wydawcy przedstawiają zwykle jako wczesne ogniwo autobiograficznego cyklu pisarza. Mamy więc w ręku tekst autobiograficzny? Hm, jeśli tak, to wypada zauważyć, że jest to autobiografia dosyć osobliwa. Spełnia co prawda kryteria autobiograficzności sprokurowane niegdyś przez Philippe'a Lejeuna, najwybitniejszego znawcę zagadnienia. W sławnej definicji pisał on: "autobiografia jest retrospektywną opowieścią prozą, gdzie rzeczywista osoba przedstawia swoje życie, akcentując swoje jednostkowe losy, a zwłaszcza dzieje swej osobowości". Z tego punktu widzenia narrację Coetzeego można zakwalifikować jako autobiograficzną. Mamy tu i rzeczywistą osobę opisującą swoje (przyjmujemy z ufnością) życie, i retrospektywną opowieść prozą, jednostkowe losy realnej osoby są tu centrum opowieści. W czym więc anonsowana osobliwość?

Kwestie są dwie. Pierwsza: opowieść w rzeczy samej dotyczy zdarzeń z przeszłości, ale pisana jest wyraźnie w czasie teraźniejszym, co spokrewnia ją z niektórymi tekstami pisarza, tyle że jawnie fikcjonalnymi. Wspólna jest im też łatwo rozpoznawalna stylistyka: kostyczny, protokolarny język przetykany sarkazmem. Druga kwestia, szczególnie rzucająca się w oczy: wspomniana już trzecia osoba liczby pojedynczej. Jak wiadomo, teksty autobiograficzne pisane są może nie wyłącznie, ale najczęściej w pierwszej osobie: byłem tam, widziałem to, spotkałem tego. Ma to swoje ważne konsekwencje, zwłaszcza gdy idzie o uwiarygodnienie tekstu. Autor autobiograficznej opowieści, jej narrator i główny bohater - to jedna i ta sama osoba. To jakby stempel prawdziwości prezentowanych w nim zdarzeń: "obiecuję mówić prawdę i tylko prawdę".

U Coetzeego inaczej. Narracja prowadzona jest konsekwentnie w trzeciej osobie. A zaimek osobowy w tekście autobiograficznym to nie jest niewinna sprawa. Zauważmy, że długo w ogóle nie wiemy, o kim konkretnie mowa w książce. Bohaterem jest jakiś "on", pewien biały południowoafrykański chłopiec, jego matka, ojciec i dalsza rodzina. Imię własne John pojawia się bodaj raz, i to bliżej końca książki.

Ale skąd to wewnętrzne rozdwojenie na Johna Maxwella Coetzeego-narratora i nadzwyczaj zdolnego, nadwrażliwego małego Johna Coetzeego, który w krótkich spodenkach wyrusza do walki ze światem? Myślę, że z dwóch powodów. Z niewiary pisarza w szczerość spowiedzi animowanej niechby najszlachetniejszymi nawet intencjami i z niewiary w prawdę przedstawienia pierwszoosobowo potraktowanego języka (a może języka w ogóle). Coetzee rozszczepił się tedy wewnętrznie i opisał świat małego Johna, osoby bardzo mu bliskiej, ale jednak innej niż on sam. Opisał obcą postać. Z odległej perspektywy. Z chłodnego dystansu. Zobiektywizował siebie w sobie. Efektem tego gestu jest szczególny typ opisu. John-pisarz rejestruje zachowania małego Johna z analityczną precyzją. Z urzędniczą bezstronnością. Czasem z uderzającą bezwzględnością. Tu nie ma miejsca na liryczne sosy. Żadnej taryfy ulgowej. Żadnych czułości, samousprawiedliwień, żadnego użalania się nad sobą. Dziecko odsłania tu szerokie spektrum swoich możliwości. Z jednej strony, pokazane zostaje w swojej bezbronności wobec opresywnych sił, na które nie ma wpływu, w nieomylnym wyczuciu niesprawiedliwości; z drugiej, w swoim okrucieństwie, bez mała sadyzmie. Dziecko w jego słabości i dziecko-monstrum. (W swoim sprawozdawczym, unikającym moralizowania opisie tekst Coetzeego przypomina czasem wiwisekcje Gézy Csátha, zwłaszcza jego genialny tekst "Bracia Witman", jeden z najbardziej wnikliwych - i najbardziej przerażających - portretów dzieciństwa we współczesnej literaturze).

A zatem: Coetzee doskonale zdaje sobie sprawę z pułapek tradycyjnie pojmowanego autobiografizmu, świadom jest zwodniczej natury języka, a w tym kontekście znaczy to: języka wyznań z jego pretensjami do ustanawiania prawdy o sobie, jakoby jedynej i niepodważalnej. Prawdy prawdziwej, bo z pierwszej ręki czerpanej. Wybiera tedy sprawdzony model narracji trzecioosobowej i korzystając z jego pośrednictwa, spisuje żywot małego chłopca, którym niegdyś był sam. Nie powiada: tak było na pewno, bo ja to mówię. Sugeruje raczej: tak mogło być, to, co czytacie, to tylko jedna z wersji (moja) tego dzieciństwa. Ślad tej niepewności jest w tekście, w ważnym miejscu, bo dotyczącym najwcześniejszego wspomnienia z dzieciństwa: "Wychyla się z okna mieszkania w Johannesburgu. Zapada zmierzch. Z oddali pędem nadjeżdża samochód. Jakiś pies, mały łaciaty piesek, przebiega przed nim i dostaje się pod koła, które przejeżdżają przez sam środek tułowia. Zwierzę wlecze się dalej, ale ma sparaliżowane tylne łapy i skowyczy z bólu. Widać, że nie przeżyje; lecz chłopca raptem ktoś odciąga od okna. To wspaniałe najwcześniejsze wspomnienie bije na głowę to, co potrafi wyłuskać z pamięci biedny Goldstein. Ale czy jest prawdziwe? Czemu wychylał się przez okno, wyglądając na pustą ulicę? Naprawdę widział, jak auto potrąca psa, czy po prostu usłyszał psi skowyt i podbiegł do okna? A może tylko zobaczył, że pies wlecze za sobą bezwładny zad, a samochód, kierowcę i całą resztę sam zmyślił?".

No właśnie: potężne, jedyne, mocno zapadające w pamięć dziecka zdarzenie, zdawać by się mogło niepowątpiewalne w swojej faktyczności, a tu naraz tyle wątpliwości. Widziałem, nie widziałem? Co w istocie widziałem? Co jest gwarantem prawdy mojego widzenia? W którym miejscu pojawia się asystujące jej zmyślenie? Może właśnie w wyniku tej esencjonalnej niepewności, ale też i poczucia fragmentaryczności życia (znaczący podtytuł: "sceny z prowincjonalnego życia", podkreślający selektywność i nieciągłość naszego widzenia), Coetzee ubiera swoją biografię w tekst trzecioosobowy. Tym samym zamienia główną postać swojej opowieści - siebie w końcu!­ - w

quasi-bohatera literackiego. Teraz już, niezależnie od sprawdzalnych wydarzeń z jego autobiografii, tekst taki można odczytywać nie tylko referencjalnie, w sposób przezroczysty, jak dokument, ale także jako narrację należącą do przestrzeni literatury. I nie sądzę, by wiarygodność tekstu na tym cierpiała. Bohater chyba też.

Raz jeszcze Coetzee wystawia nasze oczekiwania do wiatru. Zgodnie z zapewnieniem wydawcy mieliśmy dostać do ręki czystą (umówmy się na chwilę, że coś takiego istnieje) narrację autobiograficzną, a zatem tekst pełen twardych faktów i zdarzeń, odcedzony tym razem z literackich ingrediencji. Tymczasem Coetzee, owszem, dostarcza bez wątpienia spory kawał biograficznego mięsa, selektywnie przy tym dobranego, ale poszczególne wątki, ba, konstrukcja całości (numerowane rozdziały, jak w klasycznej powieści!), trzymają się na retorycznym, a zatem literackim spoiwie. Dostaliśmy ciekawy materiał do literackich analiz, ale sam autor zdaje się wciąż skutecznie umykać pogoni.

4.

Czytelnik tej "autobiografii" - weźmy jednak to słowo w cudzysłów - może napotkać też i inną trudność, która wiąże się w naiwnym odbiorze z najczęściej milcząco przyjmowaną przelewnością między życiem i twórczością. W tak założonej relacji materia życia służy jako poręczny klucz do interpretacji dzieła. Nie takie to proste chyba.

Coetzee zawsze otaczał swoją prywatność gęstymi zasiekami. Stąd też literacko przepracowany, ale - chcemy wierzyć - biograficznie wiarygodny zapis życia zasługuje z pewnością na uwagę. Przestrzegałbym jednak przed traktowaniem tej książki jako wytrychu do twórczości noblisty. Owszem, są w niej mocno obecne wątki, które - nie sposób tego nie zauważyć - pojawiają się uporczywie i intensywnie w jego powieściowych fikcjach: przemoc, wstyd, upokorzenie, władza, uzależnienie, cierpienie zwierząt. "Wiek żelaza", "W sercu kraju", "Hańba" - to pierwsze z brzegu przykłady, w których wspomniane tematy bez trudu odnajdziemy. Ale dzieciństwo w toksycznej rodzinie i dorastanie w powojennej RPA zdominowanej przez apartheid to fakty, które tłumaczyć mogą jedynie ich warstwę zewnętrzną, anegdotyczną; albo co najwyżej: ujawniają ich psychologiczne i kulturowe zakorzenienie. I nic ponadto.

"Chłopięce lata" to poręczna mapa, z którą śledzić możemy poczynania pisarza, ale mapa, nie dość o tym przypominać, to jeszcze nie literackie terytorium. To ostatnie jest rzeczywistością autonomiczną, rządzi się całkiem osobnymi regułami gry. Bo proces przemiany "życia" w "tekst" to nie jest prosta reprodukcja (cokolwiek to miałoby tu znaczyć), ale konstrukcja, tworzenie, stwarzanie. Należy on w pełni i bez reszty do dziedziny rzemieślniczych umiejętności, literackiej kuchni, a u największych: do alchemii sztuki. To dlatego południowo­afrykańskie powieści Coetzeego są czymś dalece innym i dalece pojemniejszym od reportażowego obrazka czy interwencyjnej publicystyki.

Tłumaczenie pewnej warstwy książek Coetzeego sytuacją polityczną, miejscem urodzenia bądź relacjami rodzinnymi autora może mieć, rzecz jasna, pewne racje, byle nie czynić z nich uniwersalnego patentu na ich rozumienie. O słabości tego rodzaju pseudowyjaśnień przekonują dowodnie wszelkie socjologie twórczości sprowadzające każdą artystyczną osobność do wspólnego kulturowego mianownika, z czego najczęściej wynika niewiele. Podobnie zresztą jak i z tych biografii pisarzy, w których programowo przecenia się okoliczności pozaartystyczne w próbach rozumienia ich dzieła. Zdaje się, że talent i sztuka to jednak kosmosy osobne, a na pewno poruszające się po trajektoriach, które, owszem, mają pewną styczność z realiami kulturowymi i politycznymi, ale w ostatecznej rozgrywce biorą je w nawias.

Tak czy inaczej, ta nieduża książeczka - już bez względu na biograficzne uwikłania i poznawcze dylematy w niej zawarte - choć nie dostaje co prawda do największych osiągnięć Coetzeego, trzyma niezmiennie wysoki poziom. Mamy w niej to, co w jego pisaniu najlepsze. Krój pisma wciąż ten sam. Spokój chirurga, pewność ręki. A w niej skalpel, sprawnie nacinający skórę. Pod którą ciepłe, ciemne wnętrzności.

J. M. Coetzee, "Chłopięce lata. Sceny z prowincjonalnego życia", przeł. M. Kłobukowski, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007.John Maxwell Coetzee (ur. 9 lutego 1940 r. w Kapsztadzie) jest południowoafrykańskim pisarzem, laureatem Literackiej Nagrody Nobla w roku 2003. W Polsce opublikowano szereg jego książek (m.in. "W sercu kraju", "Czekając na barbarzyńców", "Wiek żelaza", "Mistrz z Petersburga", "Hańba", "Elizabeth Costello", "Powolny człowiek"), które wielokrotnie omawialiśmy na łamach "TP". Ostatnio nakładem Znaku ukazały się "Chłopięce lata", recenzowane niżej przez Dariusza Czaję.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Antropolog kultury, redaktor kwartalnika "Konteksty", eseista, recenzent muzyczny. Profesor, wykładowca w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Opublikował: Metamorfozy ciała. Świadectwa i interpretacje (red.), 1999;… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2007