Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Robert Piernikowski miał rację dwa lata temu, i ma rację teraz, zwłaszcza że już nie dziesięć, ale kilkanaście. Wiem, że piszę jako przedstawiciel „młodych (?), wykształconych, z wielkich miast” o problemach pierwszego świata, przeszczepianych do naszego – nie pierwszego przecież jednak świata – na fali podnoszącego na duchu syndromu kompleksu imitacji. Co za satysfakcja, że w Gdańsku, Wrocławiu, Poznaniu, Krakowie czy Warszawie płacimy za kawę jak w Berlinie czy innym Londynie, a nawet New Yorku! Wreszcie! Po to sześć lat prowadziliśmy wojnę (drugą), wszyscy jak jeden mąż walczyliśmy z komuną, przeżyliśmy szokową reformę Balcerowicza, cierpieliśmy kolejne klęski w konkursie Eurowizji – żeby mieć satysfakcję przepłacając za kawę! Aspirujmy, aspirujmy.
Możemy następnie obnosić ów kubek-puchar po mieście (wiem, wiem, to nie w Krakowie, akurat tam się siedzi) jako widomy i niechybny znak życiowego sukcesu. Barista nas obsłużył, było nas stać, to sobie nosimy, z rzadka sącząc. A statystycznie rzecz biorąc, jedna kawa dziennie „na mieście” to miliony za lat czterdzieści. Mam oczywiście na myśli miliony złotych, nie kaw – co mi po milionach kaw przed dziewięćdziesiątką, przecież się w nich nie będę kąpał. Miliony złotych zaoszczędzone przez powtarzalny akt zaciśnięcia zębów na widok baristy. Statystyka. Magia procentu składanego. Nie dociera? Ech, wyobcowane wielkomiejskie elity – wyginiemy, sczeźniemy z kubkiem w dłoni, wygryzą nas ci, co oszczędzają ziarnko do ziarnka, robią kanapki, piją piwo uprzednio zakupione w sklepie wielkopowierzchniowym, każdą wolną chwilę inwestując w dzieci. W najgorszym wypadku można sobie uwarzyć kwas. Chlebowy.
Wakacje od kawy, nawet mrożonej? Mini-mini-mini asceza? Męczennicy oszczędzania oczywiście porzucą nałóg dusigroszenia, gdy tylko uświadomią sobie, że się uzależnili od skąpstwa i poczucia wyższości nad przepłacającym wielkomiejskim plebsem, wpadającym we wnyki nawykowej konsumpcji. Terapia uzależnień od wszystkiego – oto fenomenalny plan na wakacje. Tylko nie zapomnijmy oddychać. I trwajmy. Trwanie może potencjalnie zaprocentować, choć wygląda na to, że w dającej się przewidzieć przyszłości nad Wisłą raczej niekoniecznie. ©