Na granicach rzeczywistości

Bez romantycznej koncepcji literatury trudno o Bolaño mówić i trudno byłoby stworzyć Bolañowską legendę, z której już wyrasta fabryka stereotypów, a wkrótce może i koszulek z wizerunkami.

05.03.2012

Czyta się kilka minut

Roberto Bolaño / fot. Leemage / East News
Roberto Bolaño / fot. Leemage / East News

Wśród wydawców francuskich krążą jeszcze żarty o wyprawach w latach 70. do portu w Le Havre, w którym cumowały statki przybyłe z Ameryki Południowej; chwytało się wysiadających za guzik i pytało, czy nie mają przypadkiem jakichś rękopisów przy sobie, najlepiej powieści do wydania.

Moda na literaturę iberoamerykańską szalała po Europie przez dobrych kilka lat, wydawano wszystko, rzeczy wielkie i małe; u nas książki z WL-owskiej serii były jednym z cenniejszych dóbr w czarnorynkowej wymianie ekonomicznej. Pojęcie o tym, jak to wyglądało, ale ledwie blade, szósta woda po kisielu, może dać świeża namiętność światowa do wokółkryminalnej literatury skandynawskiej.

Kolizje i klęski

Z tamtej literatury ostało się w pamięci czytelniczej kilka wielkich nazwisk, reszta przepadła, mit wyblakł. I oto po trzydziestu latach zrodził się nowy, na miarę światową, iberoamerykański mit literacki, a imię jego: Roberto Bolaño. Sam powoli zdałem sobie z tego sprawę, otrzymując ni stąd ni zowąd od przyjaciół greckich, włoskich, francuskich listy o nim i jego książki; coś wisiało wyraźnie w powietrzu, myślenie ikoniczne, nowy literacki cheguevaryzm.

Któregoś dnia włączyłem radio France Culture; francuscy krytycy opowiadali sny, które im się z Bolaño wyśniły. To niezły dowód na to, że Bolaño usadowił się tam, gdzie czegoś brakuje; o snach z Nagrodą Goncourtów jakoś nie słyszałem. (Odwieczne pragnienie francuskich intello: być jak Che Guevara, pisać jak Mann, zarabiać jak Coelho).

Jak podaje z całą niezręcznością dobrej woli jeden z biogramów: „Jego błędne zachowania wynikały w części z lewackich ideałów, a w części z chaotycznego sposobu życia”. Już w samej biografii Roberta Bolaño jest coś wyzywająco romantycznego, podatnego na legendę. Romantycznie krótki żywot (1953–2003) wypełniony w ostatnich latach pisaniem wręcz frenetycznym, prawdopodobnie potęgowanym na koniec świadomością nadchodzącej śmierci – powstało w tym czasie parę tysięcy stron.

Romantyczna rimbaudowska włóczęga i nie-wiadomo-co-robienie: Bolaño urodził się w Chile, parę młodych lat spędził w Meksyku, wrócił do kraju za Allendego i za Pinocheta trafił do mamra, skąd po tygodniu wyciągnęli go pinochetowscy siepacze, kumple z klasy. Włóczył się dalej po Ameryce Południowej, podobno też Afryce, przebywał znowu w Meksyku, gdzie założył zwariowany ruch poetycki infrarealistów, w Salwadorze wspierał lewacki ruch niepodległościowy Frente Farabundo Martí, później osiadł w Hiszpanii, gdzie parał się różnymi zawodami: ochroniarz na kempingu, nurek, śmieciarz. Ostatnie lata – już ożeniony, dzieciaty, ułożony – spędził z rodziną w podbarcelońskim Blanes.

Wreszcie romantyczna miłość do poezji: to był jego pierwotny żywioł, jego matka; to ją pisał przede wszystkim, a gdy w ostatnich piętnastu latach przeszedł na prozę (powiadał, że z powodów finansowych, ale trzeba zważać na jego automistyfikacje), poświęcił ją niemal wyłącznie poetom.

Bez romantycznej koncepcji literatury trudno o Bolaño mówić i trudno by też chyba było stworzyć Bolañowską legendę, z której już wyrasta fabryka stereotypów, a wkrótce może i koszulek z wizerunkami. W jednym z ostatnich wywiadów stwierdził wprost: „Dla mnie literatura wykracza poza przestrzeń strony pełnej liter i znaków, i osadza się na terytorium ryzyka, rzekłbym, nieustannego ryzyka. Literatura osadza się na terytorium kolizji i klęsk, w tym, co Pascal nazywał, o ile dobrze pamiętam, parentezą, nawiasem, jakim jest istnienie każdego z nas, otoczone pustką przed jego początkiem i pustką po jego końcu”.

To szczególna wersja „życiopisania”, pozbawiona jednak w swym literackim wyrazie jakiejkolwiek pretensjonalności i poczucia własnej wyjątkowości, epatowania balansowaniem na krawędzi, w aurze graniczności doświadczeń. Sama proza Bolaño, podobnie jak proza Georges’a Pereca, którego uważał za największego pisarza współczesności, ma zresztą często coś z żartu i formalnego eksperymentu zarazem; trzeba chwilami nieco uwagi i domyślności, by odczytać całą żarliwość, „całą tę jaskrawość” za nimi stojącą.

Jednym z paradoksów Bolaño jest to, że choć jest on kimś zdecydowanie określonym politycznie, że choć parę jego powieści (jak choćby „Chilijski nokturn” oraz dwie książki zupełnie nadzwyczajne, „Gwiazda daleka” i „Dzicy detektywi”) osadzonych jest we wrzącej politycznej, krwawej rzeczywistości, Meksyku przełomu lat 60. i 70., Chile po zamachu Pinocheta, i że choć groza tamtych czasów, pinochetowskich zbrodni zwłaszcza, bije nas tu po mordzie, ich motorem okazuje się szczególna, niebywała literackość i żadne idee anarcholewicowe pisarza niczego w tych powieściach pod siebie nie zagarniają, niczego sobie nie podporządkowują. A jeśli dają o sobie znać, to przez peryfrazy, aluzje i w sposób dwuznaczny, mocno ironiczny.

Nie ma w tych powieściach najmniejszego śladu ideowej redukcji i głoszonej płomiennie racji, natomiast to w tle, to na pierwszym planie, jak niezapomniana nigdy nuta, pojawia się – tak to próbuję właśnie określić – coś bezwzględnie literackiego. Coś, co jednak nie ma nic wspólnego z pięknym stylem, ślicznym wypowiedzeniem albo też, odwrotnie, wypowiedzeniem usilnie brutalnym. Przeciwnie, odrzuca się tu zarówno ogładę, esy-floresy, wszelką elegancję, jak przesadę agresywnej dosłowności – i umie dotknąć, tak to czujemy, rdzenia, sedna. Tak, mamy wrażenie, powinna dotykać literatura.

Literatura i zło

Roberto Bolaño był fenomenalnym czytelnikiem, niepohamowanym, chorobliwym pożeraczem książek; odniesienia do literatury są tak częste, że jesteśmy zbici z tropu: wydaje się niekiedy, że pisze wręcz literaturę o literaturze, a przecież tkwimy w jego powieściach w najbardziej nieraz dosadnej rzeczywistości. Ale nie jest to sprzecznością: w ten sposób wygląda materia życia jego bohaterów, innej nie mają i nie chcą mieć.

Znał, wydaje się niekiedy, wszystkich piszących na ziemi, kochał wielu (obok miłości największej, Pereca, Borgesa przede wszystkim, Kafkę, Chandlera, Pascala, także Schulza, w dalszej kolejności Gombrowicza; lista jest długa), tych zwłaszcza, którzy z pisania uczynili na różne sposoby swą absolutną i jedyną rację istnienia. Również setki twórców szóstoplanowych, o których nigdy się nie słyszało.

Nigdy nie wiadomo, czy kolejne nazwiska, jakie Bolaño w swej prozie rzuca, odnoszą się do poetów autentycznych, czy wymyślonych; to tak, jakby polski pisarz z całą uwagą poświęcał stronicę autorowi jedynego tomiku wydanego przed trzydziestu laty w nakładzie trzydziestu egzemplarzy przez bibliotekę publiczną w Chlapkowicach, rozważał jego dykcję, wpływy i znaczenie.

Bohaterem debiutanckiej powieści „Monsieur Pain”, rozgrywającej się w Paryżu surrealistów lat 30., jest tajemniczy i umierający poeta. Za postacią tą kryje się jeden z ulubieńców Bolaño, Peruwiańczyk César Vallejo, który musiał opuścić kraj z powodu lewicowych przekonań.

Zbiorowym bohaterem mocno autobiograficznych „Dzikich detektywów”, dla mnie arcydzieła najnowszej literatury (parę lat temu bym powiedział: „postmodernistycznej”), są „bebechorealiści”, anarchizujący poeci południowoamerykańscy żyjący w Meksyku lat 60. i 70., kompletnie antymetafizyczni i antyestetyczni, nieznoszący „oficjalnego” króla poezji Octavio Paza.

Bohaterką „Amuletu” jest dobry duch, matka meksykańskiej rewolucji poetyckiej, Auxilio Lacouture, która prowadzi swój monolog w toalecie meksykańskiego uniwersytetu, gdzie skryła się podczas szturmu wojska na manifestujących studentów (w 1968 r.). Poeci Bolaño, jak mówi jego alter ego Arturo Belano, występujący w kilku książkach, są w swym uporze pisania za wszelką cenę, rozpaczliwego istnienia dla poezji, oddania jej wszystkiego, niczym „kiepscy filmowi pistoleros padający jak muchy po strzałach głównych bohaterów, a jednak samobójczo podążający dalej swą drogą”.

Ale poezja nie stoi zawsze po dobrej stronie. W „Chilijskim nokturnie” poezja kuma się otwarcie z reżymem Pinocheta. Wieder, bohater „Gwiazdy dalekiej”, to poeta i tajniak, pinochetowski morderca, pilot, który dymem zapisuje na niebie swe wiersze; a wydana właśnie u nas „Literatura faszystowska w obu Amerykach” jest zabawnym zbiorem biograficznych portretów pisarzy (to kolejne mistyfikacje przedstawione z całym „poważnym” aparatem bibliograficznym) tak czy inaczej przesiąkniętych ideami nazistowskimi.

Możliwość współistnienia literatury i zła, zbrodni i poezji, którą Bolaño zobaczył w Chile, jest jednym z koronnych jego tematów i jedną z jego ponurych fascynacji. Rysuje on cienką, niejasną granicę między poezją, która dezerteruje z „robienia historii”, a poezją, która jest po stronie historii, siły i władzy. Niewielkie to pocieszenie, że wiersze mordercy Wiedera są hasłowe i kiepskie, i że u źródeł jego zbrodni można się domyślać literackiego resentymentu. Bardziej poraża wspólny korzeń poezji prawej i nieprawej; związek, który Europa wcześniej przeżyła i próbowała przemyśleć w swych doświadczeniach totalitarnych, i który w Chile odbywającym skróconą lekcję dziejów unaocznił się z całą siłą w latach 70.

Zanikanie

Pierwsze powieści Bolaño, dobre, intrygujące, ale jeszcze nieporywające, osadzone są mniej więcej w tradycyjnej poetyce powieściowej. Narracja diametralnie się zmienia w „Dzikich detektywach”, łączących dziennik z narracyjnym wielogłosem: swoje opowieści i wersje wypadków przedstawia kilkadziesiąt osób; Bolaño dopracowuje się tu swojej formy, w której czuje się najlepiej.

Ale w każdej powieści mamy strefę jasną i strefę domyślną, nieprzejrzystą, tajemniczą. Strefa jasna to pełny realizm, codzienność łapana w najbanalniejszych szczegółach, zdawałoby się, że opowiedziana trochę byle jak, trochę jak leci, bez namaszczenia, bez żadnej kompozycji i waloryzowania. Czuć, zwłaszcza w „Dzikich detektywach”, mocny wpływ Kerouaca, którego Bolaño chciał tłumaczyć na hiszpański; gdzieś w tle majaczy Joyce. Jesteśmy tu daleko od sławetnego realizmu magicznego, od Márqueza, bête noire dla Bolaño (ostro też atakował głośną dziś Isabel Allende i cały literacki establishment z jego medialno-lanserską stroną glamour; „zawodowy prowokator”, „wściekły pies”, powie o nim jego wydawca hiszpański), a bliżej właśnie literatury kalifornijskiej, beatnikowskiej, antylirycznej, także tej tworzonej przez poetów, Ginsberga choćby. Żadnego silenia się na efekt, napinania zdań; niemal kompletne odrzucenie metafor, goła, rozpędzona, niekiedy litanijna relacja, która od czasu do czasu, jakby od niechcenia, wypuszcza kilka linijek o otchłannej głębi.

Strefa ciemna, nigdy fantastyczna i „magiczna”, bajkowa, często wiąże się z motywem zniknięcia i poszukiwania. Wieder, poeta-morderca, niknie gdzieś w Europie, opowiadający jego historię poszukują jego śladów w marginalnych pismach literackich; to niemal detektywistyczne, powtarzające się także w innych powieściach, śledztwo.

Osią dramatyczną „Dzikich detektywów” jest poszukiwanie przez grupkę „bebechorealistów” – przypomina mi to mistyfikacje Pereca wokół Raymonda Roussela – legendarnej poetki Cesárei Tinajero, która przepadła bez wieści. Bohaterami młodzieńczej, dopiero co tłumaczonej na inne języki prozy, pisanej na cztery ręce z przyjacielem Antoniem Garcíą Porta, zatytułowanej „Porady ucznia Morissona dla fanatyka Joyce’a” (chodzi o Jima Morissona, i to jest znaczące dla Bolaño połączenie nazwisk), jest ucieczka młodej pary, rodzaju Bonnie i Clyde, zostawiających za sobą dużo przelanej krwi.

Zanikanie, jak wiadomo, to południowoamerykańska specjalność. Mordowanie wrogów politycznych, opozycjonistów często polegało – najbardziej drastycznym przykładem jest wrzucanie ludzi do morza z helikopterów za czasów junty argentyńskiej – na zbrodniczym hokus-pokus, usuwaniu ciała z ludzkich oczu. U Bolaño oba te sposoby zanikania, zbrodnia i odejście, współistnieją, wzmagają podejrzenia i niepewność, wytwarzając szczególny, nieokreślony nastrój niepokoju i nostalgii zarazem.

W morzu przepada też jeden z bohaterów przedziwnej, pisanej jeszcze w 1989 r., lecz wydanej już po śmierci Bolaño powieści „Trzecia Rzesza”. Ukazała się u nas na jesieni, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie w ciągu kilku dni sprzedało się 20 tysięcy egzemplarzy. To jeszcze początek prozatorskiej drogi Bolaño, widać, że dopiero ją ugruntowuje, lecz już się ujawnia owo fascynujące napięcie między czystym realizmem a jakąś inną „drugą stroną”. Bohaterem-narratorem jest niemiecki turysta, spędzający z dziewczyną wakacje na Costa Brava; jego obsesyjną pasją są wojenne gry planszowe, w tym tytułowa „Trzecia Rzesza”, i wakacyjnemu opalaniu się towarzyszy partia prowadzona z nader tajemniczym pracownikiem kurortu. Cała powieść zdaje się taką grą między rzeczywistością a nierzeczywistością.

Bolaño jest mocno, może nawet hipnotycznie zainteresowany kreacją przestrzeni dodatkowych, niewypowiedzianych, fikcyjnych, często wynikłych z matematycznej kombinatoryki czy wyrażanych piktogramami; jest w tym coś pokrewnego, by wrócić do Pereca (wielbiciela strategicznej gry go), estetyce Oulipo. Piktogramem okazuje się na przykład jedyny napisany wiersz legendarnej Cesárei, bohaterki-widma z „Dzikich detektywów”; i piktogramem kończy się cała ta książka po siedmiuset stronach gęstej opowieści.

Ale siłą Bolaño jest to, że w jego prozie rzeczywistość bierze zawsze lekki prymat nad nierzeczywistością; dochodzimy do granic rzeczywistości, do jej skrajnych zon, przedziwnych egzystencjalnych ubi leones, lecz okrakiem zostajemy ostatecznie w tym tutaj świecie, outsiderzy wypędzeni poza jego ¬mainstreamy, przestrzenie centralne, decydujące, wyrzuceni na marginesy, wzniosłe i zarazem żałosne, patetyczne i dudniące pustym śmiechem, w które wpada nasze „nie” rzucone każdej dominacji.

Samobój

W Polsce Bolaño czytany jest jeszcze po kątach, lecz trafiłem na pojedyncze zachwyty; już paru (Marcin Sendecki, Marcin Rychter, Arkadiusz Żychliński, Tadeusz Pindel) zdążył ukąsić. W tej chwili przekładana jest na polski – do tłumaczenia zostało jeszcze mnóstwo rzeczy – ostatnia, podobno niedokończona (ale to tylko domysł), ponad tysiącstronicowa powieść „2666”. Zbiera ona, za oceanem zwłaszcza, fantastyczne recenzje; czytałem na razie małe fragmenty. Jest wielowątkowa, ma coś, jak to niemal zawsze u Bolaño, z powieści czarnej i z historiozoficznej summy ostatnich dziesięcioleci, dzieje się po obu stronach Atlantyku, lecz przede wszystkim w meksykańskim mieście Santa Teresa, w którym w tajemniczy sposób giną młode dziewczyny (nawiązanie do autentycznych zdarzeń z początku lat 90. w Ciudad Juárez). A głównym bohaterem powieści jest niemiecki pisarz Benno von Archimboldi, urodzony w 1920 r.

Bardzo blisko z Bolaño przyjaźnił się Enrique Vila-Matas, świetny hiszpański pisarz. A że jest fanatykiem Barçy, zapytałem go – bo o co tu pytać – czy Bolaño, skoro pochodził z Ameryki Południowej, interesował się futbolem. Dowiedziałem się później, że dużo grał w piłkę w Meksyku i w Chile. Vila-Matas odpisał: „Pasjonował się. Słynny jest następujący fragment jego wywiadu: »W 1961 r. mieszkaliśmy w Quilpé, 50 metrów od miejsca, gdzie przebywała reprezentacja Brazylii. Poznałem Pelégo, Garrinchę, Vavę. Pamiętam na przykład, że Vavá strzelał mi karnego i go obroniłem. Uważam to za mój największy wyczyn. Obroniłem karnego strzelanego przez Vavę!«. Mówił też, że podobają mu się ludzie, którzy wkopują piłkę do własnej bramki”.

Pomyślałem przez chwilę, że to ostatnie zdanie jest inną niezłą definicją poety u Bolaño, ale dajmy temu spokój.  

Roberto Bolaño „Dzicy detektywi”, przeł. T. Pindel i N. Pluta, wyd. Muza 2010; „Gwiazda daleka”, przeł. C. Casas, wyd. Muza 2010; „Amulet”, przeł. T. Pindel, wyd. Muza 2011; „Trzecia Rzesza”, przeł. T. Pindel, wyd. Muza 2011; „Literatura faszystowska w obu Amerykach”, przeł. T. Pindel, wyd. Muza 2012.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2012