Miejsce w pamięci

Grupa Niemców apeluje o budowę w Berlinie pomnika polskich ofiar niemieckiej okupacji. Chcą zwiększyć świadomość rodaków o zbrodniach III Rzeszy na Polakach.

08.01.2018

Czyta się kilka minut

Andreas Nachama, Florian Mausbach i Dieter Bingen na placu Askańskim, Berlin, listopad 2017 r. / SEAN GALLUP / GETTY IMAGES
Andreas Nachama, Florian Mausbach i Dieter Bingen na placu Askańskim, Berlin, listopad 2017 r. / SEAN GALLUP / GETTY IMAGES

Florian Mausbach zastrzega, że nie jest historykiem. Ale jako urbanista zna się na znajdowaniu odpowiednich miejsc. A to mieszkający w Warszawie syn Leo zwrócił jego uwagę na polską historię. Zatem gdy przed rokiem Florian usłyszał od syna o pomyśle budowy w Berlinie pomnika dla polskich ofiar niemieckiej okupacji, szybko wyobraził sobie odpowiednie miejsce.

Plac Askański – przy ruinach byłego dworca Anhalckiego, zachowanych do dziś w takim stanie, w jakim pozostawiła je wojna – znajduje się niedaleko centrum Berlina. To przy nim Florian Mausbach, w przeszłości wieloletni szef Federalnego Urzędu Budownictwa i Planowania Przestrzennego, upatrzył odpowiednie miejsce dla pomnika, o którego budowę apelował jeszcze w 2013 r. Władysław Bartoszewski. Od tamtego czasu idea krążyła wśród historyków i działaczy, zaangażowanych w sprawy polsko-niemieckie.

Idąc od placu Askańskiego na północ, po kilkuset metrach miniemy plac Poczdamski, a następnie dojdziemy do Bramy Brandenburskiej. To w jej pobliżu znajdują się dziś najważniejsze pomniki poświęcone ofiarom nazistowskich Niemiec, w tym wybudowany w 2005 r. rozległy Pomnik Pomordowanych Żydów Europy.

– Moja propozycja dobrze przyjęła się wśród wielu historyków, więc rok po tamtej rozmowie syn poprosił mnie, żebym sformułował ją na piśmie i ogłosił publicznie – opowiada Mausbach w rozmowie z „Tygodnikiem”.

Nieznane bezprawie

„Nie ma chyba ani jednej polskiej rodziny, która nie była i nie jest dotknięta niemiecką okupacją w latach 1939–1945. W Niemczech to barbarzyńskie bezprawie nie jest dostatecznie znane” – czytamy w pierwszym zdaniu apelu, zaadresowanym do Bundestagu i niemieckiej opinii publicznej. Po przypomnieniu losów Polski podczas wojny, jego inicjatorzy pytają: „Czy te niezmiernie wielkie ofiary, cierpienie i upokorzenie Polaków nie zasługują na znak upamiętnienia w centrum naszej stolicy?”.

Apel podpisało ponad 80 niemieckich historyków, polityków, duchownych i działaczy kultury. Wśród nich m.in. dwoje dawnych przewodniczących Bundestagu – Rita Süssmuth (z chadecji) i Wolfgang Thierse (socjaldemokrata) – a także obecny koordynator niemieckiego rządu ds. współpracy z Polską Dietmar Woidke, jak również arcybiskup Berlina Heiner Koch czy rabin Andreas Nachama, dyrektor berlińskiego muzeum Topografia Terroru (dokumentującego zbrodnie III Rzeszy).

O apelu szeroko donosiły niemieckie media. Także dlatego, że oficjalne stosunki polsko-niemieckie wyraźnie pogorszyły się w ostatnich dwóch latach. Do Berlina docierają polskie głosy o ewentualnym domaganiu się wojennych reparacji. Dziennik „Die Welt” oceniał, że w atmosferze takich „niezrozumiałych żądań” ciężko liczyć na powstanie pomnika. Z kolei berliński dziennik „Tagesspiegel” w pozytywnym komentarzu odnotowywał, że właśnie dzisiaj jest to potrzebna inicjatywa. Z kolei „Frankfurter Allgemeine Zeitung” krytykował proponowaną lokalizację monumentu, zwracając uwagę, że po drugiej stronie ulicy powstaje właśnie wystawa Fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie, poświęcona wygnaniu Niemców z Europy Środkowej po 1945 r., która była w przeszłości drażliwym tematem między Berlinem i Warszawą. Inicjatorzy apelu widzą jednak tę lokalizację jako zaletę. „W ten sposób można zakończyć spór” – piszą w piśmie do Bundestagu.

W niemieckiej stolicy stoi już co prawda „Pomnik Żołnierza Polskiego i Niemieckiego Antyfaszysty”, ale – postawiony jeszcze w latach 70. XX wieku we wschodnim Berlinie na cześć, jak wtedy mawiano, komunistycznego „braterstwa broni” – nie pasuje do dzisiejszej epoki i współczesnych narracji historycznych. – Jako pomnik traci on rację bytu, nie jest też odwiedzany przy oficjalnych wizytach państwowych – mówi rzecznik polskiej ambasady w Berlinie Dariusz Pawłoś. – Jeżeli z pomysłem budowy nowego pomnika występują teraz sami Niemcy, to należy docenić ten potrzebny i szlachetny gest – dodaje.

Dwie inicjatywy

Od czasu dyskusji na temat tego apelu, która odbyła się w grudniu 2017 r. w berlińskim muzeum Topografia Terroru, jasne jest, że przed jego inicjatorami jeszcze długa droga.

Krytycy zwracają uwagę, że dotychczasowe pomniki wznoszone w Berlinie poświęcone są całym grupom ofiar z różnych krajów – Żydom, homoseksualistom, Sinti i Roma – a nie grupom narodowym z poszczególnych państw. Pomnik dla polskich ofiar byłby precedensem, który mógłby spowodować nowe dyskusje – tym bardziej w obliczu wielomilionowych ofiar niemieckiego terroru na terytoriach dzisiejszych Białorusi, Ukrainy i Rosji.

Poza tym w Berlinie od 2013 r. działa już inicjatywa promująca budowę pomnika dla wszystkich ofiar nazistowskiej polityki zdobywania tzw. „przestrzeni życiowej” (Lebensraum) w Europie Wschodniej. Takie miejsce miałoby powstać w Tiergarten, niedaleko Bramy Brandenburskiej, i upamiętniać zarówno Polaków, jak też obywateli Związku Sowieckiego.

O budowę takiego monumentu zabiega Peter Jahn, historyk i wieloletni dyrektor Muzeum Niemiecko-Rosyjskiego w berlińskiej dzielnicy Karlshorst. Podczas grudniowej debaty w Topografii Terroru mówił on, że zarówno Polacy, jak i obywatele ZSRR wspólnie stanowili drugą – obok Żydów – centralną grupę ofiar nazistów, a ofiarami represji padali zgodnie z nazistowską ideologią jako „słowiańscy podludzie”. Pomnik tylko dla Polaków byłby, jego zdaniem, niekompletny.

Inicjatywę Jahna poparło wiele berlińskich muzeów i miejsc pamięci. Jednak podczas rozmów z frakcjami w Bundes­tagu jeszcze poprzedniej kadencji nie udało im się zdobyć poparcia chadecji. „Wierzymy, że będziemy mogli zrealizować nasz cel w następnej kadencji” – odpowiadają organizatorzy na pytanie „Tygodnika Powszechnego”.

– To całkowicie błędna koncepcja – ocenia tymczasem Florian Mausbach. – Nie można wrzucać wszystkich ofiar wojny na Wschodzie do jednego worka. Myślę, że dobrze byłoby, gdyby zabrzmiały wyraźne głosy z Polski przeciwko takiemu pomnikowi – dodaje.

– Takie rozwiązanie zdecydowanie nie jest po naszej myśli. To Związek Sowiecki wspólnie z III Rzeszą napadł na Polskę i tym samym przypieczętował jej los – zgadza się Dariusz Pawłoś z polskiej ambasady.

Dyskusja wydaje się teraz koncentrować jednak właśnie na tych dwóch pomysłach. Polityczny Berlin żyje co prawda przeciągającym się – od września 2017 r. – procesem formowania nowej koalicji rządowej (rzecz w Republice Federalnej bez precedensu). Ale Mausbach i inni otrzymali już pierwsze odpowiedzi na swój apel.

Nowy przewodniczący Bundestagu Wolfgang Schäuble z CDU pisze w liście do inicjatorów, że jest „bardzo otwarty” na pomysł upamiętnienia ofiar niemieckiej okupacji, jednak nie chce jeszcze oceniać, czy to pomnik dla polskich ofiar, czy dla wszystkich ofiar polityki „przestrzeni życiowej” na Wschodzie będzie korzystniejszym rozwiązaniem. „Proszę o zrozumienie, jeśli ocenę państwa inicjatywy pozostawię na razie debacie publicznej” – kończy swój list Schäuble, który jako przewodniczący Bundestagu odgrywa w tym procesie ważną rolę.

Zmiany w pamięci

Zwolennicy budowy pomnika polskich ofiar zapowiadają, że teraz jeszcze aktywniej wyjdą do opinii publicznej ze swoimi argumentami. Fakt, że o upamiętnienie polskich ofiar niejako konkurują ze sobą dwie odmienne inicjatywy, sprawia, iż taka debata będzie niezbędna.

Podobne dyskusje poprzedzały również budowę innych pomników ofiar w Berlinie. Wszak niemiecka kultura pamięci – jak każda inna – podlega zmianom i redefinicji na przestrzeni lat. „To, o czym z przeszłości pamiętamy, a o czym nie, zależy także od tego, dla kogo, po co i w jakiej sytuacji dana historia jest potrzebna” – pisała niemiecka badaczka pamięci Aleida Assmann.

– Dopiero od lat 80. XX wieku otwarcie mówi się o upamiętnieniu wielu różnych grup ofiar nazistów, a od utworzenia lewicowego rządu SPD i Zielonych w 1998 r. stało się to niejako częścią państwowej ideologii, że my, Niemcy, musimy wziąć odpowiedzialność za własną historię – mówi dr Stefan Heinz z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. – Było to jednak możliwe dopiero, gdy większość sprawców już nie żyła, więc wielu nie zostało osądzonych – dodaje.

– Dziś mamy do czynienia z odwrotnym trendem: więcej ludzi niż w ostatnich latach uważa, że zbrodnie III Rzeszy to wydarzenia z dalekiej przeszłości, że nie potrzebujemy więcej pomników – mówi dalej historyk. – Musimy na to patrzeć przez pryzmat dzisiejszych wydarzeń. Widzimy rosnącą popularność prawicowo-populistycznej partii Alternatywa dla Niemiec i malejącą gotowość zajmowania się zbrodniami nazistów w społeczeństwie – dodaje.

Rzeczywiście, na początku 2017 r. Björn Höcke, jeden z liderów AfD, domagał się „zwrotu o 180 stopni” w obecnej polityce pamięci. „My Niemcy jesteśmy jedynym narodem świata, który stawia sobie pomnik hańby w samym centrum stolicy” – tak mówił o pomniku ofiar Holokaustu. Z kolei szef AfD Alexander Gauland przed wrześniowymi wyborami wyznał, że Niemcy mają prawo być dumni z osiągnięć swych żołnierzy w dwóch wojnach światowych. Wprawdzie takie głosy to nadal margines debaty, ale AfD zdobyła w ostatnich wyborach ponad 12 proc. głosów i jest teraz trzecią siłą w parlamencie.

– Uważam, że pomnik polskich ofiar to dobry pomysł. Ale trzeba pamiętać, że sam monument nie zmieni świadomości społeczeństwa. Trzeba dbać o to, żeby pamięć była żywa na co dzień – ocenia historyk Stefan Heinz. – Szczególnie ważne jest przekazywanie wiedzy młodzieży, tak aby ta historia się nie powtórzyła – dodaje. Jego zdaniem nadal mało Niemców wie o wspólnym ataku i podziale Polski przez III Rzeszę i Związek Sowiecki w pierwszych dwóch latach tamtej wojny.

Plecami do Polski

Także Florian Mausbach zgodził się podczas dyskusji w Topografii Terroru, że pomnik mógłby być połączony z wystawą i ofertą edukacyjną dla młodzieży. To jeszcze otwarta kwestia, tak samo jak koncepcja i projekt monumentu. Florian Mausbach mówi też, że w związku z pracami nad apelem sam poprawił swoją wiedzę o historii Polski.

– My Niemcy nadal stoimy plecami do Polski. Znamy dobrze Włochy, Francję czy Wielką Brytanię, ale za mało wiemy o krajach leżących na wschód od nas – mówi Mausbach.

I dodaje: – Przez dziesiątki lat sąsiadowaliśmy z tzw. „blokiem wschodnim” i on nadal jest obecny w naszych głowach. Życzyłbym sobie, żebyśmy więcej wiedzieli o tych państwach i różnicach między nimi.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2018