Materia święta

W przypadku praktyk religijnych, których nieodłącznym elementem jest przedmiot, łatwo przekroczyć granicę postawy magicznej. I popaść w zabobon.

18.07.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. www.milosierdzie.brzesko.net.pl
/ Fot. www.milosierdzie.brzesko.net.pl

Dotychczas była przede wszystkim woda święcona. Dziś w niektórych środowiskach katolickich popularna jest sól egzorcyzmowana, której 10 deko można kupić na Allegro za 55 zł. Ostatnio dołączył „balsam miłosierdzia”, słyszałem też o „różanych cukierkach św. Rity”. O popularności wody z Lourdes nie trzeba nawet wspominać. Są jeszcze inne, często już zapoznane „święte materie”, jak chleb św. Agaty, wianki święcone na zakończenie oktawy Bożego Ciała czy zioła na Wniebowzięcie Matki Bożej.

Teologiczny status tych poświęconych rzeczy materialnych jest różny – są wśród nich sakramentalia uznane przez Kościół, jak i wyrazy ludowej pobożności. Wszystkie one jednak mówią o tym samym: o potrzebie dotknięcia tego, co nadprzyrodzone, o materializacji tego, co święte.

Poniżenie relikwii

Pierwsza dyskusja na temat sakralnego statusu materii w Kościele odbyła się już w pierwszym tysiącleciu przy okazji sporu o obrazy, czyli w epoce ikonoklazmu. Leonid Uspieński pisze, że jedną z przyczyn ikonoklazmu były właśnie nadużycia w kulcie ikon: czczono materię ikony, a nie przedstawiony na niej wizerunek. Zdarzało się, że ikony wybierano na chrzestnych ojców i matki, a także na uroczystość obłóczyn zakonnych. Niektórzy kapłani zdrapywali farbę z ikon, mieszali ją ze Świętymi Postaciami i rozdawali wiernym. Inni sprawowali Eucharystię na ikonie zamiast na ołtarzu. „To już graniczyło z herezją lub przypominało schyłkowe formy pogańskie” – konkluduje Uspieński.

Na Zachodzie temat podjęto już pod koniec VIII w. w tzw. „Księgach karolińskich” (Libri Carolini), spisanych na polecenie Karola Wielkiego jako odpowiedź na ustalenia VII Soboru Powszechnego w Nicei (787 r.). Wedle sformułowanej wtedy nauki o kulcie obrazów i – szerzej – tego, co materialne, transitus, czyli relacja o charakterze sakralnym między materią a duchowym prototypem, może się dokonać jedynie poprzez res sacrae, do których zaliczono Święte Postaci, krzyż (nie jako przedmiot, ale jako misterium), Pismo Święte, święte naczynia oraz relikwie świętych. Biskupi zakwestionowali, by Transitus był możliwy między formą materialną i boskim prototypem o radykalnie innej naturze, dlatego na tym etapie odrzucono nawet kult obrazów. Stało się tak zresztą wskutek złych i nieprecyzyjnych tłumaczeń dokumentów soborowych.

Ostrożność Zachodu wobec kultu obrazów we wczesnym średniowieczu pokazuje, iż obawiano się sakralizacji materii, kultu przedmiotów jako takich, co przecież było powszechne w religiach pogańskich. Jedynym przedmiotem materialnym, którego kult usankcjonowano, były w tym czasie relikwie. One bowiem – o wiele bardziej niż obrazy – wprost odwoływały wiernych do prototypów, czyli do postaci świętych.

Z czasem jednak także relikwie zaczęły koncentrować uwagę wiernych nie tyle na osobach, co na ich materialnych szczątkach, często przypisując im właściwości na poły magiczne. Przykładem może być choćby ryt upokorzenia (humiliacji) relikwii znany w średniowieczu. W monografii „Relikwie” ks. Jan Kracik opisywał, jak mnisi oblężonego klasztoru kładli na posadzce relikwie swojego świętego patrona, aby przez to „wymusić” nadprzyrodzoną interwencję. Święty bowiem „został (...) poniżony jak te jego relikwie, postawiony w sytuacji pokutującego grzesznika i dzieli niedolę oraz wspiera prośby swoich ludzi. Wraz z nimi zalega oto posadzkę, zwracając się ze skargą do Chrystusa”. Z czasem praktyki te zostały potępione przez Kościół. W 1274 r. Sobór Lyoński II nazwał je „szkaradnym nadużyciem przeraźliwej bezbożności”.

Olej jak tabletka z krzyżykiem?

Niestety, w przypadku praktyk religijnych, których nieodłącznym elementem jest rzecz materialna, bardzo łatwo jest przekroczyć granicę postawy magicznej. Katechizm Kościoła Katolickiego zaznacza, iż „popaść w zabobon – oznacza wiązać skuteczność modlitw lub znaków sakramentalnych jedynie z ich wymiarem materialnym, z pominięciem dyspozycji wewnętrznych, jakich one wymagają”. Inaczej mówiąc, z zabobonem mamy do czynienia wówczas, gdy nadzieję pokładamy w rzeczy, a nie w Bogu, do którego ta rzecz się odnosi.

Zabobon nie dotyczy tylko – jak czasami się wydaje – czynności powszechnie za takie uznane, jak witanie się przez próg, splunięcie przez lewe ramię czy nieprzechodzenie pod drabiną. Zabobon – jak podkreśla KKK – „może (...) także dotyczyć kultu, który oddajemy prawdziwemu Bogu, na przykład gdy przypisuje się jakieś magiczne znaczenie pewnym praktykom, nawet uprawnionym lub koniecznym”.

Zabobonem może być nawet noszenie krzyżyka, medalika z wizerunkiem Matki Bożej, szkaplerza czy używanie oleju św. Charbela. Ten ostatni wydaje się ostatnio szczególnie – by tak powiedzieć – modny.
W internecie można znaleźć wiele stron poświęconych kultowi tego świętego, w tym jego niezwykłemu wstawiennictwu i roli, jaką w nim spełnia olej św. Charbela. Przeglądając komentarze i fora na ten temat, można zauważyć, jak płynna i nieugruntowana jest religijna świadomość i wiedza w odniesieniu do właściwego traktowania tego materialnego pośrednictwa.

Internautka Ania zwraca się z prośbą do czcicieli-forumowiczów: „Potrzebuje pilnie olejek św. Charbela. (...) Chciałabym się dowiedzieć, jak najszybciej mogę zdobyć olejek w Krakowie. Sprawa bardzo pilna, proszę o odpowiedź”. Internauta, który podpowiada jej, gdzie można się zwrócić w sprawie olejku, dopisuje: „Aniu pamiętaj olejek to symbol, modlitwa uzdrawia, więc czekając na olejek módl się do Charbela on uzdrawia”. W innym wątku administrator strony przestrzega: „Jacku, najpierw wiara i modlitwa, potem olej św. Charbela. Jeśli wierzysz i modlisz się a twoja prośba jest zgodna z wolą Boga to On ciebie wysłucha, bo to Bóg wie co jest dla ciebie najlepsze. Nie traktuj oleju jako »tabletki« która działa na to lub na tamto. To nie jest tak że »Goździkowa« powiedziała że to dobre to zamówisz, módl się i zaufaj Panu a olej oczywiście możesz zamówić wysyłając kopertę z adresem i znaczkiem” [interpunkcja oryginalna – AD].

Z liturgii i z pobożności

W Polsce popularny ostatnio się staje „balsam miłosierdzia”, który można otrzymać w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Na oficjalnej stronie sanktuarium można przeczytać, że olej ten „ma być dla wiernych przypomnieniem doznanej od Boga łaski i wezwaniem do stałego wysiłku, by nasze oczy, usta, dłonie i serca były coraz bardziej miłosierne”, a „korzystanie z Balsamu Miłosierdzia połączone jest z ufną modlitwą, która oparta jest na słowach św. Siostry Faustyny”.

Balsam ma więc spełniać przede wszystkim funkcję kommemoratywną (wspomnieniową), to znaczy przypominać wiernym o łasce miłosierdzia i o zobowiązaniach, które z tej łaski wynikają.

Teologiczne uzasadnienie tej formy nowego sakramentalium sięga do tekstu biblijnego i nauczania papieża Franciszka. Jak czytamy na stronie internetowej, Księga Apokalipsy św. Jana mówi o namaszczeniu oczu balsamem (Ap 3, 18). Kategoria „namaszczenia” jest także jedną z kluczowych w nauczaniu Franciszka, który bardzo często mówi o oleju, zapachu owiec czy „olejku miłosierdzia, który napełnia serce radością i nadzieją”.

Trudno oczywiście przeciwstawiać jeden olejek drugiemu. Mają inny teologiczny „rodowód” i jednak inne znaczenie. Trzeba jednak pamiętać, że zwyczaj związany z użyciem olejku św. Charbela wyrasta raczej z pobożności ludowej, a balsam miłosierdzia – z liturgii. Doświadczenie uczy, że takie oddolnie pojawiające się praktyki pobożne przyjmują się łatwiej i cieszą się większą popularnością wśród ludu Bożego niż wiele ustanawianych odgórnie, nawet wyrastających z liturgii. Dzieje się tak, ponieważ pobożność ludowa jako forma pozaliturgicznego wyrażania wiary chrześcijańskiej bywa silnie powiązana z religijnością ludową, która – jak podkreśla „Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgii” – „niekoniecznie ma związek z objawieniem chrześcijańskim”, jest wyrazem rzeczywistości uniwersalnej i naturalnego, religijnego sensu życia.

Mówiąc inaczej, pobożność ludowa w dużej mierze odpowiada naturalnej potrzebie nadprzyrodzoności. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy codzienna rzeczywistość życia w wierze wydaje się dla kogoś niewystarczająco nadprzyrodzona, cudowna, nadzwyczajna. Jak czytamy w „Dyrektorium”, jednym z niebezpieczeństw pobożności ludowej jest „tendencja do oddzielania przeżyć kultycznych od zaangażowania w życie chrześcijańskie”. Jeśli więc dla kogoś życie chrześcijańskie nie jest wystarczająco „przeżyciowe”, nie rozpoznaje jego codziennej nadprzyrodzoności, szuka jej w przeżyciach kultycznych. Dokument cytuje też Jana Pawła II, który przestrzegał przed stosowaniem „znaków, gestów i formuł, którym przypisuje się znaczenie nadzwyczajne”. Trzeba podkreślić to jeszcze raz: nadzwyczajność chrześcijaństwa polega na życiu zgodnym z Ewangelią.

Szata Jezusa i gest kobiety

Pamiętając o tych zastrzeżeniach, nie można zapominać o jednym: chrześcijaństwo jest religią wcielenia, a to powoduje poważne konsekwencje teologiczne. Przyjmując ludzką naturę, Jezus uświęcił także materię ziemską, z której pochodziło jego ciało. W nauczaniu Jezusa nie ma pogardy materii, a manichejskie kojarzenie materii ze złem zostało przez chrześcijaństwo odrzucone. Materia w żaden sposób nie jest jakoś moralnie skażona, a więc może pośredniczyć w kontakcie człowieka z Bogiem. Chrześcijaństwo nie jest jednak zabobonem, w którym materii jako takiej przypisuje się jakąś autonomiczną – dobrą czy złą – funkcję religijną. Przy każdym poświęceniu rzeczy materialnej Kościół przypomina, że nadprzyrodzona funkcja tej poświęconej rzeczy ściśle łączy się z wiarą tej osoby, która będzie ją nosić, używać, korzystać z niej. Krzyżyk nie jest amuletem, medalik nie jest przedmiotem magicznym, a olej nie uzdrawia.

Biblijnym modelem rozumienia roli materii w pośrednictwie czy kulcie pozostaje scena spotkania Jezusa z kobietą cierpiącą na krwotok. Jak notuje św. Marek, kobieta ta „słyszała (...) o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: »Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa«”. Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła z Niego i zapytał: „Kto się dotknął mojego płaszcza?”. Przelękniona kobieta zbliżyła się do Jezusa i przyznała, że to ona Go dotknęła. Wtedy Jezus powiedział: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!” (Mk 5, 25-34).

Jaki stąd wniosek? Jezus nie mówi: „uzdrowiło cię dotknięcie” albo „uzdrowił cię mój płaszcz”. To nie gest ani rzecz materialna stały się przyczyną uzdrowienia, ale wiara kobiety, na którą Jezus odpowiada łaską. Ten paradygmat wciąż obowiązuje w chrześcijańskiej duchowości. Ludzki gest i materialna rzecz są ważne o tyle, o ile są zewnętrznym wyrazem wewnętrznego nastawienia.
To wiara jest konieczna, nie zaś olej, który jest tylko przypomnieniem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2016