Łódeczka

Gdy nieznana nikomu młoda żeglarka postanowiła, że wystartuje w regatach Whitbread na prowadzonym przez siebie jachcie z całkowicie żeńską załogą, kpinom nie było końca.

22.06.2020

Czyta się kilka minut

Znacie to uczucie, gdy ktoś nieproszony o dobrą radę, której nie potrzebujecie, postanawia was nią uraczyć, a wy zaskoczeni nachalnością macie w gębie kołek zamiast języka, więc doskonałe riposty przychodzą wam do głowy dopiero wieczorem w wannie? Znacie, jestem pewna.

Wiele takich nieproszonych pouczeń do mnie w życiu przyszło w dziedzinach, którymi się z powodzeniem od lat zajmuję: od macierzyństwa, przez to, jak wyglądam, co i jak piszę, po dobór gości do wywiadów, które przeprowadzam na (swojej własnej) stronie internetowej etc.

Jest w ludziach wielka pokusa do nieproszonego dzielenia się swoim doświadczeniem i spostrzeżeniami, które odbiorcy nie pomogą, nie dodadzą motywacji ani skrzydeł, bo wypowiadane są nie celem wsparcia adresata, lecz dla polepszenia sobie samopoczucia.

Tysiąckroć zatem wolę złotą radę mojego świętej pamięci dziadka Tadka, który powiadał: „Ja ci radzę, rób, jak chcesz”. Próbuję dziadku, wciąż próbuję! No bo łatwo powiedzieć, zwłaszcza będąc kobietą.

A już szczególnie jest ciężko, gdy kobieta wchodzi na terytoria zarezerwowane z jakichś powodów dla rodzaju męskiego. Na przykład na pokład.

I tu sprytnie przejdę do fenomenalnej historii, w której riposta na uwagi życzliwych wyszła tak dobrze, że aż przeszła do annałów – żeglarstwa, historii kobiet i feminizmu.

W 1989 r. Tracy Edwards, nieznana nikomu młoda żeglarka, postanowiła, że wystartuje w wokołoziemskich załogowych regatach Whitbread na prowadzonym przez siebie jachcie z całkowicie żeńską załogą.

Kpinom nie było końca. Tracy w regatach Whitbread kiedyś już udział brała, jako okrętowa kucharka, w takiej roli widziało ją żeglarskie środowisko. Nikt nie chciał dziewczyny na pokładzie, więc postanowiła wywalczyć sobie własny pokład, na który będzie wpuszczać, kogo zechce. Czyli same dziewczyny. Po długiej walce o sponsorów (nikt nie chciał wesprzeć tak groteskowego pomysłu; ostatecznie pieniądze dał jej stary znajomy, którego poznała pracując w kuchni na czarterowych jachtach na Karaibach – król Jordanii Husajn; Tracy zastawiła też w banku dom, ryzykując, że nie będzie miała dokąd wracać) udało się im wystartować.

Dziennikarze sportowi robili zakłady, jak daleko panny dopłyną, obstawiając, że najdalej do Wysp Kanaryjskich. W fenomenalnym filmie dokumentalnym o starcie załogi jachtu Maiden w regatach Whitbread („Maiden”, 2018) widzimy, jak bezpardonowy atak na młode żeglarki przypuściło środowisko wodniaków, nie tylko nie traktując ich jako konkurencji, lecz również ustawiając je w roli ciekawostki – czy raczej: maskotki. Gdy żeńska obsada dopłynęła do końca pierwszego etapu (z Southampton w Wielkiej Brytanii do Punta del Este w Urugwaju), zamiast, jak koledzy żeglarze, opowiadać o żeglowaniu, musiały się mierzyć z pytaniami dziennikarzy o to, czy ciągle się kłócą oraz jakich używają kosmetyków podczas rejsu. Wujkowie Dobra Rada poklepywali je po plecach z paternalistycznymi uśmieszkami, czyniąc kolejne zakłady, że tym razem – na etapie z Urugwaju do Australii – laski wymiękną.

Jakże duże zdziwko nastąpiło, gdy harde dziewuchy na szalenie trudnym odcinku, przez m.in. niebezpieczne wody Oceanu Południowego, dopłynęły jako pierwsze w swojej klasie, w pięknym stylu pokonując faworyta. Media i komentatorzy orzekli natychmiast, że to łut szczęścia. Jednak również na metę trzeciego odcinka przypłynęły jako pierwsze. I choć ostatecznie jacht Maiden do Southampton przybył jako drugi w swojej klasie (i 17. w klasyfikacji generalnej), to na nabrzeżu czekały tłumy. Na nie, nie na lidera wyścigu. Wpływały na metę w otoczeniu setek jachtów, łodzi, statków wycieczkowych pełnych wiwatujących ludzi. Tak witano dziewczyny, które nie poddały się presji i dopięły swego w wielkim stylu.

„Ja ci radzę, rób, jak chcesz” – mogłoby brzmieć przesłanie Tracy Edwards. Rób tak, jak uważasz za stosowne, w sposób, który uznajesz za dobry dla ciebie, w dziedzinie, którą kochasz, w stylu, jaki sprawia, że czujesz się dobrze z samym sobą. Tę spóźnioną genialną ripostę spod prysznica po prostu strzelmy przy kolejnej okazji. Będzie ich jeszcze na pewno sporo. Póki chcemy mieć jakiś własny pokład. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2020