La vita è bella

Na znalezionych w telefonie zdjęciach z Bergamo sprzed dwóch lat głównie jem. Ten marcowy weekend 2018 r. spędziliśmy chodząc po mieście szlakiem restauracji.

30.03.2020

Czyta się kilka minut

Wysyłałam stamtąd rodzicom zdjęcia wystaw sklepowych, na których leżały stosy najpiękniejszych panini świata, nawet u mnie – wieloletniej wegetarianki – uruchamiających wydzielanie śliny. Misternie przycięte szynki parmeńskie i różowe mortadele pomiędzy serami najwspanialszych gatunków, pomidorami, zieleniną i bakłażanami podanymi na tysiąc jeden sposobów, a wszystko na grzance.

Włochy to w moim życiu kraj pełen sentymentalnych wspomnień z dalekiej przeszłości. Gdy tylko upadła komuna, pojechaliśmy z babcią i dziadkiem na pierwsze zagraniczne wakacje. To miała być niespodzianka – dziadkowie chcieli nas wziąć w nieznane, nie mówiąc nam, jaki jest cel podróży, ale wcześniej podsłuchaliśmy z bratem ich rozmowę z rodzicami. Leżeliśmy bez ruchu na schodach prowadzących na strych i wytężaliśmy słuch, by zrozumieć jak najwięcej z tego, co mówią dorośli, a oczy robiły się nam coraz bardziej okrągłe z ekscytacji. Wenecja! Dla dwójki dzieciaków z upadłego PRL brzmiało to jak wyprawa na Księżyc.

Nigdy nie zapomnę smaku lodów frutti di bosco na placu świętego Marka, które kupił nam wtedy dziadek. To było już po wizycie w bazylice, kręciło się nam w głowach od wrażeń i upału. Dostaliśmy po jednej skromnej gałce, a dziadkowie obeszli się smakiem, bo lody kosztowały fortunę, gdy zarabiało się w ledwo dyszącej złotówce. Możliwe, że dziś – zepsuta 30-letnim kosztowaniem frutti z niejednego bosco – nie spojrzałabym nawet na tamte desery. Ale wówczas wydawało mi się, że roztapiam się sama w sierpniowym słońcu ze szczęścia.

Do Włoch wracaliśmy potem wiele razy, już z rodzicami, którzy odkryli możliwość niedrogiego wypożyczania przyczep na kempingach pod Wenecją. Przyczepy te, znajdujące się w kompleksach pełnych basenów i innych atrakcji, dla nas – posiadaczy maleńkiej starej przyczepki Niewiadów, z którą przez lata jeździliśmy w Bieszczady – były niczym pięciogwiazdkowe hotele.

Im dalej w głąb lat 90., tym bardziej na południe się zapuszczaliśmy. Od Rimini przez Rawennę, L’Aquilę i Spoleto, po Asyż i Rzym.

W pamiętniczku, który prowadziłam przez całe dorastanie, zapisywałam wrażenia z tych wypraw, wspaniale egzaltując się kolejnymi miejscami niczym nastoletnia nieutalentowana wersja Zbigniewa Herberta. W Asyżu mama kupiła mi na straganie drewniany krzyż św. Franciszka, który nosiłam kilka lat na piersi. W dzienniczku z tego dnia zapisałam liczne, a liryczne strofy pod adresem najprzyjemniejszego z katolickich świętych. To podczas wakacji we Włoszech, leżąc na ciepłych skałach półwyspu Gargano, przeczytałam po raz pierwszy podsuniętą mi przez tatę „Wyspę dnia poprzedniego” Umberta Eco i uznałam, że chyba muszę trochę więcej czytać, co niewątpliwie wyszło mi na zdrowie.

Gdy myślę o szczęściu w skoncentrowanej postaci, o esencji tego, co przynosiło mi w życiu najwięcej dobrych emocji, włoski krajobraz – ze światłem zupełnie inaczej kładącym się na wzgórzach, z cyprysami, które nadawały widokowi z okna wymiar renesansowego obrazu, z Morzem Adriatyckim, które rano było błyszczące, a po południu lazurowe – znajduje się w centrum.

Kilka tygodni temu, gdy spokojna Europa spoglądała ze zdumieniem na zamknięte miasta w prowincji Hubei, byłam we Włoszech. Dwa dni po przyjeździe okropnie rozbolał mnie ząb. Mój dentysta nakazał mi telefonicznie wizytę u jakiegokolwiek stomatologa w pobliskim Bormio.

Starszy pan, którego gabinet znalazłam w sieci, przyjął mnie, przejętą, że pewnie czeka mnie leczenie kanałowe górnej jedynki. Zrobił zdjęcie rentgenowskie zęba, zadzwonił do mojego dentysty w Polsce, skonsultował sprawę i powiedział: „Proszę się nie martwić”. Dał mi antybiotyk i nie wziął ode mnie ani euro, machając ręką i mówiąc, żebym już lepiej wracała na narty. Nie boli mnie do dziś.

Mój plan na idealną przyszłość jest więc taki, żeby za jakiś czas mieć pieniądze, by pojechać do Włoch, żeby pójść do tego starszego dentysty i zrobić porządny przegląd uzębienia, a potem zjeść panini w Bergamo. Szczerze mówiąc, może być nawet z mortadelą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2020