Kraków ma właściwy rozmiar

Z Sonią Dembińską i Kevinem Kennerem rozmawia Tomasz Cyz

15.06.2003

Czyta się kilka minut

TOMASZ CYZ: Mieszkacie od jakiegoś już czasu w Polsce. Dlaczego właśnie Polska?
SONIA DEMBIŃSKA: Od zawsze chcieliśmy spędzić jakiś czas poza granicami naszych krajów. Myśleliśmy, że będzie to dobre dla naszych dzieci, by poznały inną kulturę. Oboje uważaliśmy, że tym miejscem może być tylko Polska. Dlaczego? Kochamy ten kraj, chcieliśmy, by także nasze dzieci go poznały i nauczyły się języka. Tryb życia i pracy Kevina sprawia, że taki plan łatwo zrealizować: przecież nie jest ważne, skąd pojedzie do Japonii czy Stanów Zjednoczonych, by zagrać kolejny koncert. Dwa lata temu spędziliśmy w Krakowie wakacje, Kevin oprowadzał mnie po miejscach, które zapamiętał z młodości...

KEVIN KENNER: Kiedy miałem siedemnaście lat, studiowałem w Krakowie przez pół roku. Oczywiście wiele od tego czasu się zmieniło. Byliśmy w Polsce wiele razy, podczas koncertowych podróży, ale dopiero podczas trzytygodniowych wakacji mieliśmy wreszcie czas na zwiedzanie, nie tylko Krakowa, także innych miast. Ale to Kraków nas zauroczył, oboje się w nim zakochaliśmy. Nie chcieliśmy wyjeżdżać. Więc zadaliśmy sobie pytanie: dlaczego mamy wyjeżdżać, skoro tego nie chcemy? Dlaczego tu nie zostać?

Co jest takiego w tym mieście, że nie chcecie się z nim rozstać? Pytam o to także dlatego, że czasem sami mieszkańcy Krakowa nie czują jego uroku, piękna, jego genius loci?
KK: Kiedy studiowałem, byłem tu razem z moją mamą.

To był koniec roku 1980, niełatwy czas. Ale pozostały po tym cudowne wspomnienia.

Kiedy myślałem o Polsce, myślałem o Krakowie. To miasto stało mi się bardzo bliskie, pamiętam do dziś lekcje u prof. Ludwika Stefańskiego, na krótko przed jego śmiercią.

SD: Dużo podróżowaliśmy i podróżujemy. Podoba nam się Skandynawia, Japonia, oczywiście Ameryka. Ale Kraków jest najpiękniejszym miastem ze wszystkich, które widzieliśmy i znamy. Jest w nim jakaś nieskazitelność. I ma właściwy rozmiar: wszystko jest niemal na wyciągnięcie ręki, miejsca, które lubisz, ludzie, których możesz spotkać zawsze i przypadkiem.

KK: To miasto ma także bogatą kulturę. Ciągle coś się dzieje.

Naprawdę? Mam często wrażenie, że to miasto drzemie...
KK: A co robisz wieczorami, oczywiście jeśli nie pracujesz? Możesz przecież pójść na koncert: jazzowy, klasyczny, do teatru, potańczyć, wziąć udział w jakimś festiwalu... Jest także bogata oferta dla dzieci, co w naszym przypadku nie jest bez znaczenia. A w dwie godziny możesz dostać się do Zakopanego. Wszystko na wyciągnięcie ręki. Znam inne polskie miasta, ale to Kraków właśnie ma to coś specjalnego.

Krakowianie mają także specyficzne, intrygujące zamiłowanie do jedzenia, do kuchni. Jest tak dużo różnych restauracji, wyda-je mi się, że więcej nawet niż w Warszawie. Chodzi mi przede wszystkim o możliwość wyboru. To także wiele mówi o mieszkańcach, o tym, co cenią. Lubią cieszyć się życiem. Podobnie jak my.

Kevin, kiedy poczułeś, że chcesz zostać pianistą, że muzyka stanie się treścią Twojego życia?
KK: Miałem około siedmiu lat. W szkole odbywały się zajęcia i każdy z nas miał napisać, kim chce zostać. Wypisałem trzy zawody: na pierwszym miejscu był pianista, na drugim strażak, na trzecim - pracownik stacji benzynowej. Uwielbiałem bowiem zapach benzyny. Na razie pozostałem przy pierwszym wyborze.

SD: Ale pewnie nigdy nie stałoby się to rzeczywistością, gdyby nie mama Kevina. Poświęciła wszystko, by tylko mógł ćwiczyć, rozwijać się. Kiedy zdała sobie sprawę, że ma talent, pracowała niezwykle ciężko, by tylko mu pomóc, mimo że sama nie posiadała muzycznego wykształcenia. Wyszła za mąż w młodym wieku, mieszkała na farmie. Poświęciła Kevinowi cały swój czas.

KK: Wierzyła, że może mi się udać. Ze może nam się udać. Pozostawiła na pół roku męża, inne dzieci, by tutaj w Polsce być ze mną. Nie znając języka, nie znając kraju, opiekowała się mną, robiła wszystko, żebym mógł zajmować się tylko graniem.

Miałeś dwóch polskich nauczycieli?
KK: Tak, prof. Stefańskiego i Krzysztofa Brzuzę. Pochodził z Nowego Sącza, później przeniósł się do Kalifornii, gdzie się spotkaliśmy. Był uczniem Stefańskiego, mieszkał u niego przez wiele lat. Dzięki niemu właśnie przyjechałem do Polski, on też polecił mnie profesorowi.

Jesteście oboje pianistami. Czym jest dla Was muzyka
SD: To najważniejsza rzecz w naszym życiu.

KK: To powietrze, którym oddychamy, najpełniejszy sposób wyrażania siebie, zaznaczenia swojego „ja”. Tego, jak widzisz rzeczy, jak widzisz świat. Granie muzyki jest czymś znacznie poważniejszym niż tylko zabawą czy przyjemnością.

Zastanawialiście się kiedyś, jaką płeć ma muzyka? Gramatycznie w polskim choćby języku mówi się o niej w rodzaju żeńskim...
KK: Muzyka ma w sobie oba elementy, męski i żeński. Jeśli jej natura byłaby bardziej kobieca, jak mężczyzna mógłby przez nią wyrażać samego siebie? Choć oczywiście zdarzają się utwory, które można nazwać męskimi, inne kobiecymi. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale to bardzo ciekawy problem.

Co według Was, pianistów i wykonawców, jest najważniejsze w sztuce muzycznej interpretacji? Co to znaczy: dobra interpretacja?
SD: Przede wszystkim musi być przekonująca. Czasem możemy nawet nie lubić sposobu, w jaki pianista (czy inny muzyk) wykonuje dany utwór, ale jeśli jest przekonujący... Byłam ostatnio na koncercie, podczas którego wykonywano utwór, który bardzo dobrze znam, bo gra go również Kevin. I pewne rozwiązania okazały się zupełnie inne, ale bałabym się stwierdzić, że interpretacja Kevina jest dobra, właściwa, a to wykonanie takie nie było. Niewątpliwie to, co słyszałam, było klarowne, jakby pianista znał na wylot każą nutę, było bardzo jasne. Zdawał się analizować każdy takt i czuć było, że doskonale wie, co chce wyrazić. Dlatego to było przekonujące.

Miałam w Londynie nauczyciela fortepianu. Ceniłam u niego to, że był bardzo wymagający. Podczas lekcji pytał często: dlaczego tę nutę grasz właśnie tak? Początkowo myślałam sobie, że pewnie gram coś źle... Ale on tylko chciał, żebym była przekonana do tego właśnie rozwiązania. Zebym zastanawiała się, dlaczego tak, a nie inaczej.

KK: Ludzie lubią, aby rzeczy były jasne, wyraźne: białe ma być białe, czarne powinno być czarne. Jest w nas silna pokusa, by istniał tylko jeden sposób tworzenia i wyrażania. I jeśli jest mój, to jest dobry. Myślę, że byt artysty polega na ciągłej walce. Ktoś wykonuje dany utwór inaczej niż ty i to skłania cię do zastanowienia się nad tym, jak sam to robisz. Do przewartościowań. Muzyka zmienia się z roku na rok, z dnia na dzień. Nie ma jednego tylko sposobu zagrania danego utworu. Zresztą interpretacja nie ma wiele wspólnego z wyborem. To raczej problem integralności i szczerości, do której powinniśmy dążyć, by naprawdę zrozumieć, co muzyka chce nam powiedzieć. Interpretator, wykonawca musi mieć mniej z kompozytora, więcej z tłumacza. Jest naturalnym medium, przez które muzyka może i chce sama się wyrazić.

Co jest najważniejsze w przygotowywaniu i wykonywaniu utworu: inspiracja, technika, emocje?
KK: To wszystko jest powiązane. Jeśli zostałeś czymś zainspirowany, ale nie masz wystarczających możliwości technicznych, by to wyrazić, wtedy nie potrafisz tego zrobić. Jeśli jesteś świetny technicznie, a nie wiesz, co chcesz wyrazić, dzieje się podobnie. Muzyka staje się jedynie pustym naczyniem. Technika jest po prostu elementem, poprzez który wyrażamy znaczenie i myśl danej muzyki.

Mieczysław Tomaszewski, wybitny znawca Chopina, powtarza często sformułowanie: ,, mus i my wy słyszeć, co utwór ma nam do powiedzenia”... Czy grając dzieło słuchacie go równocześnie, słuchacie i zastanawiacie się, co ono w tym momencie do Was mówi?
KK: - Bardzo często wykonawca jest - powinien być - równocześnie słuchaczem. Istotą wykonywania muzyki jest dialog. Muzyka nie jest jedynie obiektem, na którym dokonuje się pewnych operacji. Wykonawca powinien reagować na muzykę, którą właśnie gra. Muzyka odpowiada tym samym, podobnie dzieje się z instrumentem - zależy, czy to wielka koncertowa hala, czy mała sala dla kilkunastu słuchaczy. Cały czas musisz zwracać uwagę na warunki, otoczenie, wszystko bowiem mówi coś do ciebie, musisz słuchać i odpowiadać. Pewnie dlatego wolę koncerty niż nagrania, spontaniczność niż technikę - żmudne powtarzanie po to tylko, by z kawałków skleić najlepszą wersję. Kiedy pierwszy raz nagrywałem muzykę, zrozumiałem, że nie istnieje jedna jedyna idealna interpretacja.

-Co jest szczególnego, wyjątkowego w fortepianie?
KK: - Kiedy zaczynałem uczyć się muzyki, grałem na wiolonczeli i myślałem, że to ona właśnie jest najpiękniejszym instrumentem na świecie... Brzmienie fortepianu jest różnorodne, możesz słyszeć w nim dźwięki orkiestry, głosy innych instrumentów.

Kilka lat temu przygotowaliście wspólnie multimedialne projekty. Co to było?
SD: - Moja bliska przyjaciółka wykłada literaturę angielską na jednym z uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych i organizuje co jakiś czas interdyscyplinarne konferencje. Zaprosiła nas do współpracy przy temacie: woda. Chcieliśmy połączyć elementy wizualne, literaturę, muzykę. Przygotowywaliśmy się do tego długo, dużo czytaliśmy, odwiedzaliśmy galerie. Okazywało się, że pewne rzeczy łączą niedostrzegalne przy pierwszym spojrzeniu nici. Ze jakiś obraz posiada część wspólną z pewnym utworem muzycznym, podobnie dzieje się z wierszem. To było niezwykłe doświadczenie, bardzo otwierające. Nasi słuchacze nie byli muzykami, zajmują się różnymi dziedzinami nauki: fizyką, chemią... Kiedyś powtórzyliśmy to samo w szkole, do której uczęszczały wtedy nasze dzieci, oczywiście zmniejszając poziom komplikacji. Akurat odbywał się u nich „water week”, tydzień wody. Po naszej prezentacji dzieci miały same coś namalować, starsze coś napisać; i wykorzystały doświadczenie z wykładu! Pozostała nam po tym książka z pracami dzieci: jest po prostu zdumiewająca. Pokazuje, jaki potencjał tkwi w każdym, naprawdę każdym dziecku...

KK: Mając do czynienia w tym samym momencie z różnymi rodzajami sztuk, zaczynasz podświadomie szukać powiązań pomiędzy nimi. Zaczynasz pytać, co mają ze sobą wspólnego... Tematem kolejnego projektu był Chopin, piętnaście scen z jego życia. Połączyliśmy utwory Chopina, czasem rzadko grywane, z listami przez niego napisanymi oraz jego portretami.

Kevin, czy mógłbyś jeszcze opowiedzieć o dwóch Konkursach Chopinowskich, w których uczestniczyłeś?
KK: Kiedy miałem 17 lat i mieszkałem w Krakowie, przygotowywałem się do mojego pierwszego Konkursu. Wtedy jeszcze nie docierało do mnie, że będę uczestniczył w jednym z najważniej szych pianistycznych konkursów na świecie. Byłem więc szczęśliwy, kiedy zająłem dziesiąte miejsce. Wtedy też zdałem sobie tak naprawdę sprawę, że mogę grać, że jestem w stanie zrobić „karierę” - nie tylko w sensie popularności. Muszę tylko bardzo ciężko ćwiczyć.

Dziesięć lat później czułem, że mogę wygrać. Byłem wtedy zupełnie inną osobą, jako pianista i jako człowiek. Nie przyjechałem do Warszawy jedynie po to, by coś przeżyć, zdobyć kolejne doświadczenie. Przyjechałem, żeby zagrać - pięknie i doskonale. I zwyciężyć. Czułem niesłychany dreszcz emocji. Śmieszne było na przykład to, że pamiętałem nawet panie w szatni sprzed dziesięciu laty, i one także mnie rozpoznały. To było jak powrót do domu. To był także ostatni konkurs, w którym brałem udział. Parę miesięcy wcześniej dostałem Brązowy Medal na Konkursie im. Czajkowskiego w Moskwie, także nagrodę na Inter-national Terence Judd Award w Londynie. W tym samy roku pobraliśmy się z Sonią. Mieliśmy krótki miesiąc miodowy, właściwie nie miesiąc, bo musieliśmy wrócić, żebym mógł przygotować się do Konkursu Chopinowskiego.

Czy to był najpiękniejszy rok w Waszym życiu?
SD: Nie, on trwa teraz.

KK: Każdy rok jest piękniejszy od poprzedniego.

KEVIN KENNER jest amerykańskim pianistą, uczniem Krzysztofa Brzuzy i Ludwika Stefańskiego, u którego studiował w Krakowie. W 1980 roku zajął dziesiąte miejsce podczas Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Dziesięć lat później powrócił do Warszawy i kolejny konkurs wygrał (zdobył także wielkie uznanie publiczności, która wyróżniła go swoją nagrodą). W tym samym roku otrzymał brązowy medal podczas Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Czajkowskiego w Moskwie, Terence Judd Award w Londynie oraz The Chopin Foundation of the U.S. National Chopin Competition w Miami. Występował w największych koncertowych salach Europy, Azji i Ameryki. Interesuje się wykonawstwem historycznym, grał recitale na romantycznych instrumentach z epoki (Graf z 1820 roku, Broadwood z 1816, Pleyel z 1847); z żoną, angielską pianistką i klawesynistką Sonią Dembinską, często wykonują utwory na cztery ręce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2003