Kot i pies

Markiewicz czytał wszystko, ale nie wszystko rozumiał. Tak, jak każdy. Różnica tylko polegała na tym, że Profesor przyznawał się do tego, a my nie. Gdy go ktoś szczególnie rozsierdził mętnością wywodu, stawał się bezlitosny.

04.11.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

W jednym ze swoich wierszy Miłosz ironizował, że w przyszłości będzie znany z tego, iż sąsiaduje w encyklopedii z Myszką Miki. Ze mną los obszedł się znacznie łaskawiej. Siedzę w indeksach naukowych książek między Markiewiczem i Marksem, i jest to siedziba do pozazdroszczenia. Marks zaczynał jako heglista, Markiewicz zaczynał jako marksista, ja zaczynałem jako jego uczeń.

Markiewicz zatrudnił mnie jako asystenta, przeczytawszy moją dziwaczną pracę magisterską, i to jemu zawdzięczałem, że nie musiałem już układać wedle rozmiarów inkunabułów w krakowskim seminarium duchownym, gdzie dorabiałem po studiach. W ogóle jego cichej obecności w moim życiu zawdzięczam niewyobrażalnie dużo. Teraz widzę, jak dużo.

On, pozytywista, człowiek, który pamiętał wszystko do najdrobniejszego szczegółu, i ja, postmodernista (jak o mnie wtedy mówili, bo czytałem książki wydane kilka, nie kilkadziesiąt lat temu). Okropnie się męczył ze mną, bo co rok przynosiłem inny temat pracy doktorskiej. W pewnym momencie, na swoim jubileuszu, gdzie czytał parodie tytułów prac naukowych swoich kolegów, mnie obśmiał chyba najcelniej. Używając Norwidowskiego tytułu „A Dorno ad Phrygium”, przy moim nazwisku postawił „Adorno ad Infinitum”, bo zajmowałem się wówczas niemieckim filozofem i pisałem pracę o niemieckim eseju, której nigdy nie ukończyłem.

Ale doktorat w końcu napisałem. Zaniosłem go Profesorowi. Był o Nietzschem i interpretacji. Markiewicz szybko poprosił o spotkanie, co mnie nie dziwiło, bo Profesor nie czytał, tylko skanował oczami stronę i wydawało się, że kartkuje książkę, gdy tak naprawdę czyta. Poszedłem z drżącym sercem i usłyszałem: „Panie Michale, napisał Pan świetną habilitację, ale teraz proszę przynieść mi jakiś doktorat”. Struchlałem. Na szczęście miałem kilka niemal gotowych manuskryptów, wybrałem jeden, przedstawiłem w tym samym roku jako doktorat. Dzięki genialnemu pomysłowi Markiewicza miałem dwie grube książki w tym samym roku i zaraz mogłem się starać o profesurę.

We wspomnieniach nagranych dla UJ i zawartych na uniwersyteckiej stronie internetowej (http:/www.archiwum.uj.edu.pl/henryk-markiewicz), Markiewicz, zapytany o swoich uczniów, mówi o mnie w samych superlatywach, ale w pewnym momencie ożywia się, za grubymi szkłami oczy zaczynają się uśmiechać, macha ręką i dodaje: „ale ja się z nim nie zgadzam w większości spraw”.

I tak właśnie było. Nie zgadzaliśmy się. W większości spraw. Ja pisałem jakiś manifest na temat interpretacji, on natychmiast siadał do polemiki, bo miał na interpretację pogląd zasadniczo odmienny. Ja pisałem, że nie ma racji, i tak się wadziliśmy przez lata, to na łamach czasopism specjalistycznych, to na łamach „Tygodnika”, gdzie swój tekst zatytułował „Jak pies z kotem”. Pytałem go potem: „Ależ, Panie Profesorze, kto jest kto w tym sporze? Kto pies, a kto kot?”. Uśmiechał się tylko.

Wszyscy mówią: biblioman, erudyta, edytor. Owszem, kiedy pierwszy raz wszusowałem na frotkach do jego biblioteki (Pani Mila dbała o nieskazitelny połysk parkietu), od razu zżarła mnie, skromnego, acz nieprzejednanego zbieracza książek, zazdrość pomieszana z onieśmieleniem i rezygnacją, że nigdy nie będę tak wspaniale mieszkał.

Kiedy tylko mogłem, zaglądałem do jego rubryki, gdzie wypominał wszystkim błędy, czy przypadkiem nie palnąłem w druku jakiegoś głupstwa. Cieszyłem się jak dziecko, gdy Markiewicz zaproponował mi tłumaczenia Francuzów i Amerykanów do swojej nieśmiertelnej antologii badań literackich za granicą i kiedy zaprosił mnie do zrobienia trzeciego tomu kultowej „Sztuki interpretacji”. Byłem oczywiście zachwycony, gdy Profesor włączył moje żartobliwe felietony z „Tygodnika” do swojej książki „Zabawy krakowskich uczonych”.

Profesor był jednak przede wszystkim nieprzejednanym polemistą. Zaczynał od polemik z największymi: Ingardenem, Paulem de Manem i potem właściwie nigdy nie złożył pióra i nikogo nie oszczędził. Nie w swojej sprawie, na to był za uczciwy. W sprawie, którą nazwałbym kondycją rzetelnego czytelnika.

Markiewicz czytał wszystko, ale nie wszystko rozumiał. Tak, jak każdy. Różnica tylko polegała na tym, że Profesor przyznawał się do tego, a my nie. Pisał o tym, czego nie mógł przyswoić, i było jasne, że działo się tak nie z powodu ograniczeń, ale z powodu niejasności podsuwanej formuły. A gdy go ktoś szczególnie rozsierdził mętnością wywodu, od razu machał bezlitosny pamflet i im był starszy, tym – wbrew wszystkim kliszom – ostrzejszy. A przy tym, w odróżnieniu od niemal wszystkich naszych młodszych i starszych kolegów, umiał oddzielić spór intelektualny od prywatnej zajadłości. I wiedział, że są sprawy, których nie można pozostawić ospałym umysłom. Nikt w tym powolnym zgarbionym staruszku w grubych okularach, zatopionym w książkach, nie rozpoznałby pobudliwego młodzieńca broniącego wspólnej sprawy intelektualnej rzetelności.

Za to go kochałem. Jak kot mieszkający w tym samym domu z psem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2013