Jezuiccy awanturnicy z Amazonii i Tybetu

Z zacięciem łowców przygód, w wiekach XVI i XVII zakonnicy-misjonarze z Towarzystwa Jezusowego zrewolucjonizowali świat lingwistyki. Walcząc również z łowcami niewolników.

30.09.2023

Czyta się kilka minut

Jezuiccy awanturnicy
Florian Baucke, „Przygotowanie do bitwy”. Ilustracja z cyklu „Życie Indian Guaranów oczami ojca jezuity” (1749-1767), Zwettler Codex. / GETTY IMAGES

Dziś, w epoce tłumaczy internetowych, trudno sobie wyobrazić, jakim wyzwaniem była kiedyś nauka języków. Mimo to na przestrzeni około 250 lat (od początku XVI w. do drugiej połowy wieku XVIII), gdy pomieszczenia wciąż oświetlały świece, udało się Europejczykom stworzyć dziesiątki słowników i gramatyk języków, o których istnieniu jeszcze niedawno nie mieli pojęcia. Większość ich autorów była jezuitami.

Jak do tego doszło?

Aż po dach świata

Dotarcie statków Kolumba do Ameryki i wytyczenie morskich szlaków do Azji kazało Europejczykom stawiać pytania, których dotąd sobie nie zadawali. Poruszający się od wieków znajomymi ścieżkami, nagle usłyszeli, że istnieją nieznane im ludy, kultury i języki. W miejsca te należało, jak uważali, zanieść chrześcijaństwo.

Nie było to proste także dlatego, że w Nowym Świecie (jak zwano obie Ameryki) i Azji używano setki języków. Aby głosić tam Ewangelię, należało przygotować ludzi, którzy mogą porozumieć się z miejscową ludnością. Stąd awangardę lingwistów stanowili wtedy zakonnicy: franciszkanie, dominikanie, augustianie, kapucyni – i członkowie Towarzystwa Jezusowego, założonego w 1540 r.

Dzieło jezuitów okazało się najbardziej imponujące. Przed rozwiązaniem ich zakonu (nastąpiło to w 1773 r., po czym przywrócono go w 1814 r.; to osobna historia) jezuici opracowali dziesiątki gramatyk i słowników języków, które nawet dziś dla większości z nas brzmią egzotycznie – jak algonkiański, tagalog, bikol, tupi, ajmara, kimbundu.

Zawędrowali w południowoamerykańskie lasy deszczowe, puszcze Kanady i zakątki Azji. Nie oparł im się, zupełnie wówczas izolowany, dach świata – Tybet. Jezuita Ippolito Desideri, który deklarował, że dla tybetańskich dusz przejdzie płomienie piekieł, po pełnej przygód podróży w 1716 r. dotarł do Lhasy. Jako jeden z dwóch pierwszych Europejczyków nauczył się języków tybetańskich i studiował zapisane w nich teksty.

Wyzwanie tytaniczne

Warunki ich pracy w różnych miejscach były odmienne. Ameryka Południowa i Filipiny należały wówczas do imperiów Hiszpanii i Portugalii, część Ameryki Północnej do Francji, za to w Chinach i Japonii jezuici byli zdani tylko na siebie.

Nauka języków i w ogóle działalność zakonników nie przebiegały w dostojnych wnętrzach bibliotek i auli. Aby uświadomić sobie ogrom ich przedsięwzięć, wypada zacząć od samej podróży. Dotarcie z Europy do Ameryki i Azji wymagało wielotygodniowej, czasem wielomiesięcznej drogi statkami. Te, bywało, tonęły, a pasażerów nękały choroby.

Na tych, którzy szczęśliwie dotarli na miejsce, czekały dalsze trudy. Można sądzić, że już wkrótce wielu zaczynały nękać obawy i tęsknoty. Z relacji wiemy, że nawet najgorliwsi bali się cierpienia – jak Cristóbal de Mendoza, zamęczony na terenie obecnej Brazylii.

Problemem numer jeden była jednak komunikacja. Nawet dziś dla Europejczyka nauka rodzimych języków obu Ameryk i Azji jest trudna – wówczas było to wyzwanie tytaniczne. Języki krajów, do których wyruszali misjonarze, różniły się radykalnie od indoeuropejskich, ich gramatyka nie przypominała znanych wzorów, wymowa i składnia były odmienne. Niektóre nie posiadały przymiotników. Wiele głównych języków azjatyckich i niektóre południowoamerykańskie były językami tonalnymi: każda sylaba ma tu własny ton.

Odporni i uzdolnieni

Gdy idzie o Chiny, Japonię i Koreę, istniała bogata literatura w językach tych krajów. Za to Ameryka Południowa była lingwistyczną tabula rasa – nikt w Europie nie mówił w tych językach, nie istniały słowniki ani opracowania gramatyczne. W dodatku niemal wszystkie języki obu Ameryk funkcjonowały bez pisma. Uczyć się więc można było tylko w terenie, przez kontakt z mówiącymi.

Często też znajomość głównych języków regionu nie wystarczała – w imperiach Azteków i Inków istniały języki wspólne (nahuatl i keczua), ale w wielu miejscach kontynentu funkcjonowała tak ogromna ich liczba, że niektórzy jezuici, rozgoryczeni tym lingwistycznym wyzwaniem, byli skłonni przypisywać to zamiarom diabła.

Matteo Ricci (z lewej) i nawrócony Chińczyk. Ilustracja z „The Embassy of the Oriental Company of the United Provinces towards the Emperor of China, or Grand Cam of Tartaria” Pierre’a de Goyer i Jacoba de Keysera. Leida, 1665 (kolorowane). / BE&W

„Terenowa” metoda nauki języka – i zarazem ewangelizacji – obfitowała w przygody. Przemierzający Himalaje Ipolito Desideri dostał ślepoty śnieżnej. Ojciec Paul le Jeune prowadził wraz z grupą Indian Montagnais koczowniczy tryb życia, a trudów dokładał mu jego konflikt ze słynnym szamanem. Wielu zginęło – jak Jan de Brébeuf, znawca języka Huronów (wendat), który został zamęczony przez Irokezów.

Natura tej pracy prowadziła do selekcji wśród zakonników. Np. w Nowej Francji (tak zwano późniejszą Kanadę) misjonarze, którzy nie wykazywali się talentem językowym, byli traktowani jak ciężar – sugerowano odesłanie ich do Europy. Sukces ewangelizacji zależał bowiem tyleż od odporności na trudy, co od umiejętności językowych. Stąd wśród jezuitów nadreprezentacja ludzi, którzy odznaczali się i uzdolnieniami lingwistycznymi, i zacięciem niemal awanturniczym.

W języku serca

Taki był Antonio Ruiz de Montoya. On nie musiał przemierzać oceanu – urodził się w Limie. Burzliwą młodość zwieńczyło wstąpienie do jezuitów w 1606 r. Skierowany został na misje na terenie obecnego Paragwaju.

W tym czasie w Nowym Świecie wśród jezuitów nie było zgody co do nauki miejscowych języków. Dopiero w latach 80. XVI w. generał zakonu Claudio Acqua-viva uznał, iż należy się ich uczyć (oficjalnie nakaz wprowadzono w 1594 r. na Piątej Kongregacji Generalnej Towarzystwa w Rzymie). Ale już wcześniej w miejscowości Juli nad jeziorem Titicaca (dziś Peru) jezuici założyli eksperymentalną misję, gdzie uczyli religii chrześcijańskiej w językach ajmara i keczua. Uczniowie wspomagali zapamiętywanie pismem węzełkowym, kipu. Misja w Juli uchodzi za prekursorską wobec późniejszych słynnych osad misyjnych (zwanych redukcjami) wśród plemienia Guaranów na terenie obecnej Brazylii, Paragwaju i Argentyny.

Montoya został posłany w region ­Guayrá i współzakładał tam 13 osad misyjnych. Nie wszyscy jego poprzednicy byli przyjęci przychylnie – wcześniej siedmiu jezuitów zostało zamordowanych przez plemiona podburzone przez szamanów.

Jednym z kluczy do duchowej misji wśród Guaranów był język. W swoich osadach jezuici nie tylko uczyli się od Guaranów języka, ale uczyli ich także zapisywania ich rodzimego języka i odczytywania go. Czynili to w opozycji do kolonialnych władz regionu, które nakazywały im uczyć hiszpańskiego. Jednak jezuici uważali, że katechizmu powinno się nauczać w rodzimych językach nawracanych mieszkańców. Mieli zresztą jak najlepsze opinie o języku guarani, który swoją elegancją miał konkurować z łaciną i greką.

Bitwa pod Mbororé

W swoich osadach jezuici pozyskiwali serca i umysły Guaranów także muzyką i medycyną. Ci przypisywali im nawet szamańskie moce, dzięki którym udawały się polowania na jaguary-ludojady.

Montoya i inni jezuici dzielili surowe warunki życia Guaranów i także ryzyko – bandy łowców niewolników, zwanych bandeirantes, zapędzały się na terytoria jego misji. Montoya, wielki obrońca ­Guaranów, pisał do władz zakonu o bandach: „Zabijają Indian jak zwierzęta, niezależnie od wieku i płci. Zabijają dzieci, żeby ich matki szybciej chodziły. Ponieważ osoby starsze nie mogą chodzić wystarczająco szybko i nie mogą pracować, zabijają je”.

Montoya za młodu był żołnierzem – i gdyby odwołać się do filmu „Misja” z 1985 r., można by go opisać jako połączenie uduchowionego ojca Gabriela z wojowniczym fechmistrzem Mendozą. Wobec nieustannego zagrożenia ze strony łowców niewolników, on i inni jezuici postanowili dokonać brawurowej ewakuacji 12 tys. mieszkańców ze strefy wpływów portugalskich do strefy hiszpańskiej, w górnym biegu rzeki Paraná. Przygotowano setki tratw i łodzi. Wodospady Guairá zatrzymały uciekinierów i zmusiły ich do wędrówki przez dżunglę, a potem do budowy kolejnych łodzi. Wielu po drodze zmarło, ale inni ocaleli.

Ponieważ łowcy niewolników nie zaprzestali swego procederu, Montoya wyruszył do króla do Madrytu, by uzyskać od niego zgodę na uzbrojenie Guaranów w broń palną, a od biskupów – ekskomunikę dla właścicieli niewolników. Dostał zgodę na uzbrojenie mieszkańców osady. Ale zanim król oficjalnie ją wydał, uzbrojeni Indianie pod przywództwem jezuitów rozbili siły bandeirantes w kilkudniowej bitwie pod Mbororé. Położyło to kres rajdom łowców niewolników.

Amazońska wieża Babel

Montoya był nie tylko obrońcą Guaranów, ale też znakomitym lingwistą, znawcą guarani. Twierdził, że posługuje się nim lepiej niż hiszpańskim. Stworzył wiele prac dotyczących tego języka, m.in. słownik oddający jego strukturę semantyczną (wydany w Madrycie w 1639 r.).

Montoya poruszał się w obszarze języka uchodzącego jeszcze za relatywnie łatwy – inne języki tego regionu były bardziej wymagające. Ojciec Antônio Vieira ubolewał, że gdy w czasach wieży Babel miały istnieć 72 języki, w dorzeczu Amazonii doliczono się ich już co najmniej 150, a każdy różni się od innych jak portugalski od starożytnej greki.

Ponieważ pierwotnie nauka miejscowych języków bazowała na słuchu, ogromną trudność stanowiły pewne dźwięki wydawane przez mieszkańców lasów deszczowych – wydawały się one jezuitom zupełnie niezrozumiałe i nienadające się do zapisu.

Okładka książki Antonia Ruiza de Montoya „Arte de la Lengua Guarani”, 1724. / WIKIPEDIA

Można sądzić, że stosowali oni metody podobne do tych używanych w lasach Ameryki Północnej: tam jezuici poszukiwali osoby autochtonicznej, możliwie dwujęzycznej. Zadawali jej pytania, słuchali odpowiedzi i spisywali słowa. Następnie testowali je, czytając je wspomnianej osobie. Gdy zebrali dość notatek, szukali zasad językowych. Ucząc się zaś języka, początkowo przyswajali sobie słowa, ważniejsze zwroty i zarys gramatyki. Potem tłumaczyli podstawowe teksty liturgiczne, modlitwy i pieśni, a także zarysy katechizmu. Następnie zaczynali tłumaczyć cytaty biblijne i objaśniające je homilie.

Nie będzie zaskoczeniem, że pierwszej próby systematyzacji języków Ameryki Południowej dokonał jezuita Lorenzo Hervás. Efekty pracy członków Towarzystwa Jezusowego z Ameryki Łacińskiej drukowano potem w Limie i Bogocie, Rzymie i Sewilli.

Jezuicki bramin

Inne wyzwania czekały w Azji, a zwłaszcza Chinach, które kulturowo pod wieloma względami przewyższały Europę. Pierwsza misja, podjęta tam przez czterech franciszkanów przybyłych z Filipin, skończyła się fiaskiem: wysiedli w Guangzhou z naiwnym optymizmem, ale bez pieniędzy i znajomości języka; wkrótce wrócili do Manili.

Jezuici wyciągnęli lekcję z ich porażki. Uznali też, że aby nieść Ewangelię Chińczykom, nie wystarczy nauczyć się języka komunikacji, lecz potrzebna jest jego znajomość w formie prestiżowej, jaką posługiwali się wykształceni urzędnicy-mandaryni. Ten rodzaj chińskiego, określany jako „język urzędników” (guanhua), jezuici zestawiali z łaciną. Jego znajomość miała wzbudzać zaufanie i zyskiwać szacunek niezbędny do konwersji.

Przekonał się o tym jezuita Michele Ruggieri: zyskał uznanie ważnego mandaryna, gdy był w stanie odczytać napisany przez niego tekst. Jego następca, słynny Matteo Ricci, obdarzony genialną fotograficzną pamięcią, nie tylko nauczył się języka, ale potrafił cytować z pamięci obszerne teksty konfucjańskie. Zyskał tym prestiż w elicie Chin. Nie zaniedbał też zewnętrznych przejawów akulturacji – ubierał się w strój szacownego mandaryna.

Akulturacja, podobnie jak nauka języków, była zresztą znakiem rozpoznawczym jezuitów. W Indiach Henrique Henriques, chcąc być lepiej zrozumiany w swoich tłumaczeniach tekstów łacińskich na język tamilski, dokonał kulturowych przeróbek, włączając Tamilów w narrację biblijną. Np. pisząc o narodzeniu Jezusa, wspominał o trzech tamilskich królach, którzy przybyli złożyć mu hołd.

Roberto de Nobili, znawca języków Indii, zalecał wręcz współbraciom nabywanie lokalnych obyczajów. On sam, tak jak Ricci, dostosował się do miejscowych zwyczajów strojem, fryzurą i stylem bycia tak, że stał się kimś w rodzaju jezuickiego bramina.

Tragiczny spór

Jednak to działalność jezuitów w Chinach, wykorzystująca chińskie tradycje (w tym kult przodków), była najbardziej krytykowana. Zaowocowało to tzw. sporem akomodacyjnym, ostatecznie rozstrzygniętym na niekorzyść tych, którzy opowiadali się za włączaniem chińskich elementów kulturowych w ewangelizację.

Ze sporem tym łączy się tragiczna śmierć jezuity Nicolasa Trigaulta, autora pierwszej transkrypcji mandaryńskiego na łacinę. Po pobycie w Chinach Trigault podróżował przez Europę, gdzie zbierał środki i rekrutował chętnych na misje. Opowiadając o przygodach i wyzwaniach czekających w Państwie Środka, wzbudzał zapał młodych zakonników. W czasie tej podróży wyjednał nawet u papieża zgodę, by w Chinach odprawiać msze po chińsku.

O ile jego podróż po Europie zakończyła się sukcesem, o tyle po powrocie do Chin zaczęły się spory dotyczące przekładu pojęć teologicznych na chiński. Jednym z nich było słowo „Bóg”. Jeszcze Ricci przetłumaczył je, używając zaczerpniętego z chińskiej religii i historii słowa „Shangdi”. Zaczęto jednak podważać zasadność tego terminu.

W sporze tym Trigault, który utrwalał dziedzictwo Ricciego, poparł jego przekład. Podobnie uczyniła większość jezuitów w Chinach. Mimo to dysputa doprowadziła wrażliwego Trigaulta do załamania nerwowego i samobójstwa. Wzbudziło to konsternację w zakonie, fakt samobójstwa usiłowano ukryć. Ostatecznie uznano, że należy słowo „Shangdi” wykreślić z chrześcijańskich słowników i zastąpić bardziej neutralnym terminem „Tianzhu” (Władca nieba), którego Ricci używał również w swoich wcześniejszych tłumaczeniach.

Spuścizna

Działania jezuitów nie wszędzie budziły entuzjazm. Wypędzono ich z Japonii, gdzie niektórzy zginęli śmiercią męczeńską. Wzbudzili też niechęć chrześcijan malabarskich w Indiach. Z czasem zaczęli być coraz gorzej postrzegani przez monarchów europejskich. W 1767 r. król Karol III wypędził ich z posiadłości hiszpańskich w obu Amerykach, co położyło kres jezuickim osadom. Wygnanie jezuitów z tego regionu otworzyło nowy okres w tamtejszej polityce językowej – z faworyzacją hiszpańskiego.

W Chinach spór akomodacyjny i odrzucenie przez papiestwo dziedzictwa Ricciego doprowadziły w wieku XVIII do osłabienia pozycji zakonu, wypędzania zakonników, a nawet sporadycznych prześladowań. Chińskie elity odcięły się od chrześcijaństwa. Odtąd jezuici mogli prowadzić misje jedynie wśród ubogich i niewyedukowanych.

Jakkolwiek oceniać działalność jezuitów, ewangelizacja zmuszała ich do ciągłej pracy lingwistycznej w najcięższych warunkach – co przyniosło imponujące rezultaty. Według wyliczeń badaczki Brigitte Schlieben-Lange opracowali 58 języków w Ameryce Południowej, 46 w Ameryce Północnej i Środkowej, 32 w Afryce i 34 w Azji (poza Azją Południowo-Wschodnią).

Część ich prac nie przetrwała. Np. przez większość pobytu w Nowej Francji nie mieli prasy drukarskiej, teksty przepisywali ręcznie, co ograniczało liczbę kopii; w efekcie wiele rękopisów utracono. Jednak nawet te, które przetrwały, są cennym materiałem dla historyków języka i aktywistów próbujących wskrzesić martwe już dziś języki.

Bo nawet klasyczny guarani, używany w osadach jezuickich, znany jest dziś jedynie ze słowników, gramatyk i katechizmów ówczesnych misjonarzy. Wciąż świadczą o ich wyjątkowym lingwistycznym dziele. ©

ALEKSANDER R. MICHALAK jest pracownikiem naukowym w jednym z pomorskich muzeów i pisarzem, doktorem historii i religioznawstwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Jezuiccy awanturnicy