Jazz pod napięciem

Już po raz jedenasty Gdynię i lato łączy słowo “jazz". Festiwal co roku stwarza okazję spotkania największych gwiazd światowego jazzu z muzykami improwizującymi nad Wisłą, a zwłaszcza u jej ujścia. Dość wspomnieć, że gościli na nim m.in. Charles LLoyd, McCoy Tyner i Chick Corea. W tym roku festiwal miał wieńczyć uznawany dzisiaj za najlepszy akustyczny zespół jazzowy - Dave Holland Quintet.

03.08.2003

Czyta się kilka minut

Nigdy wcześniej nie dotarłem do Teatru Muzycznego w Gdyni. Tym razem słabość do pięciu oryginałów spotkała się z tęsknotą za morza szumem, ptaków śpiewem i szerszym horyzontem. Tak oto znalazłem się na finałowym koncercie Gdynia Summer Jazz Days, który w odróżnieniu od tych z poprzednich dni miał zgromadzić muzyków stroniących od elektroniki.

Pomysł wieczoru akustycznego przypadł mi do gustu, bo za tarabanieniem nie przepadam. Na domiar dobrego w przedbiegach mieli wystąpić wytrawni polscy jazzmani najmłodszego i średniego pokolenia. Jako pierwszy niespełna 20-letni pianista Paweł Kaczmarczyk z zespołem, potem kwartet saksofonisty Macieja Sikały.

Okazało się jednak, że nastrój wieczoru zmącą nieco kable wysokiego napięcia i... pewne napięcia. Zaczęło się od kabli, bo zamiast Kaczmarczyka konferansjer bez słowa wyjaśnienia zapowiedział mocno zelektryfikowany zespół Tymona Tymańskiego. Miłośnicy fusion mogliby się z takiej zmiany ucieszyć, ale mnie głośne rockowe riffy gitar Tymańskiego i Wojciecha Mazolewskiego mocno wymęczyły. Tym bardziej, że kwartet nie bardzo wiedział, co ma być grane. Całość próbował ratować saksofonista altowy dorastający pod skrzydłami Janusza Muniaka - Marcin Ślusarczyk, ale nie udało mu się zatrzeć wrażenia, że czterej panowie (za perkusją nieźle podrabiający Tony’ego Williamsa Arek Skolik) najwyraźniej trafili na scenę z łapanki. Tylko Tymon Tymański wyglądał na niezrażonego. Z ulgą wyszedłem na przerwę.

Z niepokojem oczekiwałem, co po kilkunastu minutach zapowie konferansjer, ale kwartetu Macieja Sikały na szczęście nikt niczym nie zastąpił. Lider wraz z pianistą Cezarym Paciorkiem, basistą Piotrem Lemańczykiem i perkusistą Tomaszem Sowińskim zaprezentowali dojrzały, żarliwy jazz,  w którym pobrzmiewały echa  “A Love Supreme" Johna Coltrane’a.

Sikała jest dziś chyba najbardziej “duchowym" spośród polskich saksofonistów.  Na swym tenorze wygrywa hymny wdzięczności za dar nawrócenia i podźwignięcia się z uzależnienia. Nie ma w nich ckliwości czy sentymentalizmu. Transowe rytmy i natchnione chorusy kojarzą się oczywiście z Coltrane’em i Billym Harperem, choć Sikała lubi też zamruczeć niczym Ben Webster. Lider empatycznie porozumiewa się z kolegami. Cezary Paciorek próbuje wejść w rolę McCoy Tynera (charakterystyczne mocne akordy lewą ręką), choć trochę brakuje mu żaru i zdecydowania. Skazany na porównanie z Elvinem Jonesem Tomasz Sowiński tworzy wraz z Piotrem Lemańczykiem rytmiczną trampolinę, z której odbija się główny narrator. Sekcja brzmi imponująco. Materiał grany w Gdyni pochodzi z płyty, która ukaże się lada dzień. Zapowiada się porcja solidnego jazzu.

Po kolejnej przerwie sala zapełniła się gęściej, choć mocno mnie zdziwiło, że zostało sporo wolnych miejsc. Tym razem konferansjer zniknął. Zniecierpliwiona widownia zaczęła klaskać i po kilkunastu minutach na scenie pojawił się Dave Holland. Okazało się jednak, że zamiast po kontrabas sięga po mikrofon, by wyjaśnić, że zespół bardzo chce zagrać, ale strona polska nie wywiązała się w pełni z biznesowych zobowiązań i trwają właśnie pertraktacje, od których zależy, czy koncert się odbędzie. Powiało grozą. Zażenowani i strapieni słuchacze siedzieli w milczeniu.  Na szczęście po kolejnych kilkunastu minutach Dave Holland przyprowadził kolegów z kwintetu i wyjaśnił, że jednak zagrają, choć uczynią to wyłącznie ze względu na zgromadzoną publiczność. Na sali zapanowała euforia.

Obawiałem się, że po takich przygodach zespół nie będzie się specjalnie wysilał, ale okazało się, że muzycy pod wodzą Hollanda  nie potrafią grać na pół gwizdka. Akustyczny zespół marzeń pracuje już razem od sześciu lat, co jak na muzyków tej klasy (czyli rozchwytywanych do innych projektów) jest dziś rzadkością.  Przyniosło to zdumiewające efekty - nie wiem, czy istnieje jakiś inny zespół, który byłby równie perfekcyjnie zestrojony. Co więcej, nawet w świecie jazzu nieczęsto spotyka się muzyków tak telepatycznie odczytujących  intencje partnerów, jak w przypadku Steve’a Nelsona (wibrafon/marimba), Chrisa Pottera (saksofony), Robina Eubanksa (puzon), Billy’ego Kilsona (perkusja), a wreszcie samego Hollanda. A każdy z nich chadza własnymi ścieżkami i wywodzi się z zupełnie innego muzycznego świata.

Najwyraźniej jednak wszystkim udziela się mądrość zdobyta przez lidera, który powiedział niedawno: “Jedna z rzeczy, które przydarzyły mi się w miarę, jak lecą mi lata, to ciągłe myślenie o tym, by wykorzystać totalność mojego doświadczenia jako instrumentalisty. Mówił mi o tym dawno temu Sam Rivers: »Niczego nie wyrzucaj, użyj wszystkiego«." A przypomnijmy, że Holland jadł z niejednego jazzowego pieca (Evan Parker, Kenny Wheeler, Miles Davies, Chick Corea, Anthony Braxton czy Sam Rivers), choć i  inne piece budziły jego ciekawość (np. Bartok, Strawiński).

O sile kwintetu Hollanda świadczy już samo brzmienie  - oryginalny zestaw instrumentów (zwłaszcza ciekawie współbrzmiących wibrafonu/marimby i puzonu), który daje dużą swobodę harmoniczną. Potężnie brzmią: lekka, trąbkowa fraza puzonu Eubanksa, która czasem rwie się pod naporem przeciągłego wybuchu-pomruku i dynamiczne -  bluesowe, a czasem free - szarże Pottera. Mimo że Eubanks trochę się oszczędzał, jego duety z Potterem, w których wzajemnie podrzucali sobie improwizacyjne pomysły i krzyżowali linie swych chorusów, zapierały dech w piersiach.

Co charakterystyczne, muzycy lubią też nietypowe, porwane metra - tu prześcigają się w inwencji Kilson z Hollandem. Nelson nie jest typem wirtuoza. Dźwiękami swego wibrafonu/marimby tworzy harmoniczne tło, kładzie jakby kolory, które inspirują wyobraźnię partnerów. Robi to z wielką inteligencją i smakiem. Nad całością czuwa oczywiście Holland, którego krystalicznie czysty walking kiełzna nawet puzonowo-saksofonową frenezję. On też odpowiadał za urozmaicony stylistycznie i nastrojowo repertuar (kompozycje własne i kolejnych muzyków zespołu) - zapadły mi w pamięć “Go Fly A Kite", “Blues of Rhythm" i dedykowane Hancockowi  “Herbasis" (jeśli dobrze dosłyszałem tytuł).

Choć było już grubo po północy, żal było rozstawać się z kwintetem. Chyba im mimo wszystko też, bo bez ociągania bisowali. Miejmy nadzieję, że zapamiętają z Gdyni owacje na stojąco, a nie ponury incydent. Z pewnością organizatorzy muszą  borykać się z rozmaitymi trudnościami (w całym Trójmieście nie widziałem ani jednego plakatu GSJD, co pewnie zaważyło na niskiej frekwencji). Nie zmienia to jednak faktu, że stała się rzecz  niedopuszczalna, która może postawić pod znakiem zapytania przyszłość Gdynia Summer Jazz Days. Oby festiwal przetrwał.

Tymon Tymański Band, Maciej Sikała Quartet, Dave Holland Quintet, Teatr Muzyczny w Gdyni, 20 lipca, godz. 20.00

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Łukasz Tischner - historyk literatury, publicysta, tłumacz, sporadycznie krytyk jazzowy. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, studiował też filozofię. Doktoryzował się na Wydziale Polonistyki UJ, gdzie pracuje jako adiunkt w Katedrze… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2003