Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak pisał niedawno Jacek Łukasiewicz na marginesie esejów Aleksandry Olędzkiej-Frybesowej. Te słowa można jednak odnieść do niego samego. Zdolność “oczyszczania widzenia" i wrażliwość na różnorodne konwencje połączona ze świadomością jedności sztuki (czytaj: literatury); poczucie odpowiedzialności; umiejętność dzielenia się swoim widzeniem i rozumieniem - wszystkie te cechy charakteryzują przecież dorobek Łukasiewicza. Dodajmy niezwykle trudną umiejętność harmonijnego łączenia dwóch perspektyw: wrażliwości na estetyczną stronę dzieła z postrzeganiem go w kontekście społecznym czy - jeśli trzeba - nawet politycznym.
Autor “Szmaciarzy i bohaterów" (1963), “Zagłoby w piekle" (1964), “Lauru i ciała" (1971), “Republiki mieszańców" (1974), fundamentalnej pracy o poezji Jastruna (“Mieczysława Jastruna spotkania w czasie", 1982), “Oka poematu" (1991), “Wierszy w gazetach 1945-49" (1992), “Rytmu, czyli powinności" (1993) i najnowszych “Ruchomych celów" (2003) pozostaje dla wielu przewodnikiem po literaturze - wrażliwym i wiarygodnym. “Czy warto być krytykiem? - zastanawiał się przed trzema laty. - Po 50 latach od wydrukowania pierwszych recenzji wciąż myślę, że warto". I dodawał z ujmującą skromnością: “Czy warto być, bywać (poetą się bywa) wierszopisem dalszej kategorii, jakich jest większość? Też chyba warto, jeśli spełnia się pewne minimum poetyckości poezji, jej zdolności do komunikowania innym swoją formą. Na szczęście pisząc wiersz, nie muszę się nad tym zastanawiać...".
Jacek Łukasiewicz - historyk literatury, krytyk, poeta, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, współpracownik “Tygodnika Powszechnego" od 1958 roku - obchodzi 21 czerwca 70-lecie. Składając mu najlepsze życzenia na jubileusz, dziękujemy za wieloletnią obecność na naszych łamach, za eseje i wiersze, które w “Tygodniku" drukował - i jeszcze wydrukuje...
Ad multos annos!
Wiersze Jacka Łukasiewicza
*
Piet Mondrian
na czarnych kratownicach
zawiera czerwień
i błękitną szarość.
Na prostej
konstrukcji
rozwidlenia
przestrzeni
Konstrukcja
musi być
przenośna
nigdzie
na stałe.
Z miasta
do miasta
przez kreski oceanu
owalne bezmiary.
Do końca
do N.Y. gdzie
czerwono-złoto-czarne
Boogie-woogie
paroma
śmiertelnymi
prześwitami.
*
Śnieg
konstrukcja
naszego mostu
zawieszona
Szare niebo
ją przenika
Ugrowy dźwig
kryje w mgłach
swą stal.
Twój akt
w ciepłej tonacji
w kubach
omroczony
nasz wieczorem
śnieg.
*
Cienką nicią
snuje się
smutek poranka.
Cienką bolesną nicią
oplata drzwi okna
każdy palec z osobna.
Łączy się z witkami płuc
cienką nicią
z płatami wątroby.
Niewidzialny kolący
zatacza koło
graniaste.
*
Wrześniowy upał wzbiera w muszym karnawale,
gdy babie lato gwałtownie nadciąga.
Wspomnienie dawnych dłoni, które nie chcą wcale
zaprzestać swego tańca, gdy w tamtym upale
i w tamtym lesie siedliśmy na sągach.
*
Żarówka, co przyciąga lekkich stado ciem
przez otwarte na balkon wielkie szklane drzwi.
Ty jak spod pędzla pani Vigée Lebrun.
Szkło twych kroków w powietrzu niebezpiecznie drży.
*
Już go nie ma, a przecież szli oboje razem
tą samą ciepłą ścieżką, która wiodła stokiem.
Deszcz na szybie obrazy kroplami rozmazał:
stok i zieloną trawę i czoło wysokie.
Potyka się na głazach, gubi się w wyrazach
siedząc na prostej ławce, pod ciemnym obłokiem.
*
Róże na wysokich łodygach w kroplach rosy
fiołki w mokrej zieleni traw
Kochamy się tak starannie, tak pomału,
uwolnieni od nocy, od mocy, od kwiatów.