Historyczna odpowiedzialność

JOACHIM TRENKNER: - W ostatnich tygodniach rozbito wiele porcelany w relacjach polsko-niemieckich, przynajmniej na szczeblu rządowym, bo "na dole" są one nadal niezłe. Co zrobić, żeby naprawić szkody?

09.07.2007

Czyta się kilka minut

GESINE SCHWAN: - Życzyłabym sobie, by w obu stolicach priorytetem stała się wola współpracy. W tej chwili dotyczy to zwłaszcza polskiego rządu, który, jak wnoszę z wypowiedzi jego członków i doradców, stawia na realizowanie polskich interesów poprzez politykę konfrontacji. Niewielkie są szanse, by w takich warunkach relacje Warszawa-Berlin się polepszyły. Niewielkie są też szanse na przeforsowanie interesów Polski za pomocą takiej polityki.

- Jeden z niemieckich polityków powiedział, że Polska straciła ostatnio w Niemczech wielu przyjaciół. Jeszcze 10 lat temu, gdy Polska starała się o wejście do NATO i UE, mówiło się, że w Niemczech istnieje propolskie lobby, złożone z polityków, ludzi mediów, intelektualistów, którzy popierali polskie aspiracje. A dziś?

- Polskie społeczeństwo nie potrzebuje dziś jakiegoś specjalnego lobby w Niemczech; sympatia Niemców wobec Polaków powoli, ale rośnie. Pomaga w tym nie tylko wiele oddolnych inicjatyw na szczeblu społecznym, ale coraz ściślejsze związki gospodarcze i międzyludzkie. Jeśli Polska potrzebowałaby gdzieś w Niemczech swego lobby, to w paru mediach, żeby nie utożsamiały obecnego rządu z wszystkimi Polakami.

- Jednak pogorszenie relacji polsko-niemieckich nie zaczęło się wraz z objęciem władzy w Polsce przez obecny rząd, ale wcześniej, gdy w Berlinie rządziła koalicja SPD-Zieloni, a w Warszawie postkomuniści. I także po stronie niemieckiej można wyliczyć listę grzechów: gazociąg bałtycki, niezwykle prorosyjska polityka Schrödera prowadzona z ominięciem Polski, antypolskie wystąpienia Edmunda Stoibera z 2002 r. itd. Jak odbudować zaufanie między Warszawą a Berlinem?

- To prawda, pogorszenie nastąpiło jeszcze przed zmianą rządów w Polsce i w Niemczech dwa lata temu. Takie posunięcia Schrödera jak spotkania z Putinem i Chirakiem w Kaliningradzie z pominięciem Polaków i Litwinów były poważnym błędem. Zgoda też co do Stoibera, nie mówiąc już o szeregu wystąpień działaczy Związku Wypędzonych. Jednak twierdzę, że po 2005 r. mamy do czynienia z nową jakością. Nie zapominajmy też, że Schröder wspierał polskie stanowisko np. w sporze wokół Związku Wypędzonych czy na szczycie Unii w Nicei w 2000 r. A co robić, by odbudowywać zaufanie? Dziś trzeba przede wszystkim rozróżniać między rządami, mediami i sferą społeczeństwa obywatelskiego, tak aby relacje między społeczeństwem polskim i niemieckim nadal dobrze funkcjonowały. A media, zresztą w obu krajach, powinny informować bardziej fair.

- Pani odpowiednik, pełnomocnik polskiego MSZ ds. kontaktów polsko-niemieckich Mariusz Muszyński, napisał ostatnio, że w głowach Niemców tkwią jeszcze postkolonialne refleksy wobec Warszawy i że Niemcy ciągle nie są w stanie traktować Polaków jak partnerów. Czy to zasadne zarzuty?

- Nie wiem, czy zarzuty Mariusza Muszyńskiego odnosiły się także do mojej skromnej osoby. Przykro mi, gdy je słyszę. Takie uogólniające potępianie "Niemców" jako całej zbiorowości jest niesłychanie niesprawiedliwe. I nie służy wcale lepszemu realizowaniu polskich interesów w polityce międzynarodowej. Podczas najbliższego spotkania powiem Mariuszowi Muszyńskiemu, ile złego robią takie słowa.

- Gdy słucha się polskiego premiera, można odnieść wrażenie, że postrzega on Niemców jako wrogów Polski i uważa, że Niemcy powinni odczuwać wobec Polaków coś w rodzaju dziedzicznego poczucia winy za to, co wyrządzili Polsce ponad pół wieku temu.

- W relacjach między społeczeństwami nie ma czegoś takiego jak "dziedziczna wina". Co nie zmienia historycznego faktu, że podczas II wojny światowej Niemcy popełnili ogrom zbrodni na Polakach. My, potomkowie tamtych Niemców, nie odziedziczyliśmy winy. Odziedziczyliśmy natomiast odpowiedzialność, której trzeba stawić czoło.

W tej chwili widzę niebezpieczeństwo, że skutek instrumentalizowania historii przez polskiego premiera będzie taki, iż właśnie ci Niemcy, którzy ciągle jeszcze nie dostrzegają odpowiedzialności wynikającej z tego, co działo się w latach 1933-1945, poczują się umocnieni w swojej postawie, w ich zakłamywaniu historii. To znany mechanizm psychologiczny: próba manipulowania adwersarzem przez wpędzanie go w poczucie winy często daje efekt przeciwny do zamierzonego.

- Czy niemieccy studenci pytają Panią o antyniemieckie wypowiedzi polityków polskiego rządu?

- Z tego, co widzę, młodzi Niemcy, którzy interesują się Polską, nie zniechęcają się łatwo i spory polityczne nie mają na szczęście negatywnego przełożenia. A kiedy pytają, odpowiadam, że polski rząd został wybrany w wyborach, w których wzięło udział ok. 40 proc. uprawnionych i że reprezentuje najwyżej 20 proc. polskiego społeczeństwa. Mówię też, zgodnie z prawdą, że postulat tego rządu, by wzmocnić pozycję Polski w Unii, cieszy się wśród Polaków szerokim poparciem. I że, również zgodnie z prawdą, takiego poparcia nie ma w polskim społeczeństwie dla polityki antyniemieckiej ani dla "polityki blokowania" w Unii.

- Politolog Piotr Buras pisał w tygodniku "Die Zeit", że "polskie społeczeństwo jest najbardziej proeuropejskie w całej Unii i darzy Brukselę bardzo dużym zaufaniem, w skali porównywalnej tylko z zaufaniem, jakim obdarza Kościół". Jak Pani tłumaczy studentom-Niemcom, że takie społeczeństwo ma taki rząd?

- Różnice między poglądami większości polskiego społeczeństwa, które widać choćby w sondażach, a linią rządu wobec Niemiec czy Unii tłumaczyłabym szczególną konstelacją personalną, którą tworzy koalicja rządowa. A także faktem, że idea oparcia polsko-niemieckich relacji na współpracy i pojednaniu, sięgająca jeszcze przed rok 1989, nie stała się udziałem części polskich polityków i elit intelektualnych. Co więcej, ludzie ci mieli poczucie, że byli wykluczeni z dotychczasowego establishmentu. Tym można wytłumaczyć ich radykalne dystansowanie się od polityki zagranicznej poprzednich rządów po 1989 r. Takie dystansowanie się jest zjawiskiem w świecie rzadko spotykanym w polityce zagranicznej. Jeśli była skuteczna, stawia się na kontynuację, co najwyżej z jakimiś modyfikacjami.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2007