Grześ wśród Rastignaców

Rynek prasowy rządzi się dzisiaj bezwzględnymi prawami, wśród których najważniejsze brzmi: kto nie zdobywa czytelników, ten ginie. Ponieważ zaś czytelnicy lubią awantury, toteż dobrze jest co pewien czas opublikować niekoniecznie mądry, za to koniecznie irytujący tekst, który spowoduje długotrwałą i burzliwą polemikę. Piszę to nie bez sarkazmu, ale nie sądzę, by należało się obrażać na rzeczywistość: tacy już jesteśmy, że lubimy igrzyska, a zdarza się przecież, że w toku owych igrzysk udaje się sformułować jakąś rozsądną myśl.

22.01.1995

Czyta się kilka minut

Takiej właśnie strategii domyślam się w decyzji "Tygodnika Powszechnego", by w pierwszym tegorocznym numerze opublikować esej Grzegorza Musiała "Wielki Impresariat, czyli o pokoleniu trzydziestolatków, czterdziestolatków i jeszcze trochę". Co prawda, dawno na tych łamach nie spotkałem takiego nagrodzenia insynuacji i przeinaczeń. Ale może warto było, o ile przy tej okazji zacznie się mówić o polskiej literaturze: bo właśnie na marginesie spotkania młodych (i średnio starych) literatów, jakie odbyło się niedawno w Krakowie, powstał ów zdumiewający tekst.

Utalentowani konformiści?

Tezy autora są następujące: warunkiem wielkiej sztuki jest nonkonformizm. "Nie ma mowy, by duchy zapraszane, nagradzane, honorowane (...) znalazły środki dość wybuchowe, aby rozsadzić tę swoją sytuację. (...) Na takim podłożu skapcaniałym wyrasta coraz bardziej hańbiąca rola impresaria" - jak tłumaczy Musiał za Gombrowiczem. Tymczasem literatura trzydziestolatków (reprezentowana przez takich pisarzy, jak Manuela Gretkowska czy Marcin Świetlicki, o których głośno ostatnio w mediach), mimo pozorów buntu uwikłana jest w banalną kapitalistyczną walkę o szybki sukces. Ja inaczej - pisze starszy od nich o 10 lat autor artykułu - "nie mam żony i dzieci, oni mają. Nie mam telefonu komórkowego, nie stać mnie na skórę za sześć milionów i pół". (Czyżby telefon komórkowy miał Świetlicki, korektor w "Tygodniku Powszechnym"? Natasza Goerke, bez stałego zatrudnienia? Olga Tokarczuk, psycholog w Wojewódzkim Ośrodku Metodycznym w Wałbrzychu?). My, 40-latkowie, wspomina Grzegorz Musiał, "o nagrodach dowiadywaliśmy się od niechcenia". Dzisiejsi zaś, rzekomo zbuntowani młodzi, wciąż tylko uparcie zabiegają o swoje interesy i "na trzech kolumnach »Wyborczej« rozględzają swoje »ja, ja«, gdy można to powiedzieć w trzech zdaniach". (Musiałowi chodzi tu najwidoczniej o wywiad, jaki przeprowadziłem z Marcinem Świetlickim, zatytułowany "Świetlicki: ja i ja", "Gazeta o Książkach" nr 11/94).

"Owszem, Bóg nie poskąpił im talentów" - przyznaje autor wspaniałomyślnie. Ale bohaterów swojego artykułu bardzo nie lubi. O kilkorgu wyraża się w sposób obelżywy: "pijana, zaćpana feministka z Hamburga", "»guru« młodej literatury - nieciekawe indywiduum z Poznania"... Zważywszy na przejrzystość tych osobistych aluzji, trudno w nich nie widzieć poetyki magla: z Hamburga przyjechała tylko jedna kobieta, mianowicie Natasza Goerke, z którą akurat miałem zaszczyt przeprowadzać w Krakowie wywiad, dzięki czemu wiem, że mówienie o niej per "feministka" to głupota, a per "pijana i zaćpana" - to insynuacje, za które w lepszych czasach groziłaby Musiałowi sprawa honorowa. Przy okazji nisko kłaniam się "nieciekawemu indywiduum" - naczelnemu redaktorowi poznańskiego "Czasu Kultury", Rafałowi Grupińskiemu, który w tym ważnym periodyku śmie promować prozę Goerge, a nie Grzegorza Musiała.

Ale dość o insynuacjach i obelgach, zwłaszcza, że i tak - obawiam się - to na nich może się skupić dyskusja w "Tygodniku". Tymczasem Marcin Baran, wrażliwy poeta z kręgu "bruLionu" i dziennikarz krakowskiego radia, przeżyje zapewne, że Musiał mianuje go "dygnitarzem rozgłośni radiowej", który nadaje "audycje o swych sukcesach". Byłoby gorzej, gdyby czytelnicy nie dostrzegli mechanizmu, który się we frustracjach Musiała ujawnia.

Ofiary i beneficjenci

Powiązanie wielkich wydarzeń politycznych i przełomów kultury to nie schemat bezmyślnych filologów, lecz obiektywne zjawisko, którego istnienie wyjaśnić dość łatwo. Gwałtowne zakręty historii stwarzają zupełnie nowe okoliczności życia, zarówno w planie społecznym, jak indywidualnym. Rodzi się nowa rzeczywistość, nowe relacje międzyludzkie; oczywiste dotąd hierarchie wartości i dogmaty wiar muszą zostać przemyślane na nowo.

Tym właśnie: rozpoznaniem rodzącego się świata, próbuje zajmować się młoda literatura. Naturalnie, przed podobnym wyzwaniem stają także twórcy ze starszych generacji: ci jednak skłonni są do obrony zajmowanych niegdyś pozycji. Tylko najwięksi z nich umieją znaleźć inspirację w tym, co obce, dziwne, budzące nieufność. Powszechną reakcją jest w starszych pokoleniach protest, nostalgia za przeszłością, często zgoła lekceważenie zmian, odwoływanie się do znanych konwencji. Dla "późnych wnuków" to właśnie ich dzieła mogą się okazać atrakcyjne, wartościowe, urodziwe. Dla współczesnych czytelników, poszukujących nazw dla zjawisk teraźniejszości, są one jednak martwe. Tym bardziej martwe, im ostrzejszy zakręt zafundowała nam historia.

Mam wrażenie, że zakręt, w jaki weszliśmy w ostatnich latach, nie ma dla siebie w historii Polski tego stulecia precedensu. To coś więcej niż samo tylko odzyskanie niepodległości, bo równolegle zmienia się wzór cywilizacyjny dla całej Europy, rewolucja technologiczna nakłada się na oczekiwanie ery Wodnika, na eksplozję kultury masowej, na głęboki (i oby owocny) kryzys chrześcijaństwa... Romantyzm, fundament znanej nam dotąd kultury polskiej, który pod rozmaitymi postaciami przetrwał 150 lat, jest obecnie całkiem - mówiąc językiem informatyków - "niekompatybilny" z rzeczywistością, która nas otoczyła. Dla dzisiejszych nastolatków ta nowa rzeczywistość będzie może już czymś oczywistym. Dla czterdziestolatków (i ludzi starszych) jest na ogół czymś odpychającym.

Fala trzydziestolatków, która w latach 1980-82 miała okazję zetknąć się jeszcze z żywym etosem konspiracyjno-powstańczym, potem nieporadnie uczyła się obsługi komputerów, odkryła poniewczasie doniosłość nauki języków obcych, profesjonalizm MTV i iluzoryczność solidarnościowej utopii, jest może w sensie życiowym ofiarą współczesnych przemian (jak tego w "Gazecie Wyborczej" nr 304 dowodził Wojciech Staszewski). W sensie artystycznym stanęła jednak przed wielką szansą: opisania tego, jak na własnej skórze doświadcza się granicy między epokami. Wydaje się, że przynajmniej kilkoro pisarzy urodzonych po roku 1960 szansę dziś wykorzystuje.

Pisarze znacznie starszych generacji, mistrzowie-klasycy - jak Miłosz, Herbert czy Konwicki - mogą tę darowiznę od losu dla swych młodszych kolegów postrzegać bez emocji. Ich pozycja w życiu literackim jest ugruntowana. Trzysta felietonów Zbigniewa Herberta nie zmienia przecież wielkości jego "Trenu Fortynbrasa". Konwicki mógłby od biedy już nic nie pisać, a i tak może spać spokojnie, że "Mała apokalipsa" i "Sennik współczesny" pozostaną ważnym powieściami tego stulecia.

Sytuacja pokolenia czterdziestolatków jest znacznie bardziej kłopotliwa. Ich dokonania są dyskusyjne ("najlepsze rzeczy pisze się po czterdziestce" - zastrzega na wszelki wypadek Musiał). Stąd też oni z największym impetem atakują swych młodszych, uprzywilejowanych przez los konkurentów - jak Musiał, robiący z Nataszy Goerke narkomankę.

Pułapka języka

Do opisanej powyżej przyczyny frustracji dochodzi ponadto jeszcze jeden mechanizm. Oto pisarze pokolenia czterdziestolatków, zafascynowani w młodości książkami Buczkowskiego i Białoszewskiego, poddani urokowi dwudziestowiecznych awangard, uczynili zasadniczym bohaterem swej twórczości - język. Powstała przez to rozległa literatura dla studentów polonistyki, którzy w stylistycznych eksperymentach Szuberta, Musiała - czy bodaj najciekawszych - Kirscha i Andermana mogą sprawdzać swój świeżo zdobyty filologiczny warsztat. Literatura ta, promowana głównie na łamach "Twórczości" przez Henryka Berezę, gwałci jednak podstawową funkcje dobrej prozy: nie opowiada historii i, jako niekomunikatywna, została odrzucona przez czytelników. To jedna z przyczyn faktu, że przeciętny polski czytelnik, nauczony smutnym doświadczeniem z "Trenta Tre" czy "Stanem płynnym", woli sięgnąć po Whartona i Hellera, niż ryzykować kontakt z rodzimym debiutem. Tę nieufność, wypracowaną przez rówieśników Musiała (a także jego samego), musi dziś przezwyciężać literatura trzydziestolatków.

Walka o czytelnika

A skoro tak, to trzeba walczyć o czytelnika. I to rzeczywiście starają się robić moi rówieśnicy - a także sekundujący im krytycy literatury, owi "żurnaliści", robiący wokół młodej polskiej literatury "raban" - jak z rozdrażnieniem pisze Grzegorz Musiał. Czytając jego tekst, można by uwierzyć, że wokół czterdziestolatków nie usiłowano "robić rabanu". Tymczasem pamięć podsuwa takie fakty, jak lansowanie "polskiego Güntera Grassa", czy ogłaszanie w "Twórczości", że znalazł się polski Dostojewski...

Pozostaje pytanie, czy - skoro tak bardzo nie ma racji Grzegorz Musiał, nie miał racji także jego guru, Witold Gombrowicz, przestrzegający, że "nie ma mowy, aby duchy zapraszane, nagradzane, honorowane (...) zbuntowały się". Otóż sądzę, że słuszne to zdanie nie ma po prostu odniesienia do współczesnej sytuacji. Nikt nie rozpieszcza "młodych". Staramy się tylko wszyscy uświadomić tym nielicznym rodakom, którzy wciąż jeszcze czytają, że pojawiła się nowa, zresztą bardzo zróżnicowana formacja, mająca coś do powiedzenia o dziwnej rzeczywistości wokół nas.

To nie honory, tylko walka dobrej literatury o przetrwanie - w sytuacji, w której rekordowe nakłady książek osiągają poziom 3 tys. egzemplarzy (w porównaniu z 20 tys. "Domiaru złego" Marka Sołtysika z 1977 r., czy z 10 tys. "Czeskiej biżuterii" Musiała z 1983 r.). A że sięga się w tych okolicznościach po takie środki, jak prowokacyjne obyczajowo wywiady Gretkowskiej lub występy rockowe zespołu Marcina Świetlickiego? Czyż nie jesteśmy w sytuacji Rastignaca z balzacowskiego "Ojca Goriot", któremu wobec przeraźliwego, złego świata, jaki go otoczył, nie pozostaje nic innego, jak porzucić złudzenie i mruknąć przez zęby: "Teraz się spróbujemy"?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
JERZY SOSNOWSKI (ur. 1962) jest historykiem literatury, pisarzem, publicystą i dziennikarzem telewizyjnym i radiowym. Jest autorem kilkunastu książek, m.in. "Ach", "Apokryf Agłai", "Instalacja Idziego", "Wielościan", "Sen sów". Za esej "Co Bóg zrobił… więcej