Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W ciągu ostatniego ćwierćwiecza powstało wiele esejów i całych książek poświęconych takim lub innym miastom, dzielnicom i zakątkom dzielnic, które zyskały nagle miano “miejsca magicznego". “Magiczne" stały się naraz - opisywane od niepamiętnych czasów - Florencja i Wenecja (i inne miasta włoskie). “Magiczną" została Lubeka i Złota Praga (głośna książka Angelo Ripellino “Praga magiczna", wyd. pol. PIW 1997). Za “magiczny" uznano stary Londyn oraz Wiedeń i Paryż. Ożyły mity Litwy i jej stolicy Wilna. Słyszy się o “magicznym" Krakowie i “magicznym" Gdańsku (dzięki twórczości Pawła Huellego).
Intuicyjnie rozumiemy, co znaczy ów przydomek. Gdy jednak zaczynamy zastanawiać się nad tym głębiej, pojawiają się pytania i wątpliwości. Czy istotą “magiczności" danego miejsca jest jego malowniczość, czy może - tajemniczość? To, co jawi się oczom, czy to, co się jawi przez umysł, poprzez zdobytą wiedzę, krótko mówiąc, świadomość? Ale i na tym nie koniec. Cokolwiek decyduje - poznanie estetyczne (bezpośrednie, zmysłowe) czy intelektualne (pośrednie, umysłowe) - jaką miarą to mierzyć? Przecież widzimy czasem rzeczy niezwykle piękne, zarówno naturalne, jak i dzieła człowieka, które bynajmniej jednak nie budzą w nas poczucia, iż jest w nich coś “magicznego". Podobnie z tajemnicą czy, ogólniej, historią. Istnieje wiele zabytków tak zwanej “klasy zero", które, niczym palimpsest, kryją w sobie bogactwo przeszłości i zagadek, a jednak nie dostrzegamy w nich “magii". Cóż zatem jest przyczyną, że jedne miejsca są, a inne nie są “magiczne"?
Pytanie to powróciło we mnie podczas mojej niedawnej (nie pierwszej zresztą) wizyty w Dublinie, gdzie przebywałem na tamtejszym Festiwalu Pisarzy, zaczynającym się w Bloomsday (16 czerwca). Miasto to zawsze, od pierwszego z nim spotkania, było dla mnie “magiczne", i to w sposób tak oczywisty, że nawet nie zastanawiałem się, dlaczego. Tym razem postanowiłem to zanalizować i, przy okazji, stworzyć małą teorię “magiczności" w ogóle.
Pierwszą właściwością, która wydała mi się w tym zakresie istotna, jest skala - “gabaryty". Dublin, choć rozłożony na rozległym wybrzeżu, w sumie jest miastem małym. Wszystko znajduje się w centrum i to centrum bez trudu można obejść piechotą. Nie stało się skansenem, ale wciąż tętni życiem. W Dublinie człowiek się czuje jak w dawnych niewielkich miastach, w których nie było jeszcze komunikacji miejskiej i z którymi się obcowało poprzez deptanie bruku.
Druga właściwość to teren: położenie nad morzem, a przy tym w pobliżu gór. Tworzy to kombinację jedyną w swoim rodzaju. Kręte i rozmaite pod względem kształtu wybrzeże umożliwiło stworzenie w niedalekim sąsiedztwie najprzeróżniejszych form - od mrocznej i surowej zabudowy portowej z długimi molami w głąb wody i latarniami morskimi, poprzez zupełnie dzikie i bezludne odcinki, po senne, pastelowe i nostalgiczne kurorty nad kamienistą plażą i otoczone zielenią.
Następnie: mieszanka kultur. Oto w “angielskich" murach, w kształtach znanych z Brytanii, zaklęty jest inny duch. Łagodniejszy, pogodny (choć podszyty depresją), a nade wszystko - swobodny, leniwy i marzycielski. Chociaż Irlandia ostatnio, w ostatnich dziesięcioleciach, przeżywa niezwykły rozkwit, wprost boom ekonomiczny, ludzie są tacy jak dawniej - spokojni i rozgadani, nie spieszący donikąd, cieszący się codziennością i małymi sprawami, ceniący nade wszystko smak “mijającej godziny". Lecz anglikański hardware i katolicki software (używam tych metafor z informatyki rodem, bo główną sprężyną boomu są właśnie komputery) to jeszcze nie wszystkie czynniki. Pod warstwą nowożytnej, chrześcijańskiej cywilizacji kryje się świat celtycki, sięgający w głąb dziejów parę tysięcy lat. Słynny grobowiec Newgrange jest starszy od piramid o blisko pięćset lat.
I wreszcie: geologia. Ten ląd jest bardzo stary. W skali historii Ziemi znacznie starszy od innych. Gdy półwysep italski spoczywał jeszcze pod wodą, “zielona wyspa" już była - górując nad oceanem. I ten wiek się odczuwa. W najprzeróżniejszych przejawach: w niskich, łagodnych pagórkach (jakby startych przez wiatr), w wyschniętych korytach rzek, a zwłaszcza w zachodnich klifach. Gdy patrzy się na wyspę naprzód z bardzo wysoka, a potem z wysokich jej brzegów wysuniętych na zachód, odnosi się wrażenie, jakby Europa i Anglia zaczęły się niegdyś cofać. Irlandia zaś pozostała - niczym pierwszy wzniesiony przeciwko wodom bastion - i trwa na posterunku, wystawiona na żywioł niezmordowanych fal.
Ten sposób widzenia Irlandii - baśniowy, fantastyczny - właściwy jest nie tylko czułemu podróżnikowi, skłonnemu do egzaltacji i łatwych uogólnień, lecz i mieszkańcom tej ziemi, a nawet głównie im. Tworzą oni bez przerwy przeróżne mitologie: mityzują swój świat, zarówno ten naturalny, jak cywilizowany. Stanowi to podłoże dla przyszłej literatury. Nie bez przyczyny Irlandia ma za swe godło harfę - symbol poezji i pieśni. Irlandia to naród poetów - opowiadaczy, pieśniarzy.
Irlandia jak w zwierciadle przegląda się w poezji. Najwyrazistszym przykładem tego samopoznania jest twórczość Jamesa Joyce’a, a zwłaszcza jego “Ulisses". Dzieło to, niezależnie od wszelkich swoich sensów, stworzyło na nowo Dublin. To ono, można powiedzieć, wydobyło zeń magię i uczyniło “magicznym". Społeczeństwo irlandzkie, jakkolwiek tradycyjne, a nawet zachowawcze (jak wiemy, przez wiele lat James Joyce był odrzucony, zresztą ze wzajemnością), umiało to docenić. Muzeum na Eccles Street, muzeum w Martello Tower są świetnie urządzone i niezwykle zasobne. W sercu Dublina, przy barze, gdzie pisarz zachodził w młodości, stoi niewielki pomnik, po prostu na chodniku, wzorowany na zdjęciu przedstawiającym Joyce’a w wieku czterdziestu paru czy pięćdziesięciu lat. Stoi wsparty na lasce, z ręką wsuniętą w kieszeń, z nogą fantazyjnie opartą na czubku buta, i z lekko zadartą głową przygląda się ulicy. Oto forma powrotu “marnotrawnego syna" do “marnotrawnej ojczyzny" (Joyce wyjechał z Irlandii w wieku dwudziestu dwóch lat i nigdy już tam nie wrócił).
Historia “Ulissesa", jego powstania, przyjęcia i zawrotnej kariery, to doskonałe studium “umagicznienia" miasta. Daje ona pośrednio odpowiedź na pytanie o źródło “magiczności".
Magia jest w opowieści. Istota tkwi w zaklęciu.