Czas na proroków

Prawosławni przygotowują się do Wielkiego Postu przez pięć poprzedzających go niedziel, w liturgii każdej z nich umieszczając elementy wprowadzające w temat.

25.03.2019

Czyta się kilka minut

FOT. GRAŻYNA MAKARA /
FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Pierwsza to tzw. Niedziela Zacheusza, podpowiadająca, że nie może być prawdziwej pokuty, a wraz z nią nawrócenia i radości ze zbawienia, jeśli najpierw nie będzie pragnienia. Nie sformalizowanego, deklaratywnego, ale autentycznego, takiego jak wtedy, gdy rzeczywiście chce się jeść, pić czy zaspokoić ciekawość. Pragnienia takiego właśnie, jakiego symbolem stał się Zacheusz.

Jego historię znają wszyscy: oszust na posadzie (szef aparatu fiskalnego w Jerychu) „chciał zobaczyć Jezusa, jaki On jest, lecz ponieważ był niedużego wzrostu, nie mógł z powodu tłumu”. Niewiele myśląc wlazł na drzewo, gdzie wypatrzył go Jezus i – chyba ujęty tą bezceremonialnością – wprosił się do niego na obiad.

Szczerze – ilu z nas przeżywa Wielki Post (że o całym życiu nie wspomnę) w tym kluczu? Ilu z nas, dumnych tysiącletnich chrześcijan, zaryzykowałoby swoją pracę, status, poczucie bezpieczeństwa rodziny, wypracowaną w pocie czoła małą stabilizację, by dowiedzieć się „jaki On jest”? Dla otoczenia pierwszych uczniów Jezusa sprawa była jasna: ci ludzie, którzy gałęzie i liście puszczają w tym świecie, korzenie mają jednak w jakimś innym. Zasila je inne źródło – kwitną, gdy klimat jest nie do zniesienia. Gdy polityczne, ekonomiczne, obyczajowe absurdy się spiętrzają, tłocząc w ludzi lęk, u nich zawsze jest (absurdalna, irytująca, matkująca głupim, ale jednak przecież wabiąca swoim odklejeniem) nadzieja.

Chrześcijaństwo u swego zarania, i dzięki za to Bogu, nie dysponowało ani episkopatami, ani konkordatami, ani nieruchomościami, ani katolickimi szkołami, ani szkolonymi liderami. Socjologicznie, statystycznie i strategicznie było nic nieznaczącym ruchem z końca świata, zbierającym ludzi, po których niczego nie można się było spodziewać. Setki tego typu stowarzyszeń umarło śmiercią naturalną przed, setki po. A to rozlało się w potoku nie do zatrzymania. Dlaczego? Bo miało sensowną etykę seksualną? Ideologiczne antidotum na pustkę, coraz bardziej dojmującą w miarę dogasania cywilizacji grecko-rzymskiego antyku? Bo miało zasoby? Prezesów rządzących partii klękających do zdjęcia w narodowych sanktuariach? Błyskotliwych intelektualistów?

Nie mam wątpliwości, że jeśli chrześcijaństwo w moim rodzinnym kraju przetrwa, to nie dzięki stanowiskom w sprawie Deklaracji LGBT+ czy absurdom w rodzaju ustanawiania nikomu do niczego niepotrzebnego (a mającego za zadanie wyłącznie dopalenie PR-owe obecnej władzy) kolejnego narodowego święta, tym razem Chrztu Polski (będzie każdego 14 kwietnia). Przetrwa, ba – rozwinie się, jeśli po tej całej żałosnej podróbce modelu bizantyńskiego, jaką teraz przeżywamy, i nieuchronnym przetrzebieniu w związku z tym szeregów polskich katolików (zmęczonych i zawiedzionych oferowaniem Ewangelii w pakiecie z miłością do PiS-u albo redukowaniem orędzia Chrystusa do restrykcji seksualnych czy wyższościowych rojeń cywilizacyjnych) zobaczymy u nas ludzi, którym, gdy o Chrystusie mówią – świecą się po prostu oczy. Są w stanie rzucić wszystko, wleźć na drzewo, zrezygnować z kolejki do lekarza, wziąć urlop na żądanie, odwołać wykupioną wycieczkę. Nie wpasowują swojego chrześcijaństwa między codzienną wódkę a zakąskę, ale rzeczywiście pokazują, że ono jest źródłem, podszewką ich życia. Że nie jest „czymś ważnym” – jest wszystkim.

Nie przywódców potrzebujemy teraz w naszym Kościele (i może celowo Pan poraził ślepotą, głuchotą i niemocą wielu z tych, których mamy). Dziś jest czas na proroków. Na Jeremiasza, który wypluje nam w twarz, że zrobiliśmy z Boga totem, maskotkę, „cudomat”, ochroniarza stawianego na straży naszych osobistych, politycznych, narodowych i religijnych biznesów. Trzeba nam nie kolejnych werbalnych apologetów, wykształconych w myślowych fechtunkach na katolickich fakultetach, lecz Bożych szaleńców, od których aż się roi w spisach wschodnich świętych. Ludzi pokazujących, że słowa Jezusa o tym, iż Jego królestwo nie jest z tego świata, to nie licentia poetica, tylko twardy, szokujący, wybijający z komfortu fakt.

To nie przez książki (również nie przez moje) przyjdzie nam ratunek, lecz przez wyrzutków, dziwaków, w stylu nocującej na polach pod Petersburgiem i chodzącej w ubraniach swojego zmarłego męża świętej Kseni Petersburskiej, świętej Izydory, która w IV wieku była popychadłem, pracując jako podkuchenna w jednym z klasztorów nad Nilem. Czy takich „nołnejmów – nołfejmów” jak Wenanty Katarzyniec, młody polski franciszkanin, zmarły w 1921 r. i czekający w kolejce do aureoli, który swoją modlitwą wyprasza dziś tak nieprawdopodobnie dużo dobrego ludziom w moim otoczeniu, że nie można mieć wątpliwości, iż jest w tym jakaś Boża wskazówka (dziękuję koledze Tomkowi Terlikowskiemu, że w nawale światozbawczych zajęć popełnił jego biografię, dzięki niej się o nim dowiedziałem). Wenanty (podobnie jak zestawiany z nim, i słusznie, święty Szarbel) po ludzku nie osiągnął przecież nic, ale w perspektywie, która powinna być naszą podstawową – osiągnął i wciąż osiąga więcej niż ci, którzy podobno osiągnęli wszystko.

Nie wierzę, że dziś w Polsce kogokolwiek nawrócą kolejne listy Episkopatu albo jego formalne rozstrzygnięcia (niektóre z nich, jeśli wreszcie będą odważne i mądre, mogą zahamować odpływ ludzi z Kościoła, ale nowych uczniów nie przyciągną). Nawróci go biskup siedzący z bezdomnym na ulicy i po godzinach pracujący jako wolontariusz w hospicjum. Nawróci go katolicki publicysta, który zamiast obrastać w piórka wyrywane ze skrzydeł husarzy, za swoje naturalne środowisko uzna nie tych ze świecznika, ale tych, którzy nic nie znaczą, i zamiast toczyć wazelinę tamtym, utoczy swoją krew tym. Chrześcijański przedsiębiorca (jak dotąd znam aż jednego takiego), który zamiast wymyślać zgrabne deale, rozda kapitał, a nie odsetki. Nawróci Polak-katolik, który zamiast być w tym świecie głośnikiem, będzie świecą. Najtrudniej w bardzo trudnych czasach jest robić rzeczy proste. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2019