Błogosławieni bogaci

O. Maciej Zięba OP: Przyspieszenie gospodarcze Europy, a potem Ameryki, nastąpiło na podglebiu kultury chrześcijańskiej. Promowała ona niezbędne dla rozwoju sposoby zachowań: traktowanie innych ludzi jako partnerów, zaufanie do rozumu, do wolności woli. Rozmawiał Maciej Müller

01.04.2008

Czyta się kilka minut

Maciej Müller: Z badań Tomasza Żukowskiego (patrz str. 13) wynika, że rozwój gospodarczy nie musi iść w parze z sekularyzacją. Jak to wygląda w świetle nauki Kościoła?

Maciej Zięba OP: Mam wręcz przekonanie, że rozwój gospodarczy zazwyczaj idzie w parze z religijnością, a już na pewno z chrześcijaństwem! Świadomość przeciętnego Europejczyka jest mocno zideologizowana - sądzi on, za Comtem, że po okresie ciemnoty, zabobonu i religii nadszedł wiek filozofii, a potem nauki. To wizja naiwna, nieprawdziwa i anachroniczna - sprzed 150-250 lat.

Wieki średnie zmitologizowano jako okres obskurantyzmu, absolutyzując przy tym renesans i oświecenie. Tymczasem postęp naukowy, z którym wiąże się postęp ekonomiczny, dokonywał się w pewnej ciągłości. Korzenie intelektualne oświecenia i korzenie ekonomiczne rozwoju gospodarczego, wynalazczości i rozwoju nauki powstawały w antycznej Grecji i starożytnym chrześcijaństwie (które wiele czerpało z tradycji judaistycznej), a ich solidne fundamenty tworzono od XI do XIV w. Dopiero potem nastąpiły wojny religijne, zawsze zresztą sprzężone z interesem ekonomicznym i politycznym, które wykorzystywały religię, i to one sprawiły, że religię uznano za coś hamującego postęp. Europa nadal żyje w cieniu tego stereotypu.

Czyli stereotypem jest zależność bogactwo-niewiara i bieda-wiara?

Tak. Chrystus przecież mówi: "błogosławieni ubodzy w duchu". Istotne jest ubóstwo duchowe, a nie materialne. Potępieni w Piśmie Świętym bogacze byli albo zadufani w sobie i nieczuli na cudzą biedę, albo zdobywali pieniądze w sposób niemoralny. Bogactwo samo w sobie nie jest złe. Weźmy przypowieść o talentach: pan gani sługę, że nie inwestował przyznanych sobie środków, ale zakopał je w ziemi.

Przyspieszenie gospodarcze Europy, a potem Ameryki nastąpiło na podglebiu kultury chrześcijańskiej. Promowała ona bowiem niezbędne dla owego rozwoju sposoby zachowań: traktowanie innych ludzi jako partnerów, zaufanie do rozumu, do wolności woli. Ta gama założeń antropologicznych, a także kosmologicznych, że naturę można i warto poznawać rozumowo, że warto ją przekształcać, sprawiła, że w XV w. Europa - malutki spłachetek na kontynencie euroazjatyckim - zaczęła przewodzić całemu światu w rozwoju gospodarczym.

Religia generuje też więzi wspólnotowe.

To oczywiście zjawisko korzystne, o ile tylko te więzi nie są zbyt silne. Tradycyjne społeczności mają mocne wspólnoty. Wyzwolenie jednostki i fakt, że dąży ona w wolności do konfederacji z innymi, to osiągnięcie chrześcijańskie. Bardzo wiele zależy też od rozumienia czasu: chrześcijaństwo podzieliło go na ten "przed" i "po" Chrystusie - stworzyło więc czas liniowy. Dlatego dla chrześcijaństwa charakterystyczna stała się przedsiębiorczość, inwestowanie i odpowiedzialność za przyszłość - myślę tu m.in. o rodzinie. Tymczasem w innych kulturach i religiach mamy zazwyczaj do czynienia z fatalizmem: teorią cykli, kolejnych wcieleń lub chaosem przyczynowo--skutkowym, który nie daje miejsca na przedsiębiorczość.

W świetle badań omawianych przez Żukowskiego wydaje się, że wspólnotowość jest najważniejszą cechą, którą niesie religia i która wspomaga rozwój gospodarczy.

Współcześnie w rozwoju przodują te społeczeństwa, które realizują tzw. team spirit. W takich warunkach ludzie wymieniają się zdobytą wiedzą i doświadczeniem, poprawiają wzajemne błędy, chętniej dzielą się innowacjami, zgadzają się na trochę niższe płace, bo wyżej cenią dobry zespół i wspólne kreatywne myślenie niż indywidualistyczne bycie zagrożoną przez zewnętrze monadą. Przedsiębiorstwa, w których panuje duch wspólnej tożsamości, działają szybciej i w sposób bardziej twórczy.

Od paru lat uczymy się boleśnie w Iraku, że wolne wybory to jeszcze nie demokracja: przede wszystkim potrzebny jest homo democraticus, specyficzna wizja przeżywania i rozumienia człowieczeństwa. Tak samo jest na wolnym rynku: potrzebna jest wizja homo creans, podmiotu twórczego, który wierzy w swoje zdolności indywidualne, swą racjonalność, realność wolności i odpowiedzialność za swoje wybory, a przy tym nie boi się kooperacji. Takie cechy, powtórzmy, wiążą się z chrześcijaństwem.

Ustalmy jedną rzecz - czy elementem, który stymuluje rozwój gospodarczy, jest podłoże religijne czy religijność?

Mówimy o podłożu religijnym. To ono generuje pewne typy zachowań. Ale samo jest zasilane przez religię, bo na dłuższą metę może uschnąć. Zobaczmy kazus Europy Zachodniej: miała świetne religijne podłoże, rozwinęła się dzięki chrześcijaństwu. Ale religijność obumierała, więc i podłoże powoli zaczęło marnieć. Okazało się, że pewien kapitał społeczny, smar międzyludzki, w dużej mierze zawdzięczaliśmy religii.

Z niej płynęły też wspólnie dzielone wartości, które są niesłychanie ważne, bo racjonalizują relacje i zwiększają poziom zaufania. Tego nie da się sztucznie wytworzyć.

Czyli jednak żywa religijność, wiara, też jest potrzebna?

Tak. Mówimy o świeckich implikacjach życia religijnego. Religia jest przede wszystkim więzią z Bogiem, a celem człowieka wierzącego jest zbawienie. Ale religia zapewnia pewne konieczne elementy kulturowe, daje nam światopogląd.

Rewolucyjną koncepcją chrześcijaństwa była, odkrywana przez stulecia, autodefinicja człowieka, że jest on osobą. Teologiczne spory trynitarne pozwoliły na sprecyzowanie pojęcia osoby. Od IV w. zaczęto myśleć, że człowiek - stworzony na podobieństwo Boże - skoro nie dzieli z Nim natury, jest osobą. Jest więc samodzielnym podmiotem, który ma realnie wolną wolę, jest rozumny, posiada godność i jest powołany do tworzenia relacji z innymi osobami.

Czyli źle pojęta wspólnotowość też może być szkodliwa?

Człowiek nie jest częścią społecznej substancji, plemienia, rodu czy narodu - jak przeżywano to wszędzie, nawet w demokratycznej starożytnej Grecji, w której obywatel był częścią polis i jeżeli nie zgadzał się z tym, jak żyje wspólnota, miał do wyboru jej opuszczenie lub wypicie cykuty. Chrześcijaństwo uwalnia z tak silnych więzów - człowiek jest w nim autonomicznym podmiotem. Nie jest to jednak indywidualizm obecny dziś w Europie Zachodniej - zsekularyzowane pojęcie osoby, odłączone od soków religijnych. Tam każdy człowiek zaczyna być oddzielnym kosmosem, każdy jest sobie żeglarzem, sterem i okrętem.

W chrześcijaństwie osoba jest podmiotem, ale nie rozwinie swej pełni, jeśli nie wejdzie w głębokie relacje z innymi. W pojęciu Trójcy Świętej mieszczą się trzy podmioty, które są jednocześnie relacją. Trójca łączy dynamikę wspólnoty oraz indywidualnej godności i odrębności.

Jak Kościół patrzy na bogacenie się społeczeństwa? Pojawia się problem "ucha igielnego"...

Ucho igielne to stereotyp, który w istocie jest problemem dotyczącym zbawienia, a nie bogactwa. Rzecz jasna, bogactwo samo w sobie nie przynosi rozwoju etycznego. Ale w drugą stronę istnieje jednoznaczna zależność: bieda jest patogenna. Tam, gdzie jest nędza, jest też więcej dramatów ludzkich, więcej przestępczości, aborcji, rodziny są słabsze, gorsza opieka medyczna i edukacja, większa śmiertelność. Nie ma się co oszukiwać - społeczeństwo biedne nie jest szlachetniejsze. Wzrost zamożności dobrze służy godności człowieka - choć rzecz jasna niesie też pokusy. Hydra konsumpcjonizmu potrafi opanować każdego z nas: przekonanie, że zaspokajanie kolejnych potrzeb wiedzie do szczęścia, prowadzi do dehumanizacji.

Pamiętajmy jednak, że żądza bogactwa występowała i przed dwustoma, i przed dwoma tysiącami lat. Współczesność tym różni się od epok minionych, że dziś o wiele więcej ludzi ma szansę na jej realizowanie.

Ale nauka Kościoła w tym czasie się zmieniała. Pozytywna ocena rozwoju gospodarczego jest czymś, do czego trzeba było dojść. Przypomnijmy, że przed św. Tomaszem z Akwinu Kościół potępiał handel.

Nazywam to okresem hipermoralizmu. Kościół patrzył na wątki ekonomiczne w Ewangelii przez kulturowe okulary tamtego czasu. Niewielu teologów było tak przenikliwych jak Klemens Aleksandryjski (II-III w.), który rozumiał, że bogactwo jako takie nie jest złe i nazwał je instrumentem, którego można użyć dobrze lub źle. Pozostali Ojcowie Kościoła patrzyli na gospodarkę inaczej: jako na grę o sumie zero, gdzie wzbogacenie następuje zawsze cudzym kosztem. W tamtych czasach taka ocena była zresztą bliska prawdy: podstawową formą bogacenia się była przemoc, grabież i oszustwo.

W ostatnich wiekach nastąpiła jednak istotna zmiana. Jan Paweł II podkreślał, że tak jak kiedyś podstawowym źródłem bogactwa była ziemia, a potem kapitał - tak dzisiaj jest nim człowiek i jego zdolności twórcze. To pokazuje ogromną zmianę i w postrzeganiu przez Kościół procesów ekonomicznych, i znaczącą ewolucję tych ostatnich

Jan Paweł II dowodził w encyklice "Centessimus Annus", że socjalizm musiał upaść ponieważ patrzył na rzeczywistość wyłącznie materialistycznie. Czy to samo czekałoby kapitalizm pozbawiony Boga?

Papież podkreśla, że socjalizm nie tylko nie docenia transcendencji, ale zbytnio uwspólnotawia człowieka, który przestaje być osobą, a staje się trybikiem w mechanizmie społecznym. Taki mechanizm generuje codziennie miliardy błędnych decyzji, które się kumulują i z czasem prowadzą do upadku ekonomicznego. Kapitalizm na odwrót - nie pielęgnuje więzi międzyludzkich.

Jak wyglądała wizja modernizowania się Polski Jana Pawła II? Czy rozwój w Polsce odbywa się tak, jak chciałby tego Papież?

Papież dostrzegał, że wychodzimy z "dziecięcej" choroby wolności. Po zrzuceniu komunizmu wielu Polaków przeżywało tęsknotę za minionym ustrojem; innego nie znali. Z drugiej strony zdarzała się ślepa wiara w liberalizm, wolny rynek i "oświeconą" Europę - że wszystko samo się załatwi, tylko trzeba uruchomić odpowiednie mechanizmy. Z tym łączyły się nastroje antyklerykalne, płynące z przekonania, że wiara jest przeżytkiem. To już przeszło i teraz stoimy na rozdrożu. Możemy naśladować Europę Zachodnią - iść drogą włoską lub irlandzką, bo nie niemiecką czy szwedzką. Możemy też wybrać ścieżkę amerykańską, gdzie religia jest żywotna, życie intelektualne w obrębie religii - bardzo silne, a sukcesu ekonomicznego nie wyłącza się poza sferę wiary. Dzięki temu demokracja amerykańska jest twórcza - istnieje w społeczeństwie, które choć wierzy w autonomię jednostki, odczuwa też więzi wspólnotowe. Nie jest jedynie zbiorem monad, które okazjonalnie skrzykują się do realizacji jakiegoś projektu.

Chrześcijaństwo, lub szerzej - antropologia zbieżna z chrześcijańską antropologią - jest warunkiem sine qua non żywotnego społeczeństwa wolnorynkowego i demokratycznego; to rdzeń społecznej myśli Papieża. W Polsce występują symptomy takiego myślenia. Niestety, są też przejawy myślenia o narodzie w kategorii substancji. Myśl nacjonalistyczna lubi używać chrześcijańskich znaków, ale jest z gruntu niechrześcijańskia. Z drugiej strony obserwujemy indywidualizm laicki, w którym liczy się tylko jednostka i jej niezliczone uprawnienia. To też nie jest chrześcijańskie.

Polska stoi więc przed wielkim wyzwaniem, ale i wielką szansą.

Procesy modernizacyjne trwają od 1989 r. Czy automatycznie pociągają za sobą przemiany w przeżywaniu religijności?

Jan Paweł II nauczył mnie, by nie wierzyć w żaden determinizm. Minęło już prawie 20 lat, a poziom praktyk czy zaufania do Kościoła pozostaje stabilny. Słychać głosy przeciw formom instytucjonalizacji religii, ale one były zawsze. Od paru lat widać też wyraźny powrót do wartości u ludzi młodych. Do niedawna wzrastał np. wskaźnik przyzwolenia na aborcję i na traktowanie związku jednopłciowego na równi z różnopłciowym, a ostatnio się cofa.

Znam też wielu przedsiębiorców młodszej, średniej i starszej generacji, którzy odnieśli duże sukcesy, ale rozumieją, że pieniądz nie zaspokoi serca ludzkiego, a od żyłowania zysków ważniejsza jest dobra relacja i współpraca z innymi ludźmi. Z biegiem lat coraz więcej środków przeznaczają na działalność charytatywną i kulturalną. Ciągle wprawdzie jest dużo biedy, nie docenia się wartości więzi społecznych, znaczenia etyki w życiu wspólnym itp., ale gdy patrzę na to, co było lat temu 5, 10 czy 20, to widzę konsekwentną i znaczącą zmianę na lepsze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2008