Bar wzięty

Jest nas pięć procent. Na tyle szacował udział osobników normalnych w społeczeństwie pisarz, którego tramwaje warszawskie upamiętniły na ekranach jako „autora scenariusza do filmu »Kronika wypadków miłosnych«”.

10.01.2015

Czyta się kilka minut

Nieskażona literaturą młodzież redagująca ów serwis dla pasażerów siedzi w tym samym gmachu, co redakcja „Gazety Wyborczej”, widać jednak wychodzi na papierosa pod inne drzwi, więc nie miała okazji przypadkowo się dowiedzieć czegoś więcej o tym no, jak mu tam, Kownackim.


Normalność wedle wielkiego scenarzysty to nie tylko prawidłowo uzwojony mózg, ale i posiadanie czułego ekranu wrażliwości. Trudno żeby dla tak niszowych cech dostosowywać urządzenie spraw publicznych i instytucjonalny ład. Czasem tylko rzeczywistość jeszcze zastuka natarczywie do drzwi bez klamek naszego wspólnego domu, wymuszając drobne ustępstwa. Rok 2015 zapamiętamy np. jako ten, kiedy państwo orzeknie w sprawie, czy woda jest niezbędna do gotowania zupy.


Na razie, jeśli trzymać się ściśle litery rozporządzenia, bary mleczne nie mogą się ubiegać o zwrot części kosztów sprzedawanych przez siebie tanich zup. Od nowego roku minister finansów obostrzył stosowne przepisy, zawężając jednoznacznie możliwość subwencji do potraw, przy których przygotowaniu użyto jedynie składników z liczącej 73 pozycje listy. Są na niej fasola, ziemniaki, marchew, cebula, kasza, mąka, tudzież mleko i twarogi, masło i oleje, załapał się nawet majonez – brak jednak wody. Oczywiście to tylko drobna legislacyjna wpadka, o którą łatwo, kiedy przerabia się po raz piąty i dziesiąty przepisy, nie wgryzając się zbyt uważnie w coraz bardziej zawiłą gęstwinę odsyłaczy (a zwłaszcza kiedy urzędnicy nie mają rozeznania w dziedzinie, którą próbują regulować). Bliższa lektura dokumentu dowodzi, że nikt z ludzi podsuwających ministrowi Szczurkowi papiery do podpisu palcem nigdy nie kiwnął we własnej domowej kuchni, o budżetowaniu posiłków nie wspominając.


Jak to często z wykazami bywa, najbardziej ciekawe jest to, czego w nich nie ma. Np. mięsa. W czasach, gdy pierś kurczaka kosztuje tyle, co byle jaki ser, wydaje się to bezsensownym anachronizmem, ale może stoi za tym głębsza myśl, np. by uchronić ludzi niezamożnych, niemających prywatnych polis zdrowotnych, przed skutkami przedawkowania substancji wypełniających produkty masowej hodowli i przemysłu mięsnego. O wiele bardziej dotkliwy dla potencjalnych stołowników jest totalny brak przypraw – w ramach ostatniej nowelizacji minister łaskawie dopisał tylko sól. Ani pieprzu do kartoflanki, ani cynamonu do leniwych. O istnieniu pietruszki, szałwii, rozmarynu i tymianku minister Szczurek usłyszał w XVI-wiecznej balladzie o jarmarku w mieście Scarborough i jego zdaniem powinny one w świecie legend i mitów pozostać.


Uwielbiam poruszać się w kuchni w warunkach ograniczonego budżetu i dostępności produktów – to pozwala dowieść, że do szczęścia i sytości przy stole starczy naprawdę niewiele. Ale patrząc na tę listę, nie umiałem sobie wyobrazić, jak mógłbym sklecić cokolwiek, co służyłoby czemukolwiek poza beznadziejnym zapchaniem żołądka. Jak długo można podkręcać potrawy przypaloną cebulą albo uprażonymi na suchej patelni wiórkami selera? Umieszczenie w wykazie kosztownego oleju gorczycowego zakrawa przy tym na sadystyczną kpinę.
Z rozporządzenia przeziera nieupudrowane oblicze naszej wspólnoty, przekonanej, że ubóstwo jest winą, znamieniem gorszego rodzaju człowieka. Niech taki zjada przaśne kluchy i mdłą kaszę, a potem się cieszy, że w ogóle pozwalamy mu przeżyć. To ta sama dialektyka pomocy/poniżenia, której Orwell doświadczał żyjąc wśród angielskich bezdomnych, mających zapewniony nocleg, ale zmuszanych codziennie do przeprowadzki z jednego schroniska do drugiego tylko po to, by poczuli, że są w stanie nieustającej pokuty za swój grzech bycia nędzarzem. Skąd u nas taka protestancka z gruntu mentalność? Być może neoliberalni misjonarze z Chicago z lat 90. zreformowali nam mimochodem nie tylko gospodarkę.


Moim ulubionym mlecznym jest „Gdański” na Muranowie. Jego nietknięty, historyczny wygląd ma w sobie pewną surową godność. Lamperie na zapleczu malują wciąż farbą, która im została z lat 80., dziś już nie można dostać olejnej o takim odcieniu... ochry (czytelnik raczy się domyślić, jakie słowo byłoby właściwsze). Jeśli się okaże, że jego istnienie zagraża finansom państwa, zawsze mogę się przenieść obok, do klubokawiarni o zacięciu obywatelskim, stosownie nazwanej Państwo miasto. Na szczęście będzie mnie na to stać, bo, nie ukrywajmy, pomidorowej za 2,47 zł tu nie dają, udział w polis wymaga majątku, tak samo jak w Atenach. Ale pozostali też nie odejdą całkiem z kwitkiem – na drzwiach wisi nalepka: „tu dostaniesz wodę z kranu”.

Na liście zabrakło mąki kartoflanej – ale damy odpór wrogom budyniu! Prawie identyczną konsystencję ma krem cukierniczy: 0,5 l mleka lekko podgrzewamy ze skórką z połowy cytryny (zamiast wanilii). W garnku z grubym dnem ubijamy 6 żółtek ze 150 g cukru, wkręcamy 50-60 g białej mąki, kiedy się utrze bez grudek, wlewamy powoli mleko i podgrzewamy stale mieszając, aż się zacznie gotować i mocno zgęstnieje. Na złość urzędowym ascetom zaszalejemy jak hrabina Orzelska w weneckim karnawale: krem wylewamy do formy na grubość 2 cm, studzimy, ale nie w lodówce i nie pod folią – utworzy się co prawda cienka skorupka, ale będzie bardziej suchy. Po stężeniu tniemy na równą kostkę (warto użyć nieco więcej mąki, będzie łatwiej kroić), obtaczamy w bułce tartej, jajku i znów bułce, smażymy na głębokim oleju do ozłocenia. Oto crema fritta: wiem, że gorący panierowany budyń to brzmi dziwnie, ale tak smakuje zimowa Wenecja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2015