Bajki dzieciństwa

10.05.2021

Czyta się kilka minut

O dziadku

Bajka Mariusza Szczygła

Najpierw wykopał dół. Miejsce, w którym kopał, nazywano cmentarzem bydlęcym, grzebano tam kiedyś padłe zwierzęta.

Potem do dołu wrzucono dziadka.

Na drugi dzień poszły go szukać, we dwie, babcia z córką, przyszłą matką Mariusza Sz. Znalazły strzęp flanelowej koszuli, wystawał z ziemi.

Słuchajcie Srokowo, powiedział sąsiad, który wyprowadził dziadka na śmierć. Wasz mąż pojechał do Bochni po sól. Zrozumieliście?

Tak, powiedziała babcia. Zrozumiałam. Po sól.

Mama Mariusza Sz. opowiadała tę historię przez całe życie, a Mariusz Sz. słuchał jej przez całe dzieciństwo. Była to jego ulubiona bajka. Koszula… Srokowo… Po sól… – powtarzał z zachwytem drżąc ze strachu. Dzieci lubią się bać, jak jeszcze nie wiedzą, że śmierć istnieje naprawdę. (Że istnieje – Mariusz Sz. miał się dowiedzieć znacznie później i nie z bajki).

Kiedy Mariusz Sz. był już dorosły i był reporterem, bardzo chciał poznać wnuka dawnych sąsiadów dziadka i babci.

Po co?

Po nic.

Żeby spytać o jego ulubioną bajkę.

Nie udało mu się znaleźć nikogo z tamtych stron, z okolic Ustrzyk Górnych wszystkich wysiedlono w czterdziestym siódmym roku w akcji „Wisła”.

Pewnego dnia Mariusz Szczygieł wsiadł do taksówki. W Pradze to było, kierowca okazał się Ukraińcem. Nie był niestety poszukiwanym wnukiem, chociaż jego przodkowie pochodzili z Ustryk Hornych.

Był sympatycznym człowiekiem, jednym z tych serdecznych Ukraińców, którzy zapraszają w gościnę polskich przyjaciół.

Mychajło miał na imię, Mariusz Sz. ma jego wizytówkę.

O Toli

Bajka Anny Bikont z jej nowej, jeszcze nie wydanej książki

Ojciec Toli szył damskie okrycia i miał telefon na korbkę.

Przez mur przeniósł ją granatowy policjant.

Mieszkała u siostry tramwajarza. Mogła u niej dłużej mieszkać, ale wyszła na balkon i zaczęła rozmawiać z polskimi dziećmi.

Była na wsi. Zbliżało się Boże Narodzenie i ktoś spytał ją o choinkę. Nic nie wiedziała o choinkach i nie mogła na wsi dłużej mieszkać.

Była u ludzi, którzy mieli wielki obraz, straszny jakiś. Bała się obrazu i pukała w podłogę. Uspokajało ją widocznie to pukanie, ale dłużej nie mogła u ludzi mieszkać.

Była u innych ludzi, którzy znosili ją do piwnicy w wiklinowym koszyku. Trwało powstanie i ci, co ją wynosili, zginęli w masowej egzekucji.

Po wojnie była w domu dziecka. Dobrze jej było, nikt jej o nic nie pytał, mieli co jeść i dostawali amerykańskie ubrania, ona dostała błękitne bolerko z dwiema klamerkami.

Miała ciocię, która uważała ją za krnąbrną i skrytą, ale wujek miał dobre serce. Trochę rzeźbił i za jedną rzeźbę dostał nagrodę imienia Lenina, kupił za nią kredens.

Ciocia i wujek adoptowali ją, ale z Polski wyjechali bez niej. Została sama. Poszła do pracy. Za pierwszą wypłatę kupiła dziesięć jajek i usmażyła sobie jajecznicę. Kupiła też dziesięć ciastek tortowych, ale nie dała rady ich zjeść. Była niebrzydka i nieordynarna, bo państwo, co nosili ją do piwnicy, powtarzali, że skromność to największy skarb każdego dziewczęcia. Wyszła za mąż.

Wyznała, że nikt nie potrafi zrozumieć jej szczęścia, nawet Anna Bikont, która, jak wynika z jej książek, rozumie wszystko.

Otóż wyszła za mąż za mężczyznę, który nazywa się Wawrzyniak.

I ona nazywa się Wawrzyniak.

Wawrzyniak!

Żadna Raszbaum. Chociaż dziadek Raszbaum był bardzo dobry dla niej, przywiózł jej z Zakopanego czerwoną kamizelkę z dwiema wyszywanymi szarotkami. Miała przy sobie tę kamizelkę przez całą wojnę, niedawno oddała ją do Muzeum Polin.

O balladach Adama Mickiewicza

Bajka Marleny S., asystentki mojej i Mariusza Szczygła

Prababcia znała na pamięć całego wieszcza i mówiła go dzieciom na dobranoc. Było kiedyś wydanie z cienkimi jak bibułka stronami i z dwiema szpaltami druku na każdej stronie. Wielka, gruba książka, Jasia, moja ciocia, miała taką i strzegła jej przez całą wojnę, przepadła dopiero podczas powstania, w kanale albo w piwnicy na Siennej.

Prababcia Marleny S. nie miała książek. Nie były jej potrzebne, recytowała z głowy, ballady najchętniej, a w balladach najbardziej przerażające fragmenty.

Wzrok dziki, suknia plugawa…

Patrzy ukosem, podziemnym woła głosem…

Kozak odwiódł, wycelił, nie czekając wystrzelił…

– mówiła z przejęciem prababcia, a dzieci słuchały z zachwytem, bo podobnie jak Mariusz Sz. bardzo lubiły się bać.

Prababcia umarła, babcia umarła, wnuczka, matka Marleny S., wpadła niestety w niewłaściwe towarzystwo. Jeden z jej zalotników posunął się za daleko. Poskarżyła się synowi. Miał szesnaście lat, był duży i silny, zaczaił się na mężczyznę z siekierą.

Wiesz, jakie to straszne, zwierzył się swojej siostrze, Marlenie S., trafić siekierą prosto w głowę...?

Był w poprawczaku. Miał być pięć lat, po roku uciekł. Ukrywał się…

Marlena S. nie czytała córce Mickiewicza.

Nie żeby coś miała przeciw balladom. Po prostu Werka wolała własne bajki, zwłaszcza jedną, o wilku. Nie zamierzała przyjaźnić się z Czerwonym Kapturkiem, który tak głupio dał się zjeść. (Miała nadzieję, że suty posiłek – i Kapturek, i babcia – nie zaszkodzi wilczkowi). Wilk to obrońca. Prawdziwy, wierny Werki przyjaciel.

Ulica Magnolii

Bajka Justyny Bednarek

Na małej warszawskiej ulicy mieszkało sobie kilka rodzin. Polsko-niemiecka rodzina z córką Maryjką. I rodzina żydowsko-polska z córką Helenką. I sympatyczna nauczycielka z synami. Mieszkał także wielki, mądry ptak imieniem Wiktor.

Wszyscy się bardzo lubili na małej uliczce, z wyjątkiem jednego pana niemiłego i niemądrego, a najbardziej lubiły się przyjaciółki, Maryjka i Helenka.

Niestety, przyszedł wrzesień i wojna przyszła i rodzina Helenki przeniosła się do getta. Maryjka rozchorowała się z rozpaczy, ale dobrzy ludzie wyprowadzili z getta Helenkę. Inni ludzie, też dobrzy, znaleźli dla niej bezpieczne schronienie. Tatuś Maryjki, chociaż Niemiec, nie podpisał volkslisty. Niemiły pan sprowadził wprawdzie Niemców, ale spłoszył ich mądry ptak. Wszyscy na ulicy Magnolii przeżyli wojnę, a mamusie obu dziewczynek dostały medale za ratowanie Żydów.

Dobrze jest mieszkać w serdecznym miejscu, które potrafi dać schronienie potrzebującym, kończy bajkę jeden z jej bohaterów.

Piękna bajka.

O tym, jaki powinien być świat.

Jest na stronach Muzeum Polin.

Podoba się dzieciom. Już kilkadziesiąt tysięcy dzieci ją przeczytało, siedmio-, ośmio- i dziewięcioletnich.

Autorka, Justyna B. zapewnia, że wszystko zdarzyło się naprawdę, a Helenka została malarką Wisną Lipszyc.

Znałam ją.

Rozmawiałyśmy kiedyś o jej dzieciństwie i o dziewczynie z warkoczem, która opiekowała się małymi Lipszycami. Nazywała się Helenka Kowalska. Stała się później Faustyną i świętą.

Wisna malowała dzieje Żydów. Ambitnie, od stworzenia świata. Nawet Adama i Ewę uznała za Żydów, chociaż – co wyjaśnił mi Konstanty Gebert – Żydzi zaczęli się od Przymierza i Góry Synaj.

Co z żadnymi bajkami nie ma związku, ale tak jakoś wyszło mi to zakończenie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i reporterka związana z „Życiem Warszawy”, „Polityką” i „Gazetą Wyborczą”, a od grudnia 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Laureatka wielu nagród, odznaczona Orderem Ecce Homo za „popularyzację uniwersalnych wartości moralnych”,więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2021